Jacek Mazur: Oby zły duch nie wygrał z duchem rywalizacji

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Sytuacja, której byłem świadkiem podczas 4. Rajdu Lotos Baltic Cup skłoniła mnie do pewnych przemyśleń na temat tego, co by było, gdyby w tym pięknym sporcie zły duch pokonał ducha rywalizacji szczególnie w mało skomercjalizowanym Pucharze Polskiego Związku Motorowego.

W tym artykule dowiesz się o:

Już w poprzednich latach byliśmy świadkami dziwnych wydarzeń bardziej pasujących do burd na meczach piłkarskich. Lat temu kilka podczas rywalizacji na naszych trasach tytoniowych zespołów rajdowych "mocnych", "sobieskich" czy "marlborasów" dochodziło do podkładania podczas odcinka belek kierowcy z Krakowa – Leszkowi Kuzajowi. Słynne belki już zdaje się w 1997 roku przeszkodziły "Kuziemu" w osiągnięciu mety. Jadący wówczas pierwszym w Polsce A-grupowym Mitsubishi Lancerem Evo 6 Kuzaj na "spadaniu" do Podgórzyna urwał koło już na samym początku imprezy. Wówczas na drodze znalazł się granitowy słupek zacnych rozmiarów, którego miejsce w normalnych warunkach było kilka metrów w lewo i na pewno poza asfaltową drogą. Jednak belka, którą Kuzaj zasłynął wśród mediów i kibiców rajdowych pojawiła się dopiero w 2002 roku, kiedy, jako pierwszy na trasie olsztyńskiego Rajdu Kormoran, spotkał drewnianą belę położoną w poprzek drogi i na jej ominięcie stracił dużo czasu. O to zajście oskarżył kibiców lokalnego bożyszcza - Krzysztofa Hołowczyca. Wówczas to zaczęły się w rajdach dziać mniej ciekawe rzeczy – dziwne podchody, osądy i dosłownie "podkładanie sobie świń". Nie można w żaden sposób stwierdzić, że w sytuacje te byli w jakikolwiek sposób – bezpośrednio czy pośrednio zaangażowani zawodnicy, czy nawet członkowie ich zespołów, ale raczej ich niezrównoważeni kibice, o ile można użyć słowa "kibic" nie urażając tych prawdziwych. Nie mniej jednak z rajdu na rajd sytuacja była coraz bardziej podsycana, presja wywierana na zawodników walczących o tytuły była coraz większa. Nawet zawodnikom momentami puszczały nerwy - Jarosław Baran ówczesny pilot nieodżałowanego Janusza Kuliga wyszukał punkt regulaminu, w którym była mowa o wadze minimalnej załogi rajdowej. Nie było to bez znaczenia, bo Hołowczyc przed rajdem rozstał się z Maciejem Wisławskim i na prawy fotel zaprosił niskiego i dosyć szczupłego Łukasza Kurzeję, co wielu złośliwców kwitowało jako odciążanie rajdówki "Hołka". Dla dobicia do minimalnej wagi załogi Kurzeja podobno podczas ważenia ubrał ołowiowy balast dla nurków. Kilka tego typu sytuacji spowodowało, że kibice "Hołka" dosyć żywiołowo reagowali na Barana, a ten nie pozostając im dłużny na mecie wygranego Rajdu Kormorana pokazał "gest Kozakiewicza", co spotkało się z gwizdami kibiców sympatyzujących z Hołowczycem.

Po odejściu tytoniowych sponsorów rajdy w naszym kraju nieco straciły na uroku, na rywalizacji o ułamki sekund. Wielka trójka – Hołowczyc, Kulig i Kuzaj przestała ze sobą rywalizować. Każdy zaczął walczyć o pieniądze na starty. Hołowczyc wycofał się z regularnych startów, Kulig rozpoczął rywalizację o Mistrzostwo Europy, a Kuzaj radził sobie sam zdobywając w kolejnych sezonach trzy tytuły Mistrza Polski za kierownica różnych modeli Imprezy.

Kilka lat później na trasach pojawiły się znowu symptomy burd piłkarskich – słynne kolce na rajdach Subaru i Nikon pojawiały się nie wiadomo skąd i mimo, że zostały wszczęte postępowania wyjaśniające przez odpowiednie służby mundurowe, to niczego nikomu nie udało się udowodnić, a zawodnicy co się strachu najedli, to tylko sami wiedzą. Na szczęście od tego czasu jakoś sprawy przycichły i wszyscy bardziej skupiają się ostatnio na konflikcie na linii PZM – zawodnicy niż nieczystej rywalizacji między zawodnikami i oby takich nieczystych zagrań już nie było nigdy.

Jednak pewna doza niesubordynacji, którą wykazali się w mojej obecności pracownicy biura rajdu podczas 4 Rajdu Lotos Baltic Cup skłoniła mnie do wytknięcia, że dla chętnego nic trudnego. Sytuacja miała miejsce już po ostatnim odcinku specjalnym. Jeden z zawodników, niestartujących w tym rajdzie, w ramach przysługi odbierał innej załodze dokumenty. Wspomniana załoga stała w tym czasie w lesie czekając na otwarcie trasy, by laweta mogła zabrać ich zepsuty samochód. Niby wszystko wglądało dobrze, ale zastanawiające było choćby to, że osobę odbierającą nawet nie wylegitymowano i proszono jedynie o napisanie wniosku o wcześniejsze wydanie dokumentów i podpisanie się. Ale podpisanie za kierowcę i jednocześnie właściciela tych dokumentów, czyli tak naprawdę dokonano sfałszowania podpisu i podstawiania się za inną osobę, choć wynikało to tylko i wyłącznie z formy jaką pracownik biura wymagał od osoby odbierającej, bo odbierający nie robił tego z premedytacją. Idąc dalej tym tropem może się kiedyś okazać, że jakaś "czarna owca" naszego kochanego sportu rajdowego, gdyby się taka znalazła mogłaby ten fakt wykorzystać do "uprzyjemnienia życia" delikatnie powiedziawszy swoim konkurentom. Jeśli się na takie odbieranie dokumentów pozwala, co według mnie nie jest złem samym w sobie, to należałoby chociaż egzekwować jakiś dokument tożsamości od odbierającego jegomościa i spisać najistotniejsze dane osobowe, bo w innym wypadku prędzej czy później ktoś w nieuczciwy sposób może chcieć wyeliminować swoich konkurentów lub co chyba bardziej prawdopodobne przyjdzie jakiś "wierny kibic" danej załogi i umili życie jego konkurentom. Mam więc nadzieję, że był to pojedynczy wypadek przy pracy i więcej takich sytuacji prowokujących złe zachowania się nie będzie, a czysta walka na odcinkach specjalnych szczególnie w Pucharze PZM nie zamieni się w wojnę podjazdową, gdzie każdy będzie musiał się pilnować na każdym kroku w obawie przed złym duchem, który mógłby się wkraść do tego pięknego sportu.

Źródło artykułu: