Mieszka na Tajwanie. Polak mówi, co tutaj myślą o naszej pomocy Ukrainie

Próbował swoich sił w Odrze Wodzisław. Aktualnie mieszka na Tajwanie. Adam Łupiński mówi, jak aktualnie wygląda sytuacja w kraju, nad którym wisi konflikt z Chinami.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Adam Łupiński Materiały prasowe / Na zdjęciu: Adam Łupiński
Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty: Kiedyś próbowałeś grać w piłkę w Odrze Wodzisław, potem wyjechałeś do Australii, mieszkałeś też w Chinach, a ostatecznie osiadłeś na Tajwanie. Opowiesz o tej drodze przez cały świat?

Adam ŁupińskiCo do Odry, to moja przygoda z nią nie trwała długo. Pojechałem z drużyną na jeden obóz i to tyle. Byłem wtedy młodym chłopakiem, ale na tyle dojrzałym, żeby stwierdzić, że to niczego się tam nie nauczę i szybko się ewakuowałem. Potem piłki nożnej nie było w moim życiu długo. A jak trafiłem do Tajwanu? W grudniu 2010 roku skończyłem Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu, w styczniu 2011 roku spełniłem swoje marzenie i poleciałem do Australii. Spędziłem tam dwa lata z przerwą na powrót do Polski i odnowienie wizy. Pracowałem jako barista, dostawca win, kucharz i traktorzysta. Żonę, Tajwankę, poznałem właśnie wtedy, kiedy jeździłem traktorem po farmie truskawek. Ona była tam zbieraczką. Potem razem przenieśliśmy się do Melbourne na kilka miesięcy i odbyliśmy podróż przez cały kontynent.

Z Australii przenieśliśmy się do Chin. Zamieszkaliśmy w okolicach Shenzhen, potem w Xiamen, gdzie wróciłem do grania w piłkę w klubie złożonym praktycznie z samych obcokrajowców. Graliśmy tylko dla rozrywki. W Chinach chcieliśmy z żoną założyć piekarnię z babeczkami. Znaleźliśmy już miejsce na tę piekarnię, zaczęliśmy go urządzać i wtedy zderzyliśmy się z przykrą chińską rzeczywistością - z łapówkarstwem. I to całkowicie otwartym. Pierwszy urzędnik, który miał do nas przyjść i sprawdzić, że w lokalu można piec bez złego wpływu na otoczenie. Urzędnik zadzwonił do nas, poinformował, że jest w okolicy i że mamy przygotować taką i taką kwotę. A my wiedzieliśmy, że nie powinien nic od nas brać. Kiedy powiedzieliśmy mu o tym stwierdził, że skoro nie ma pieniędzy, to on nie przyjdzie. Potem porozmawiałem z kolegą, który prowadził pub i od niego się dowiedziałem, że jeśli od czasu do czasu nie wręczmy urzędnikowi czerwonej koperty wypełnionej gotówką, nie będziemy w stanie prowadzić biznesu.

Potem próbowaliśmy zdobyć licencję na prowadzenie interesu. Kiedy w trakcie tych starań rozmawialiśmy z przełożonym urzędnika, który chciał od nas łapówkę. Kiedy dowiedział się, że nie zapłaciliśmy, oburzył się i zrugał nas za to, że sprzeciwiliśmy się chińskiemu urzędnikowi państwowemu. Wtedy już wiedzieliśmy, że biznesu w Chinach nie rozkręcimy. Niedługo po tej sytuacji spakowaliśmy się i polecieliśmy do Tajwanu.

ZOBACZ WIDEO: Kto lepszy? Lewandowski czy Boniek? Nasi eksperci odpowiadają!

I to była dobra decyzja?

Absolutnie tak! Tajwan jest zdecydowanie bardziej przyjaznym miejscem do życia i prowadzenia biznesu. Również moja przygoda z piłką nożną stała się tam poważniejsza. Najpierw grałem w "pubowej" drużynie, ale potem z inicjatywy polskiego trenera, Roberta Iwanickiego, powstało Royal Blues Taipei, klub zrzeszający najlepszych obcokrajowców z okolicznych amatorskich ekip. Wciąż nie można nas było nazwać zawodowcami. Nie dostawaliśmy za grę żadnych pieniędzy, wszyscy mieliśmy pracę albo studiowaliśmy, ale trenowaliśmy sporo. Graliśmy w tajwańskiej ekstraklasie i w pierwszym sezonie skończyliśmy ją na czwartym miejscu, co uznaliśmy za duży sukces.

W jaki sposób ty zarabiałeś i zarabiasz na życie?

Na samym początku pracowałem dla Roberta Iwanickiego i trenowałem dzieciaki. Jednak przez większość czasu zajmuję się handlem pomiędzy Polską a Chinami. Od roku pracuję w projekcie kryptowalutowym TattooMoney, który łączy branżę tatuażu ze światem kryptowalut. Oba tematy są mi bardzo bliskie, więc odnalazłem się tym projekcie bardzo dobrze.

Mieszkasz na Tajwanie już dość długo i pewnie zdążyłeś nieźle poznać miejscowych. Jacy są Tajwańczycy?

W moim przekonaniu zupełnie inni, niż Chińczycy. Z Chin wyjechałem z przeświadczeniem, że to naród mocno zorientowany na pieniądz. Zauważyłem też, że lubią patrzeć na obcokrajowców, ale nie wchodzą w interakcje z nimi. Przez pewien czas mieszkałem w Chinach na prowincji, w fabrycznym mieście, w którym byłem jedynym białym. Typowy chiński chaos. Nie raz widziałem auta jadące pod prąd. Jak szedłem chodnikiem, samochody się zatrzymywały, a ludzie opuszczali szyby, żeby na mnie popatrzeć. Któregoś razu poszedłem pograć w koszykówkę, a że jestem słaby, to rzucałem sobie nieporadnie. Ale i tak przybiegł jakiś mały chłopiec, biegał przy mnie, nagrywał telefonem i podekscytowany powtarzał: "obcokrajowiec!". To była jednak prowincja, w większych miastach wygląda to inaczej, choć myślę, że gdybym się gdzieś zgubił i zmartwiony wpatrywał w mapę, to mogłoby minąć trochę czasu, zanim ktoś odważyłby się podejść i zaoferować pomoc. Na Tajwanie ktoś taki pojawiłby się bardzo szybko.

Z mojego osobistego doświadczenia wynika, że Tajwańczycy są bardziej przyjaźni i pomocni. W porównaniu z Europejczykami są na pewno bardziej powściągliwi w okazywaniu publicznie uczuć. Jak na warunki azjatyckie, to jednak bardzo tolerancyjny naród. Tajwan jest pierwszym krajem w regionie, który zaakceptował związki homoseksualne. Od tego czasu na ulicach widać pary jednopłciowe, które publicznie okazują sobie uczucia i nie jest to odbierane negatywnie przez otoczenie.

Czy Tajwańczycy czują się w jakiś sposób związani z Chinami? Czy to tak, jakby zapytać Polaka, czy czuje się związany z Rosją?

Myślę, że dokładnie tak jest. Kilka przykładowych pytań, które przesłałeś mi przed rozmową, zadałem moim teściom. Na to pytanie odpowiedzieli, że nie czują się związani z Chińczykami. Historycznie jakiś związek tych krajów jest, ale w społeczeństwie poczucie więzi z Chinami szybko znika. Teść mówił mi, że jeszcze 20 lat temu 30 procent Tajwańczyków deklarowało, że czuje się Chińczykami. Dziś to mniej niż 10 procent. Teść dodał, że w latach 90. przeniósł swój biznes z Tajwanu do Chin, co było wtedy powszechną praktyką, bo po prostu bardziej się opłacało. Jednak z czasem sytuacja się zmieniła i tajwańskie firmy w większości wróciły. 20 lat temu relacje były ponoć bliższe. Tajwańczycy i Chińczycy pracowali razem, razem zarabiali pieniądze i wszystkim to pasowało. W ostatnich latach chyba się rozjechali, o czym świadczy statystyka, którą przytoczyłem. Wciąż są tu jednak osoby o mocno prochińskim nastawieniu, mam taki przykład wśród mojej dalszej rodziny. Oni już by chcieli unifikacji, ale stanowią malutki odsetek społeczeństwa. Wydaje mi się, że Tajwańczykom odpowiada status quo. Dużo ludzi chciałoby usłyszeć, żeby pani prezydent oficjalnie powiedziała, że Tajwan jest niepodległy, ale z drugiej strony zdają sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji.

Jest taka grupa, jak tajwańscy narodowcy?

Na pewno nie tacy, jak w Polsce. Mi bardziej rzuciły się w oczy osoby, które można nazwać chińskimi narodowcami. Pod Taipei 101, budynku-symbolu miasta, stoją osoby z chińskimi flagami, rzucają hasła w stylu "tylko jedne Chiny", rozdają ulotki. I co ciekawe, nie spotyka się to z żadną agresją. A wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby ktoś w Polsce stał z rosyjską flagą i krzyczał, że nasz kraj powinien być strefą wpływu Rosji. Szybko zostałby spacyfikowany. Tajwan pod wieloma względami jest znacznie spokojniejszy.

Za bratni naród Tajwańczycy pewnie Chińczyków nie uważają?

Zdecydowanie nie. Tak jak zmienia się odsetek osób uważających się za Chińczyków, zmienia się też nastawienie do tej nacji. Znowu posłużę się opinią mojej tajwańskiej rodziny. Gdy w czasie pandemii Tajwan zamknął granice i na wyspę nie mogli przyjeżdżać chińscy turyści, mój szwagier, instruktor surfingu, żalił się na mniejszą liczbę klientów, ale też mówił, że w końcu jest trochę czyściej. Coś w tym jest. Może będę generalizował, ale dla mnie Chińczycy mniej dbają o otoczenie, no i przede wszystkim są głośniejsi.

Czy Tajwańczycy lubią dyskutować o polityce?

Opierając się na przykładzie mojej rodziny odpowiem, że nie. W ostatnim czasie z powodu wizyty pani Nancy Pelosi i reakcji Chin na nią o Tajwanie było w świecie głośno. Kiedy to wszystko się działo, byliśmy przez kilka dni u teściów. W ogóle nie podejmowaliśmy tego tematu. A telewizor cały czas był wyłączony. Szwagier włączył telewizję tylko na chwilę, akurat pokazywano obrazki z ćwiczeń wojskowych. Wyglądał na trochę zmartwionego, mówił, że sytuacja wygląda na trochę poważniejszą, niż wcześniej. Jednak nikt nie podchwycił tematu. Moja żona zawsze powtarza, że jeżeli w konflikcie chińsko-tajwańskim coś ma się wydarzyć, to się wydarzy i nie ma co roztrząsać sprawy.

Przez tyle lat słuchania, że są tylko jedne Chiny, a Tajwan jest ich częścią, Tajwańczycy mogli się przyzwyczaić do tego, że chiński "wielki brat" próbuje ich straszyć.

Też tak uważam. Zauważyłem, że media potrzebują nośnych tematów. My też rozmawiamy dlatego, że w ostatnim czasie Tajwan był w centrum uwagi. Ok, w pełni rozumiem to zainteresowanie. Byłoby jednak fajnie, gdyby sprawę przedstawiano rzeczowo, a nie straszono. Ostatnio mówiło się o manewrach, w czasie których okręty chińskiej marynarki wpływały na wody terytorialne Tajwanu. To nic niezwykłego. Od wielu lat chińskie okręty i samoloty naruszają tajwańską przestrzeń co chwilę. Teraz trochę intensywniej, ale i tak ludzie nie zwracają na to uwagi.

Przyznam, że zirytowałem się, gdy przeczytałem artykuł, w którym napisano, że Tajwańczycy schodzą pod ziemię, a Tajpej przygotowało 12 milionów miejsc w schronach przeciwlotniczych. Zrobiłem wielkie oczy, spojrzałem za okno i zastanawiałem się, czy na pewno tekst dotyczył kraju, w którym mieszkam. Schrony są przygotowane, ale nikt tu pod ziemię nie schodzi. Nikt nie przygotowuje prowiantu, nie kupuje zapasu baterii i paliwa. W artykule było zdjęcie osób leżących na ziemi i chroniących głowy oraz komentarz, że po raz pierwszy od lat przeprowadzono ćwiczenia przeciwlotnicze dla ludności cywilnej. A te ćwiczenia odbywają się regularnie co roku, odwoływano je tylko z powodu koronawirusa. W czasie ich trwania przez pół godziny nie wolno wychodzić na ulicę, a auta muszą się zatrzymać, bo można dostać upomnienie od policji. Jednak nikt nie kładzie się na ziemię i nie ucieka do schronu. W czasie ostatnich moja żona była w kawiarni, ja w domu, a moje dzieci w szkole. Takie to schodzenie pod ziemię.

Życie codzienne ani trochę się nie zmieniło? Tajwańczycy wciąż cieszą się świetnym street foodem, swoją słynną "bubble tea", a obcokrajowcy grają w piłkę w pubowych klubach?

Właśnie tak to wygląda. Ja jestem teraz zawodnikiem klubu Mighty Shane. Teraz mamy przerwę, bo jest lato, a latem nie gramy praktycznie nigdy. Spotykamy się raz w tygodniu i przez dwie godziny gramy pięciu na pięciu lub sześciu na sześciu. A w niedzielę mamy mecz. Typowa niedzielna piłka, po której idzie się razem na piwo albo do restauracji. Liga jest fajna, szesnaście drużyn podzielonych na dwie dywizje. Grają w niej zawodnicy z całego świata. Tylko w naszym zespole są Kolumbijczycy, Szkoci, poza mną jest jeszcze jeden Polak - Bartosz Ryś. Co ciekawe, przez długi czas pełnił funkcję polskiego konsula na Tajwanie. Dobry obrońca.

Wcześniej mówiłeś, że na Tajwanie nie ma czegoś takiego, jak profesjonalny futbol. Jakie dyscypliny są popularne? Kto jest sportowym idolem Tajwańczyków?

Sporty, które chodzi się oglądać z trybun, to koszykówka i baseball. Idolką młodych ludzi jest badmintonistka Tai Tzu-Jing, wicemistrzyni olimpijska z Tokio. Widać ją wszędzie. W reklamach, na autobusach i tak dalej. To taka tajwańska Iga Świątek.

Na koniec zapytam jeszcze, z czym Tajwańczykom kojarzy się Polska? Czy coś wiedzą o naszym kraju, czy też dla nich to po prostu jakiś punkt na mapie Europy?

Tajwańczycy są dobrze wyedukowanym społeczeństwem i sporo wiedzą o świecie. Polska to dla nich Lech Wałęsa czy Jan Paweł II, ale w chwili obecnej przede wszystkim pomoc Ukrainie. W pierwszych miesiącach wojny dużo się o niej mówiło, na Tajwanie ludzie wiedzą, jak zachowali się Polacy, kiedy ich sąsiedzi byli w potrzebie. I doceniają to. Mój znajomy w knajpce ze śniadaniami dostał kiedyś wszystko za darmo, bo właściciel dowiedział się, że jest Polakiem i podziękował mu za pomaganie Ukraińcom.

Tajwańczycy sympatyzują z Ukraińcami, bo wiedzą, że sami mogą kiedyś znaleźć się w ich położeniu?

Myślę, że tak. Wisi nad nimi widmo konfliktu, choć nie uważam, żeby prawdopodobieństwo wojny było duże. Obawiam się tylko jednego. Dyktatorzy, a za takich uważam zarówno Władimira Putina, jak i Xi Jingpinga, zwykle uważają, że mają coś do udowodnienia. Na Xi Jingpingu według mnie ciąży presja, żeby wykonać jakiś spektakularny ruch. Dlatego kiedyś, kończąc swoje panowanie, może się na niego zdecydować i może on dotyczyć Tajwanu. Jednak w mojej ocenie Tajwan zostanie nie zostanie przejęty militarnie, a ekonomicznie. I będzie to długotrwały proces.

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty

Przeczytaj także:
Sane wymienił trzech najlepszych graczy Bayernu. Naprawdę to powiedział
Napastnik FC Barcelony rozchwytywany. Kolejny gigant z Anglii w grze o podpis

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×