Legia jak Arsenal, czyli obcokrajowcy ratujcie

Sześć transferów (w odwodzie jeszcze dwa) zawodników bynajmniej nie urodzonych w kraju nad Wisłą w przerwie letniej mają sprawić, po pięciu latach przerwy Legia Warszawa zostanie najlepszą drużyną w Polsce. Przegrany sparing z Arsenalem Londyn i spotkania podczas zgrupowania we Francji z PSG czy Bordeaux pokazały, że Legię w drodze do mistrzostwa mają przede wszystkim doprowadzić obcokrajowcy. Ivica Vrdoljak już został nawet kapitanem wojskowych. Czy jesteśmy świadkami nowego trendu w polskiej ekstraklasie? Jeżeli Legii się powiedzie, pewnie tak.

Maciej Krzyśków
Maciej Krzyśków

Generalnym sprawdzianem dla legionistów przed startem ligi był mecz z Arsenalem. Mecz został zakontraktowany przy okazji sprzedaży Łukasza Fabiańskiego do Kanonierów, ale był też okazją do przekonania wszystkich, że czas na eksperymentowanie z zawodnikami z Polski w klubach rodzimej ekstraklasy skończył się, tudzież dobiega końca. Transfery między najmocniejszymi polskimi drużynami są rzadkością, w ostatnich latach nie były obserwowane w ogóle. Kiedy już jakiś Polak się wybija w swojej drużynie, to ucieka od razu na Zachód, tudzież Wschód, rzadziej na południe Europy. Najlepszym przykładem na to, że z obcokrajowcami można i trzeba, była kadra Arsenalu na mecz z Legią - w wyjściowym składzie pojawiło się dwóch Anglików: Theo Walcott i Jack Wilshere. Sam mecz zakończył się wynikiem 5:6, ale jaki on by był, gdyby od pierwszych do ostatnich minut środkowa formacja Legii występowała w składzie: Alejandro Ariel Cabral, Vrdoljak i Manu?

Wynik meczu kapitalnym strzałem otworzył pierwszy z wymienionych, argentyński pomocnik notabene. Ilu Polaków zdecydowałoby się na strzał w tej sytuacji z dystansu? Strach przed fatalnym pudłem albo szyderczym śmiechem jest silniejszy. I nie chodzi tu tylko o polskich legionistów, ale też zawodników pozostałych klubów naszej ekstraklasy. Ile strzałów oddał Ruch Chorzów w meczu z Austrią, ile Lech w starciu ze Spartą itd?

Kolejne trzy gole dla Legii były dziełem Polaka, Artura Jędrzejczyka. Bardzo dobrze, bo obcokrajowcom z Łazienkowskiej już na dobre mogło by się wydawać, że bez nich Legia nie istnieje. Jędrzejczyk zresztą już na zgrupowaniu we Francji zdobył gola z Bordeaux, więc to, że potrafi znaleźć drogę do bramki rywali nie jest zaskoczeniem. Faktem pozostaje, że to wspomniana trójka będzie nadawała ton w poczynaniach Legii w tym sezonie. Cabral wygryzł ze składu nie do ruszenia wydawało się przez kilka sezonów Macieja Iwańskiego i jako ofensywny pomocnik będzie odpowiadał za konstruowanie akcji Legii. Nieprzypadkowo do czasu kontuzji Vrdoljaka z Arsenalem, Legia toczyła boje jak równy z równym z drugą linią Kanonierów, w której grali Tomas Rosicky czy Samri Nasri.

Po zejściu Vrdoljaka, na jego pozycję został cofnięty Cabral a ofensywnym pomocnikiem był Iwański. Nie bojący się pojedynków indywidualnych Cabral raz jednak się pomylił, a po chwili gola dla Arsenalu zdobył Kieran Gibbs (rezerwowy Anglik). Wniosek jeden - Cabral musi grać zaraz za napastnikiem. Nawet strata piłki w tym rejonie boiska nie będzie fatalna w skutkach zwłaszcza, gdy przedpole będzie czyścił Vrdoljak.

Linia pomocy, którą uzupełnią młodzi, zdolni Polacy: Maciej Rybus i Ariel Borysiuk. Oni są w takim wieku, że występy u boku takich zawodników mogą jedynie pomóc im w rozwoju, karierze. Ten drugi to zresztą jedno z odkryć trenera Macieja Skorży od czasu jego krótkiej kadencji na Łazienkowskiej. Bardzo dobrze, bo nikt już nie chce słuchać kolejnych opowieści o przegranych talentach znad Wisły.

Polacy uzupełnią także linię obrony Legii, którą dowodzić będą obcokrajowcy. Tutaj żadnego zaskoczenia nie ma - para Dickson Choto i Inaki Astiz to jeden z najlepszych duetów w ekstraklasie na środku defensywy. W bramce i ataku wyboru trener Maciej Skorża nie ma. Między słupkami zagra Chorwat albo Ukrainiec. W ataku Bruno Mezenga albo Takesure Chinyama. Dopiero w dalszej kolejności czekają na swoją szansę Polacy - Maciej Górski i Michał Kucharczyk. Jednym słowem, Legia cudzoziemska uzupełniona Polakami. I właśnie ta cudzoziemskość, a w zasadzie kłopoty z komunikacją to największa bolączka Legii na chwilę obecną. Gdy w drugiej połowie meczu z Arsenalem do wysoko zagranej piłki ruszyli Iwański i Mezenga, ten pierwszy jeszcze kilka sekund pokazywał Brazylijczykowi, żeby się nie bał mówić, że do takiej piłki startuje. Inny przykład – zupełnie niepilnowany Manu na lewej pomocy wymachuje rękami, w pewnym momencie zaczyna nawet gwizdać w kierunku Marijana Antolovića, żeby ten zagrał do niego futbolówkę. Chorwat nawet nie widział Portugalczyka i podał do najbliższego obrońcy. I wreszcie najmocniejszy przykład - piąta bramka dla Arsenalu autorstwa kolejnego rezerwowego Anglika. Emanuela Thomasa. Pewnie po tym golu Serb Srda Kneżević już na dobre opanuje polski zwrot: "plecy". Kolejny ze sprowadzonych obcokrajowców z Legii spóźnił się z interwencją i Thomas wykorzystał sytuację sam na sam z Kostyantynem Makhnovskyym.

Poczynania Legii z zaciekawieniem będą śledzić szefowie największych rywali i się zastanawiać: dajemy zawodnikom spoza Polski więcej luzu, czytaj więcej miejsca w składzie i roli w drużynie, a Polaków traktujemy jako uzupełnienie? Najbliższe miesiące odpowiedzą nam z pewnością na to pytanie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×