Ukraińcy nie przebierali w środkach, służby nie reagowały
Rzucanie kamieniami z trybun w Tiranie i cięcie legijnych koszulek nożem w Kijowie. Tak wygląda droga Legii do fazy grupowej Ligi Europy w tym sezonie.
Tutejsi nakręcali się z każdą godziną. Dziennikarz ukraińskiej telewizji 1+1, który towarzyszył nam przed meczem, rozpoznał na przejściu dla pieszych jednego z najbardziej znanych chuliganów w Kijowie. Mięśniacy biegali po ulicach tak swobodnie jak dzieci po placu zabaw. Nie przejmując się zupełnie miejskim ruchem, milicją czy wojskiem. Zresztą, służby bezpieczeństwa też się nimi średnio przejmowali. A ci rzucali sobie petardy, uderzali pięściami w autobus, paraliżowali ruch dla pieszych.
To co na początku wydawało się tylko drobną wymianą ciosów, szybko przerodziło się w panikę. Hotel "Ukraina", z dachu którego snajperzy strzelali do ludzi podczas walk na Majdanie półtora roku wcześniej, był pewnego rodzaju schronem dla niektórych fanów. I wcale nie dla "karków", a fanów starszych i kobiet. Hotel szybko obstawiła tutejsza milicja, choć... zaledwie niecałe dwadzieścia metrów dalej dziesięciu napakowanych wypatrywało, czy aby któryś z naszych budynku nie opuścił.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że milicja widziała, jak polskich kibiców się kopie i nie reagowała. Nawet, gdy rozpaczliwie wołali ją przypadkowi gapie.
Ciężko jednoznacznie powiedzieć, co do takiego stopnia rozwścieczyło Ukraińców. Co sprawiło, że mieli ze sobą noże i cieli naszych jak upolowaną zwierzynę? Problem urósł do takiej skali, że Polacy, w obawie przed niespodziewanym atakiem, obawiali się rozmawiać w swoim języku.
Mateusz Skwierawski