Edgar Bernhardt: Nie lubią mnie w Cracovii za to, co mówię
Edgar Bernhardt świetnym strzałem z rzutu wolnego zapewnił Cracovii zwycięstwo z Jagiellonią Białystok. To najprawdopodobniej jedna z jego ostatnich bramek dla Pasów.
- To było dawno i nie pamiętam - uśmiecha się Bernhardt. - "Papa" (Giannis Papadopoulos - przyp. red) chciał strzelać, ale mu powiedziałem, że musi mi na treningu jeszcze pokazać, że potrafi i wtedy będzie mógł spróbować w meczu. Damian Dąbrowski też chciał strzelić, ale spytał mnie, czy ja chcę na 100 procent i powiedziałem, że tak. W innym przypadku strzelałby "Dąbro". On ma taki strzał jak Cristiano Ronaldo. Na treningach tak strzela, choć w meczu mu jeszcze nie wyszło. To takie spadające liście - "Cristiano Dąbrowski" - opowiada bohater Cracovii.
- Chciałem czekać do końca, zanim Bernhardt uderzył. Może gdybym zaryzykował i ruszył trochę w ciemno, to może bym doleciał do piłki. Choć trzeba przyznać, że to był bardzo dobry strzał - rozkłada ręce bramkarz Jagiellonii.
Po zdobyciu gola Bernhardt podbiegł w kierunku trybuny głównej, pokazał "gest Kozakiewicza", obrócił się plecami i wskazał na numer oraz nazwisko na koszulce. Do kogo to zaadresował? - To ktoś wie albo nie wie. Ale nie - była zwykła "cieszynka".
"Edi" jest jednym z wielu piłkarzy Cracovii, którym z końcem sezonu wygasają umowy z klubem. Jego odejście z Pasów jest niemal przesądzone. - O tym lepiej nie rozmawiajmy. Ja nie wiem nic o żadnych rozmowach. Mnie już tu powiedzieli, że mnie nie lubią za to, co mówię, ale ja z tym nie mam problemu. Jak chcą ze mną podpisać kontrakt, to niech ze mną normalnie rozmawiają. A jak nie chcą, to Cracovia nie jest jedynym klubem w Polsce, w Europie i na świecie - mówi.