Podium, to minimum - rozmowa z Krzysztofem Hołowczycem, kierowcą rajdowym

Krzysztof Hołowczyc, poprzez starty w PŚ, przygotowuje się już do Dakaru 2014. - Wielu marzy, aby skończyć Dakar w pierwszej dziesiątce. Dla mnie bycie tam na podium, to minimum - powiedział Hołowczyc

Marcin Frączak
Marcin Frączak

Marcin Frączak: Czy myśli już pan o Dakarze w 2014 roku? Może jest na to za wcześnie?

Krzysztof Hołowczyc: O Dakarze 2014 roku myślałem już tuż po awarii w Peru. Gdy leżałem w szpitalu, to już wtedy zastanawiałem się czy wrócę. Myślałem jak będzie funkcjonował mój organizm. Od awarii jestem po trzech rajdach, a organizm coraz lepiej odpowiada na moje pytania. Wierzę, że znów będę mógł walczyć na Dakarze o zwycięstwo, bo cel się nie zmienił. Wygranie tego rajdu cały czas mnie interesuje.

A to, że nie ukończył pan ostatniego Dakaru może odbić się na pana jeździe w przyszłości?

- Wierzę, że tak się nie stanie. Jednak sama wiara to jedno, ale trzeba robić coś w tym kierunku, aby to wykluczyć. Cały system startów w Pucharze Świata jest moim przygotowaniem do Dakaru. Ilość kilometrów jakie ostatnio pokonałem, to kolejne doświadczenie. To mój powrót na trasy. Wszyscy moi koledzy przejechali ostatni Dakar, a ja nie, więc muszę ich gonić. To są kilometry doświadczenia, których może mi później zabraknąć. Jednak, aby się tak nie stało obecnie ćwiczymy trudne elementy, jak jazda po wydmach. Wybieramy też rajdy, na których nikt nie lubi jeździć, jak choćby w Katarze po kamieniach.

Jakie przed panem najbliższe plany?

- Teraz czeka mnie trochę przyjemniejsza praca, bo przede mną rajdy tzw. baje. Czeka mnie Aragon w Hiszpanii, start na Węgrzech oraz Polska. Rajdy są w Europie, więc będzie trochę prościej. Może nie całkiem prosto, cokolwiek to znaczy, ale na pewno dosyć blisko. W klasyfikacji Pucharu Świata zajmuję drugie miejsce, prowadzi Jean-Louis Schlesser. Do odrobienia jest trochę punktów, a także trochę do poćwiczenia. Jeśli w trakcie przygotowań do Dakaru udałoby się zdobyć Puchar Świata, byłoby fantastycznie.

W wyniku wypadku - na Dakarze 2013 - nabawił się pan m.in. urazu kręgosłupa. Czy po kilku miesiącach, które minęły od powrotu z Peru, może pan w miarę spokojnie oglądać to, w jaki sposób samochód spadł ze skarpy, i uderzył w wydmę?

- Tak. Jednak na filmie wygląda to znacznie łagodniej niż było w rzeczywistości. Wydaje się, jakby ktoś ze skarpy lekko zeskoczył, a później niezbyt mocno uderzył. Inżynierowie jednak szybko mi wytłumaczyli, że było inaczej. Porównali to do uderzenia w ścianę przy prędkości 60 km/h samochodem, który nie ma stref zgniotów. Samochód w zasadzie nadawał się do dalszej jazdy, ale my w środku byliśmy strasznie poturbowani.

Kiedy poczuł pan, że z kręgosłupem jest już wszystko jak należy?

- Pół roku potrzeba na to, aby pojawił się normalne zrosty. Mniej więcej dopiero teraz powinno być wszystko ok, ale ja już jestem po trzech rajdach. Rekonwalescencja przebiegała bardzo szybko. Ciągle ćwiczę, tak abym mógł mięśniami wesprzeć kręgosłup.

Czy westchnął pan sobie kiedyś, że może lepiej byłoby mieć 170 cm wzrostu? Na pewno w samochodzie byłoby wygodniej!

- Jestem trochę na wysoki do tego sportu. Często to ojcu wypominam. Mówię, tato, coś zrobił. Gdybym miał 15 cm mniej, to byłbym zdecydowanie lepszy.

Kiedyś też miał pan kłopoty z kręgosłupem. Uszkodził go pan kilka lat temu w Egipcie, w Rajdzie Faraonów. Kręgosłup, to największy pana kłopot?

- To był gorszy upadek niż ostatnio, na dodatek samochód był jeszcze cięższy. Wysocy zawodnicy mają gorzej. Obciążenia, które generują samochody, to jakieś szaleństwo. Niski wzrost, to duży atut. To choćby mniej kilogramów. Wygląda na to, że najsłabszym elementem tej układanki jesteśmy my, kierowcy.

Skoro mowa o kierowcach, to niedawno ukazała się pana książka "Jazda z Hołkiem. ABC dobrego kierowcy". Skąd pomysł, aby napisać poradnik dla kierowców?

- Pomysł powstał wiele lat temu. Książka jest kontynuacją audycji radiowych, w których doradzaliśmy słuchaczom, zadającym pytania dotyczące m.in. techniki jazdy. Na tyle się to rozwinęło, że powstała książka. Ireneusz Iwański, który był pomysłodawcą audycji, zaproponował, aby je przelać na papier. Jest to forma porady dla tych co zaczynają swoją przygodę z samochodem, ale także dla tych co długo jeżdżą, a chcą być jeszcze lepszymi kierowcami.

Co najbardziej gubi kierowców w Polsce?

- Trudno powiedzieć, bo każdy jest inny. Przejechałem kilka milionów kilometrów w ekstremalnych warunkach, i chciałem podzielić się z kierowcami swoimi doświadczeniami. Doradzam im co w danej sytuacji zrobić, jak się najlepiej zachować, na co zwrócić uwagę, gdzie jest niebezpieczeństwo. Opowiadam jak zadbać o swój samochód, a także jak jechać poza granicami Polski. Widziałem jak jeżdżą kierowcy w Skandynawii, a także w USA. Oni mają trochę inną mentalność od nas. Gdy w Skandynawii jest linia ciągła, to jej się nie przekracza. Taki jest nawyk, każdy tak robi. Podczas pobytu w USA pytałem się znajomego ile jest kilometrów z miasta X do Y. Mimo, że często jeździł tą trasą to nie wiedział. Odpowiedział mi tylko, że na pokonanie tej odległości potrzebuje dwie i pół godziny. Nie śpieszy się, nie przekracza przepisów, bo wie, że jak wyjdzie z domu odpowiednio wcześnie, to dojedzie na miejsce.

W książce odpowiedział pan na ponad dwieście pytań. Dobry kierowca, to jaki kierowca?

- Choćby taki co potrafi zadbać o swój samochód, odpowiednio go konserwować. Taki, który dobrze hamuje, potrafi dynamicznie ruszyć spod świateł. Wydaje się, że większość kierowców wie, że ABS zapobiega blokowaniu się kół podczas hamowania. Jednak kiedyś jedna z pań, która już jakiś czas jeździ samochodem, powiedział mi, że to właśnie ja uzmysłowiłem jej jak naprawdę zachowuje się samochód bez ABS. Jedni chcą po prostu, jako amatorzy, dobrze radzić w samochodzie. Innym marzy się rola kierowcy rajdowego, start w Dakarze. Niezależnie od marzeń, od predyspozycji, kierowca musi znać nie tylko w teorii, ale także w praktyce odpowiedzi na wiele pytań, o których piszę w książce. Musi wiedzieć co jest pod maską.

Pan na pewno wie co jest pod maską, ale chyba nie do końca może pan o sobie powiedzieć, że jest pan fartownym kierowcą. Jak panu się wydaje?

- Patrząc na wyniki Dakaru, to ja byłem w tym rajdzie dwa razy pięty. Życzę tego wszystkim, którzy tam zamierzają wystartować. W 2012 roku byliśmy jednak strasznie zawiedzeni. Ja i mój pilot, Jean-Marc Fortin przyjechaliśmy wtedy na dziewiątej pozycji. Niestety zawiodła technika, ale na to nie mieliśmy wpływu. Wygraliśmy wtedy jeden etap, byliśmy w klasyfikacji generalnej na drugim miejscu i samochód odmówił posłuszeństwa. Moje dziewiąte miejsce, które uznaliśmy za porażkę, wcale nie było złym miejscem. Jest wielu zawodników, którzy marzą, aby skończyć Dakar w pierwszej dziesiątce. Dla mnie to nie jest szczyt marzeń, bo mam świadomość, że bycie na podium, to minimum moich sportowych założeń.

Część kierowców na Dakarze strasznie narzeka na kurz. A co panu najbardziej daje się tam we znaki?

- Mam taką konstrukcję, że raczej nie myślę o tym co trudne, nieprzyjemne. Cieszę się bardziej z tego, że będę mógł wsiąść w niesamowity samochód i pędzić do przodu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×