Cudotwórca! Probierz wskrzesił reprezentację (OPINIA)

Do Wielkiej Niedzieli jeszcze kilka dni, ale mamy już pierwsze zmartwychwstanie. Michał Probierz tchnął nowe życie w reprezentację Polski i przepędził demony kadry. Kończy eliminacje Euro 2024 jako połączenie Rafała Wilczura i Ethana Hunta.

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Michał Probierz PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Michał Probierz

Po zwolnieniu Fernando Santosa szatnia reprezentacji była "stajnią Augiasza", ale Cezary Kulesza nie potrzebował Herkulesa, tylko trenera-kamikaze. Przejęcie zespołu przed meczami-pułapkami, rewanżami z Wyspami Owczymi i Mołdawią było misją nie tyle niemożliwą, co wręcz straceńczą. I to przeprowadzaną w ekstremalnych warunkach. Wcale nie chodzi tylko o "spadek" po Santosie.

Na wysłanie pierwszych powołań miał cztery dni. Przed debiutem przeprowadził trzy treningi z zespołem. Żaden selekcjoner w historii nie miał tak mało czasu na przygotowanie zespołu do pierwszego meczu o punkty. Żaden selekcjoner w "erze Lewego" nie musiał grać debiutu bez Roberta Lewandowskiego. A pierwszy raz z "Lewego" i Piotra Zielińskiego, czyli dwóch najlepszych piłkarzy, Probierz mógł skorzystać dopiero w swoim piątym meczu - półfinale baraży z Estonią (5:1).

Kiedy przejmował reprezentację, ta cierpiała na niewydolność wielonarządową. Nie potrafiła bronić, nie potrafiła kreować, nie miała tożsamości. Zęby bolały od patrzenia na jej grę. Przypominała bardziej pacjenta OIOM-u, któremu mógłby pomóc chyba tylko prof. Rafał Wilczur, niż prawidłowo funkcjonujący organizm.

Studio WP SportoweFakty po meczu Walia - Polska:

Dlatego sięgnął po niekonwencjonalne metody Antoniego Kosiby. Zaczął od przegonienia demonów przeszłości i przełamał "klątwę debiutu". Odwrócił sens powiedzenia "w zdrowym ciele zdrowy duch" i zajął się atmosferą w reprezentacji Polski, która długimi miesiącami była zanieczyszczona złogami tzw. afery biletowej. Tchnął życie w zespół, który za kadencji Santosa przypominał obsadę "The Walking Dead".

Pacjent nie od razu stanął mocno na nogach. Nie wyrżnął się jak w Pradze (1:3), Tyraspolu (2:3) czy Tiranie (0:2), gdy prowadził go Santos, ale po zwycięstwie z Wyspami Owczymi (2:0) potknął się z Mołdawią (1:1) i nie odzyskał równowagi z Czechami (1:1). Na szczęście, siły nabrał w najważniejszym momencie, bo na półfinał baraży z Estonią (5:1).

Ktoś powie, że - nie licząc amatorów z San Marino czy Wysp Owczych - był to najsłabszy rywal Polski, ale gra się tak, jak przeciwnika pozwala. Ekipa Thomasa Haeberliego zagrała tak źle, bo Polska nie pozwoliła jej na więcej. Teraz zdał trudny test w Cardiff. I to nie we wstydliwym, by nie powiedzieć: tchórzliwym, stylu, który pamiętamy z kadencji Czesława Michniewicza.

Probierz przepędza demony reprezentacji. Najpierw przełamał klątwę debiutu, a teraz dokonał czegoś, czego nie potrafiło trzech jego poprzedników i jako pierwszy od listopada 2019 roku wygrał dwumecz o punkty. Więcej TUTAJ. I pokazał, że między "obroną Częstochowy" a nieodpowiedzialną "husarią" jest przestrzeń, którą potrafi zagospodarować.

Mecze z Estonią i z Walią pokazały też, że Probierz potrafi przygotować zespół zarówno pod względem taktycznym, jak i mentalnym. Z Estonią nie było w grze Biało-Czerwonych pośpiechu, bo ten jest złym doradcą. Byliśmy cierpliwi i z konsekwencją kruszyliśmy mur. W Cardiff potrafiliśmy się przeciwstawić gospodarzom agresją, a przy tym nie daliśmy się wyprowadzić z równowagi. A w serii "11" Polacy mieli nerwy ze stali.

We wrześniu podjął się straceńczej misji, którą wykonał w styli Ethana Hunta z serii "Mission Impossible". A jego cud nie polega tylko na wskrzeszeniu reprezentacji, z której uszło życie. Biało-Czerwoni wygrali finał baraży, choć nie oddali przez 120 minut ani jednego celnego strzału na bramkę Danny'ego Warda, a mimo to od patrzenia na grę Polaków wcale nie pękały oczy.

Gdy kiedyś w Cracovii Probierz przyszedł na konferencję prasową z doniczką, robiono z niego wariata. Więcej TUTAJ. Można się było śmiać, ale 2,5 roku później z tej sadzonki wyrosły największe sukcesy Pasów od 72 lat: zdobycie Pucharu i Superpucharu Polski. W reprezentacji zastosował widocznie lepszy nawóz, bo efekty przyszły w ekspresowym tempie (do meczu z Cardiff przeprowadził z drużyną tylko 15 treningów), ale też trafił na żyźniejszy grunt, bo pracuje z najlepszymi polskimi piłkarzami.

Czy mamy po co jechać na Euro 2024? Patrząc na mecz z Walią, na pewno możemy być większymi optymistami niż przed MŚ 2022. Najlepszy mecz za kadencji Czesława Michniewicza rozegraliśmy w jego debiucie. Teraz z meczu na mecz rodzi się Reprezentacja, a zwycięski remis w Cardiff może być fundamentem. Mitem założycielskim drużyny Probierza.

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Polska na Euro 2024?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×