Gwiazdy od kuchni: Luis Suarez

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Mówi się, że przy odpowiedniej kobiecie każdy mężczyzna spokornieje. Tak też się stało w przypadku syna Sandry i Rodolfo. - W wieku piętnastu lat poznałem dziewczynę, która pomogła mi poukładać sobie wszystko w głowie - mówi Luis. - Dzięki niej zrozumiałem jak ważna jest dla mnie piłka nożna. Wybranką chłopaka z Salto była zaledwie dwunastoletnia Sofia Balbi - śliczna blondynka o jasnej karnacji. W młodzieżowej drużynie Nacionalu nie płacili zbyt dużo, więc Suarez dorabiał jako zamiatacz ulic. - Podnosił z ziemi monety, a potem zanosił je swojej dziewczynie i szli wspólnie przekąsić coś smacznego - opowiada Wilson Pirez. Sofia pochodziła z zupełnie innego domu - jej rodzice byli zamożni i dziewczynie nigdy niczego nie brakowało. Ona wytłumaczyła mu także, że jego słabe stopnie w szkole są wynikiem tylko i wyłącznie lenistwa. - To była duża zmiana, naprawdę duża - wspomina Suarez. - Byłem okropnym leniem, a ona pomogła mi zrozumieć, że wcale nie jestem głupi, tylko po prostu nie interesuję się zdobywaniem wiedzy.

U boku młodziutkiej Sofii Luis stał się innym człowiekiem. Przestał imprezować, zaczął regularnie uczęszczać do szkoły i stawiać się na treningach. To wszystko sprawiło, że chłopak odzyskał zaufanie swoich trenerów, którzy wspierali go w drodze na piłkarski szczyt. Młodzieńczy związek dał chłopakowi przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, niezbędne przecież do tego, żeby w pełni skoncentrować się na tym, w czym jest się najlepszym. - Wreszcie zacząłem zdobywać gole - mówi Suarez, nazywany wówczas "Bunny" ze względu na wystające przednie zęby upodabniające go do Królika Bugsa. - Rozstrzelałem się do tego stopnia, że niemal pobiłem młodzieżowy rekord Nacionalu. Rekord ten wynosił 64 gole, a mnie się udało zanotować 63 trafienia. Luis szybko stał się ulubieńcem kolegów z szatni. W jednym ze spotkań młodzieżowcy Tricolores triumfowali 21:0, a napastnik rodem z Salto zaaplikował rywalowi aż 17 bramek.

Kiedy Suarezowi wreszcie zaczęło się układać w życiu, otrzymał cios prosto w serce. Jego ukochana Sofia oznajmiła mu, że przenosi się z rodzicami do... Barcelony. Od tej decyzji nie było odwołania, lecz para nie chciała się rozstawać. Młodzi zakochani mieli się komunikować za pośrednictwem telefonu oraz Internetu, a także od czasu do czasu się odwiedzać. Oczywiście codziennej bliskości nic nie było w stanie zastąpić, dlatego Luis początkowo czuł się totalnie zrozpaczony i zagubiony. Chciał ponownie dać sobie spokój z futbolem. Ostatecznie jednak wyjazd Sofii okazał się dla niego potężnym kopniakiem motywującym do jeszcze cięższej pracy. - Wtedy naprawdę zdałem sobie sprawę, że jeśli chcę znów być blisko niej, to muszę wziąć się do roboty - mówi piłkarz. - Musiałem przebudzić się z letargu i zacząłem dawać z siebie więcej niż ode mnie wymagano. Z powodów finansowych nie mogłem jej odwiedzać kiedy tylko miałem na to ochotę, więc postanowiłem trenować na maksa, żeby mieć możliwość odniesienia sukcesu w Europie.

- To urodzony piłkarz - mówił zawsze Rodolfo o swoim synu. Nie były to słowa na wyrost, gdyż dziadek Luisa grał w Nacionalu, a ojciec kopał piłkę w Deportivo Artigas, mającym swą siedzibę w Salto. Starszy brat Paolo, występujący na pozycji pomocnika, osiągnął pierwszoligowy poziom, choć nigdy nie dane mu było zagrać w reprezentacji narodowej czy wyjechać za chlebem na Stary Kontynent. Młodsi bracia Luisa, Diego oraz Maximiliano, również grają zawodowo, aktualnie w drugiej lidze urugwajskiej. Suarez dziś nie jest już nazywany "Bunny", a "El Pistolero", czyli "Bandyta". Przydomek ten idealnie charakteryzuje jego wybuchową osobowość oraz zabójczą skuteczność na polu gry. - Kiedy byliśmy mali, kilka razy połamaliśmy piętrowe łóżka, na których spaliśmy, gdyż ćwiczyliśmy strzały przewrotką - wspomina Paolo. - Poza tym jednak raczej byliśmy grzeczni. Luis to wyjątkowo spokojny człowiek, choć na boisku zmienia się nie do poznania. Nigdy nie spotkałem kogoś bardziej głodnego zwycięstw. On chce wygrywać zawsze i wszędzie, bez względu na to czy jest to trening, czy mecz towarzyski lub inny sparing. Zawsze koncentruje się na strzelaniu goli i dążeniu do triumfu.

Jako szesnastolatek Suarez mógł trenować z pierwszą drużyną Tricolores. Dla młodzieńca było to nie lada wyróżnienie oraz możliwość podpatrywania starszych kolegów, oswojonych już z "dorosłym" futbolem. Sportowym idolem "El Pistolero" był zawsze argentyński napastnik Gabriel Batistuta , który większość swojej kariery spędził we włoskiej Fiorentinie. "Batigol", jak go nazywano, był typowym łowcą bramek. Zanotował 56 trafień w 78 spotkaniach w barwach Albicelestes, występując przy okazji na trzech mundialach. Luis nie wybrał Batistuty na swego idola przez przypadek. Sam Diego Maradona powiedział kiedyś, że to najlepszy napastnik, jakiego dane mu było podziwiać w akcji. "El Pelusa" w swoim życiu wygadywał różne rzeczy, ale dla nastoletniego chłopaka słowa takiego mistrza brzmiały jak rozkaz: Batistuta jest najlepszy i musisz go naśladować, żeby pewnego dnia znaleźć się na jego miejscu.

W dniu, w którym Luis dowiedział się o wyprowadzce Sofii do stolicy Katalonii, próbował zgrywać twardziela. - Opuszczamy Montevideo - mówiła przez łzy dziewczyna. - Przenosimy się do Hiszpanii, do Barcelony. - Nie martw się - odparł Suarez, z trudem powstrzymując emocje. - To nie koniec. Zostanę wielkim piłkarzem, będę strzelał dużo goli i pewnego dnia Barcelona będzie chciała podpisać ze mną kontrakt. Wtedy znów będziemy razem. Opowieść ta brzmi jak żywcem wycięta z jakiegoś podrzędnego serialu dla młodzieży, lecz w obliczu późniejszych wydarzeń naprawdę potrafi wzruszyć. - Nigdy nie zapomnę dnia przed wyprowadzką - wspomina Sofia. - Byliśmy na spacerze, usiedliśmy na ławeczce na przystanku autobusowym i oboje się rozpłakaliśmy. Nie mogłam przestać, bo nie wierzyłam, że jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy.

Choć Sofia była pierwszą miłością "El Pistolero", nastoletni piłkarz wiedział, że chce spędzić z tą dziewczyną resztę swojego życia. Nikt nie rozumiał go lepiej niż ona i przy nikim nie czuł się bezpieczniej. Wybranka Luisa pokochała natomiast stolicę Katalonii od pierwszego wejrzenia, lecz na miejscu brakowało jej jednego - ukochanego chłopaka, który został w Montevideo. W mieście niemal wszyscy mieli hopla na punkcie FC Barcelony. - To było niczym jakaś obsesja - opowiada znajomy pary. - Gdziekolwiek Sofia poszła, ludzie gadali o Barcy. Tubylcy byli zwariowani na punkcie futbolu i ona wiedziała, że Luisowi na pewno by się tam spodobało. On zawsze chciał grać dla jakiegoś topowego europejskiego teamu, a od tamtej chwili miał już cel: trafić do Barcelony. To stało się jego największym marzeniem. Chciał znów być przy Sofii i zamieszkać z nią tam.

Na debiut w pierwszym zespole Nacionalu Montevideo Luis Suarez musiał poczekać aż do ukończenia osiemnastego roku życia. Młody chłopak po raz pierwszy wszedł na boisko w koszulce "dorosłej" ekipy Tricolores dokładnie 3 maja 2005 w starciu Copa Libertadores przeciwko Junior Branquilla. Swoje pierwsze trafienie "El Pistolero" zanotował dopiero 10 września. Napastnicy czerpią życiową energię ze strzelania goli, więc niż dziwnego, że przez cztery miesiące Luis wielokrotnie wracał do domu ze spuszczoną głową. Ostatecznie jednak jego pierwszy sezon w urugwajskiej Primera Division okazał się wielkim sukcesem. Nacional sięgnął po mistrzostwo kraju, a Suarez w 27 meczach uzbierał 10 goli. - Talent i ambicja zawsze towarzyszyły Luisowi, więc jeśli ja bym tego nie zauważył, to zrobiłby to na pewno inny trener - mówi Martin Lasarte, ówczesny coach Tricolores. - Dla mnie jako szkoleniowca bardzo ważne jest, że podjąłem taką, a nie inną decyzję. Miałem do niego zaufanie i pamiętam, że jak tylko strzelił swojego pierwszego gola, zaczął brać na siebie odpowiedzialność niczym wielki zawodnik. Zachowywał się tak jakby miał na karku kilka wiosen więcej. Drużyna sięgnęła po tytuł, a on był jej liderem. Jego wiek nie grał żadnej roli. To jeden z najlepszych zawodników jakich miałem okazję trenować i z pewnością najlepszy gracz, jaki zadebiutował pod moimi skrzydłami. Na jego sukces składają się nie tylko talent i predyspozycje fizyczne. Wielką rolę odegrała tu także przeogromna wola zwyciężania.

- Jestem już tylko o krok od mojego celu - myślał sobie Luis Suarez, grając w pierwszym zespole Nacionalu Montevideo. Martin Lasarte wiedział, że nie jest w stanie zatrzymać na dłużej swojego podopiecznego i wierzył, iż stać go na załapanie się do takich topowych zespołów jak Liverpool, Chelsea Londyn, Real Madryt czy FC Barcelona. Wiedział również, że na początek bardzo dobrym kierunkiem dla niego byłaby Holandia, gdzie wielu zawodników wybiło się grając dla Ajaksu Amsterdam, Feyenoordu Rotterdam czy PSV Eindhoven. Po młodego środkowego napastnika wkrótce rzeczywiście zgłosił się team z Niderlandów, lecz nie była to żadna z trzech wielkich marek, a nieznane szerzej FC Groningen. W lipcu 2006 roku napastnik trafił do kopciuszka Eredivisie za równowartość ośmiuset tysięcy euro. - Obserwowaliśmy w Urugwaju zupełnie innego zawodnika - wspomina Ron Jans, który prowadził wtedy holenderski zespół. - Luis zwrócił jednak na siebie naszą uwagę. Oszaleliśmy na jego punkcie i chcieliśmy jak najszybciej sfinalizować transakcję. Stał się najdroższym piłkarzem jakiego kiedykolwiek pozyskaliśmy. To było pokerowe zagranie, ale czas pokazał, że opłacalne.

Leżące w północnej części Holandii Groningen nie należy do metropolii. Zamieszkuje je około sto osiemdziesiąt tysięcy osób i charakteryzuje się klimatem niespecjalnie sprzyjającym południowoamerykańskim piłkarzom. Jest tam dość chłodno, a ludzie nie są raczej otwarci na zawieranie nowych znajomości. - Kiedy zadzwonili do mnie z Europy, nie zastanawiałem się dwa razy - mówi "El Pistolero". - Od razu pomyślałem, że dzięki temu będę bliżej Sofii. Specyficzny klimat holenderskiego miasta początkowo nie podziałał dobrze na "Bandytę", który w pierwszych meczach w zielono-białych barwach nie potrafił znaleźć sobie miejsca na murawie. Dziewiętnastolatek wyglądał jakby ważył o kilka kilogramów za dużo i w pewnym momencie zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił przenosząc się tak szybko na Stary Kontynent. Pełni obaw byli również włodarze klubu, lecz we wrześniu 2006 roku miał miejsce przełomowy mecz przeciwko Vitesse Arnhem.

Mówi się, że główną motywację dla Luisa w starciu z żółto-czarnymi stanowiły barwy rywala, identyczne z tymi jakich używa Penarol, czyli lokalny wróg Nacionalu. W osiemdziesiątej minucie spotkania Groningen przegrywało 1:3, a chwilę później ekipa Rona Jansa strzeliła kontaktową bramkę. - W osiemdziesiątej dziewiątej minucie otrzymałem crossowe podanie i kopnąłem piłkę. Gol na 3:3 zelektryzował kibiców - wspomina Suarez. - W dziewięćdziesiątej drugiej minucie zanotowałem jednak trafienie, którym zaskoczyłem sam siebie. Pokonałem bramkarza lewą nogą w sytuacji sam na sam. Czułem ogromną radość oraz ulgę.

Kiedy w lecie 2006 roku Sandra żegnała na lotnisku w Montevideo swojego syna, miała w oczach łzy, lecz wiedziała, że Luis podejmuje właściwą decyzję. Była dumna, iż jej potomek chce spełniać marzenia i być bliżej swojej ukochanej. Pomimo rozstania rodziców, chłopak pozostawał w stałym kontakcie ze swoim ojcem, Rodolfo, który starał się wspierać "El Pistolero" jak tylko potrafił. Kiedy Suarez wreszcie złapał w Groningen odpowiednią formę, musiał jeszcze pokonać barierę językową. Chłopak był bardzo zdeterminowany, żeby nauczyć się holenderskiego, a w aklimatyzacji w nowym miejscu pomagał mu rodak broniący zielono-białych barw - Bruno Silva.
Luis Suarez Luis Suarez
Gra na Starym Kontynencie poza stałym dopływem całkiem sporej gotówki gwarantowała Luisowi najważniejsze - bliskość Sofii. Groningen i Barcelonę dzieli wprawdzie aż tysiąc siedemset kilometrów, lecz to i tak niewiele przy ponad dziesięciu tysiącach odległości pomiędzy stolicą Katalonii a Montevideo. - Kiedy przybyłem do Holandii, nadal byłem dzieciakiem - opowiada "Bandyta". - Wszystko było nowe i dziwne, lecz zamierzałem wykorzystać otrzymaną szansę. Kiedy podpisałem kontrakt, dostałem dwanaście dni wolnego i mogłem wybrać się do Barcelony, do Sofii.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×