"Sytuacja tego sportu w Polsce jest tragiczna. Cały świat nam odjeżdża!"

- Sytuacja narciarstwa alpejskiego w Polsce jest tragiczna. Tego sportu w naszym kraju nie ma. To jest totalna "rozpierdziucha"! - mówi Tomasz Kurdziel - komentator narciarstwa alpejskiego w Eurosporcie i redaktor naczelny Magazynu "NTN Snow & More".

Michał Bugno
Michał Bugno
Eurosport / Eurosport

WP SportoweFakty: Sytuacja narciarstwa alpejskiego w Polsce jest zła czy bardzo zła?

(Oglądaj Puchar Świata w Super Kombinacji w Wengen w piątek o godz. 10:15 w telewizji Eurosport)

Tomasz Kurdziel: Jest tragiczna. Tego sportu w naszym kraju nie ma. Narciarka Anna Berezik, która od lat jest w środowisku, w swoim niedawnym artykule obecną sytuację nazwała "apokalipsą polskiego narciarstwa". Tu po prostu nie ma nic! To jest totalna "rozpierdziucha"! Jest tylko kilka osób, które własnym sumptem próbują coś robić. A czy cokolwiek osiągną? Nie sądzę. Są za bardzo zepsuci.

W sensie mentalnym?

Tak. Tacy ludzie mają kasę, a to sprawia, że nie mają parcia na sukces sportowy.

Z drugiej strony, jak nie masz kasy, to nie masz żadnych szans, żeby się przebić w tym sporcie.

Brak sukcesów w narciarstwie alpejskim polega na tym, że jako naród nie mamy wyboru. Na nartach jeżdżą tylko dzieci tych rodziców, którzy mają na to pieniądze. Z drugiej strony, są nacje, które mają mniej pieniędzy, a ich wyniki wcale nie są gorsze. Wspomnę tu rodzinę Kosteliciów (Ivica i Janica Kosteliciowie - przyp. red.), którzy kilkanaście lat temu startowała w Chorwacji. Jeździli na zawody samochodem i zamiast płacić za noclegi w hotelach, spali w busie. Autentycznie sypiali w samochodzie. Mimo skromnych możliwości finansowych, umieli odnosić duże sukcesy.

Chociaż kilka milionów Polaków deklaruje umiejętność jazdy na nartach, to w żadnym stopniu nie przekłada się to na wyniki w narciarstwie alpejskim. Możemy tylko pomarzyć o takich sukcesach, jakie odnosili Kosteliciowie.

Rzeczywiście, Polacy jako nacja są bardzo zainteresowani narciarstwem zjazdowym. W Alpach jest mnóstwo małych ośrodków, które są ratowane głównie przez naszych rodaków. Są tańsze, więc Polacy chętnie do nich przyjeżdżają. Gdyby nie oni, już dawno trzeba by te ośrodki zamknąć. To bardzo dziwna sytuacja, że mnogość narciarzy amatorów nie przekłada się u nas na sukcesy albo choćby średni poziom narciarstwa zawodniczego.

Gdzie tkwi błąd?

U nas nie ma nawet Pucharu Polski w narciarstwie alpejskim. Kiedyś chciałem go reaktywować - w slalomie, bo to najłatwiejsza do zorganizowania konkurencja. Ludzie z PZN-u odpowiedzieli mi, że w ogóle nie są tym zainteresowani, ale gdybym chciał coś takiego zrobić za własne pieniądze, to ewentualnie mogą dać mi zgodę. Zapytałem ich, jaka jest w takim razie rola PZN-u. Usłyszałem, że rolą nie jest organizowanie Pucharu Polski, tylko dbanie o czołowych zawodników z naszego kraju. No i z tego dbania mamy taką sytuację, jaką mamy. Tak o nich dbali, że czołowych zawodników nie mamy w ogóle. Co gorsza, nie widać żadnych perspektyw na to, żeby w najbliższych latach pojawili się zawodnicy, którzy będą w stanie rywalizować na arenie międzynarodowej.

Nie ma żadnych perspektyw. Są jedynie pewne kroki, które podejmują niektóre rodziny. Jest na przykład Andrzej Dziecic, który uczył się w Burke Mountain Academy - szkoły kształcącej elity narciarskie w USA. Studiował na tym samym roku, co Mikaela Shiffrin. Są z nim wiązane pewne nadzieje, jeżeli chodzi o konkurencje szybkościowe. Są też dwie dziewczynki, które uczą się w szkołach sportowych w Austrii i we Włoszech. Ich nazwisk nie pamiętam. Wiem tylko, że znajdują się jeszcze na poziomie gimnazjalnym.

Co musi się zmienić w Polsce?

Dopóki dzieci z małych ośrodków górskich nie zaczną od najmłodszych lat trenować narciarstwa zjazdowego, to nie będziemy mieli sukcesów. Spójrzmy na narciarzy, którzy odnoszą sukcesy w narciarstwie alpejskim. Federica Brignone od czwartego roku życia mieszka w Courchevel, Mikaela Shiffrin w małej miejscowości w górach. Bode Miller tak samo. Z kolei Hermann Maier pochodził z Flachau. To dziura. Historia zna tylko dwoje wybitnych narciarzy, którzy pochodzili z dużych ośrodków miejskich. To Alberto Tomba, pochodzący z Bolonii oraz Katja Seizinger, pochodząca ze Stuttgartu. Te wyjątki potwierdzają regułę.

W południowej Polsce jest kilka takich ośrodków narciarskich.

Mamy Szczawnicę, Szczyrk, Białkę, Bukowinę, Krynicę-Zdrój, Karpacz i Zakopane. W ostatnim z nich jest Kasprowy Wierch i Polana Szymoszkowa. Był Nosal, ale go nie ma. Centralny Ośrodek Sportu nie jest w stanie dogadać się z właścicielem części terenów Marianem Stramą. W efekcie pod Nosalem jest tylko knajpa i małe pole dla dzieci. Nawet z połowy stoku nie można zjechać. I nie będzie można nic zrobić, dopóki sprawa nie zostanie uregulowana. To wszystko byłoby dużo łatwiejsze, gdyby w Polsce obowiązywało to, co we większości państw alpejskich czyli prawo śniegu.

Na czym to polega?

To prawo mówi, że jeżeli umówiłeś się z kimś, że na twoim terenie powstanie wyciąg narciarski, to śnieg izoluje cię od twojej własności. Dopóki jest śnieg, to nie możesz powiedzieć, że teraz już koniec i postawić na stoku płot - mimo, że wyciąg pracuje. Prawo śniegu prawdopodobnie zabezpieczyłoby nas przed taką sytuacją, jaka obecnie ma miejsce na Nosalu.

W Polsce w ostatnich latach powstawały ogólnopolskie programy rozwoju sportów w skokach narciarskich i biegach narciarskich. Brakuje takiego systemu w narciarstwie alpejskim.

Ludzie uwielbiają procedury, więc nie byłoby źle, gdyby powstał program, który mówi, jak należy postępować. Uważam, że Polski Związek Narciarski nie powinien być miejscem, w którym kilka osób ma ciepłe posadki, lecz miejscem, w którym pracuje się na rzecz rozwoju danej dyscypliny np. narciarstwa alpejskiego. Ludzie ze związku powinni jeździć po takich ośrodkach jak Bukowina czy Białka i namawiać właścicieli wyciągów do podjęcia różnych działań. Niech powiedzą im: "Dajcie tym dzieciakom szansę, zróbcie im specjalną ofertę, bo my ich potrzebujemy". A ja nie pamiętam, żeby była taka akcja w Polsce. Tu w ogóle nie ma takiego myślenia. PZN powinien być też mediatorem pomiędzy Centralnym Ośrodkiem Sportu a panem Stramą w Zakopanem. Może powinni go zaprosić do rozmów? Może w takim mieście jak Zakopane ten stok narciarski powinien funkcjonować? Oni jednak tego nie robią, bo uważają, że to nie ich rola.

Podobnie jest z Kompleksem Średniej Krokwi w Zakopanem, który obecnie w ogóle nie nadaje się do skakania.

To wszystko jest totalnie zrujnowane. Dlatego pytam, co takiego robi Polski Związek Narciarski? Oni nie robią nawet podstawowych rzeczy. Oczywiście, odpowiedzą, że w narciarstwie alpejskim nie ma wyników, więc harują jak woły, żeby zapewnić dobre warunki skoczkom i biegaczom, bo w tych sportach mamy wyniki. Tyle, że to przecież narciarstwo zjazdowe jest jedyną spośród tych trzech dyscyplin, którą ludzie uprawiają masowo. I jest biznesem, który finansowo trzyma całe południe naszego kraju. Sporo osób w bardzo wielu miejscach po prostu żyje z narciarstwa. Przedziwne jest to, że działacze, którzy dostają pieniądze z budżetu państwa w ogóle nie są zainteresowani tym, żeby zrobić coś dla jakiejś gałęzi gospodarki, która przynosi ludziom zyski. Bo, za przeproszeniem, mają to w d…

Czytaj dalej na stronie drugiej >>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×