Wywiad z Robertem Lewandowskim: "Nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje"

Kapitan reprezentacji Polski opowiada nam o swoim niesamowitym wyczynie, którym zachwyca się cały futbolowy świat. Deklaruje, że Polska awansuje na mistrzostwa Europy we Francji.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Robert Lewandowski / Robert Lewandowski

WP SportoweFakty: Pana mama powiedziała, że kiedy rozmawialiście po pięciu golach strzelonych Wolfsburgowi, czuć było wzruszenie.

- Pewnie byłem wzruszony. Trudno nie być. Tak naprawdę, do mnie powoli dochodzi to, czego dokonałem, co się w ogóle stało. Tak to wszystko się szybko działo, że nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje. Nie pamiętam, czy strzeliłem pięć goli w jednym meczu w jakiejś juniorskiej drużynie, a co dopiero w Bundeslidze i to w dziewięć minut.

Był pan zły, że zaczyna mecz na ławce rezerwowych?

- Na pewno gdzieś tam złość we mnie siedziała. Ale ponieważ nie grałem w poprzednim meczu, bo leczyłem drobny uraz, wziąłem udział tylko w jednym normalnym treningu z drużyną, liczyłem się z tym. O tym, że mecz z Wolfsburgiem rozpocznę na ławce rezerwowych, dowiedziałem się rano. Nie mieliśmy wcześniej nawet żadnej odprawy. Sportowo coś we mnie siedziało, chciałbym zawsze grać od pierwszej minuty.

Po kontuzji już nie ma śladu?

- Na szczęście czuję się dobrze. W spotkaniu Ligi Mistrzów w 37. minucie nieszczęśliwie upadłem na boisko, skręciłem staw skokowy, wygięło mi go w obie strony. Było widać, że nie mogę normalnie biegać. Myślałem, że to przejdzie, że chwilę pobiegam, poboli i przestanie. Ale było coraz gorzej. Wiedziałem, że nie zagram w następnym meczu Bundesligi. To nie miałoby sensu. Uraz mógł się tylko pogłębić.

Ciężko się panu oglądało mecz z Wolfsburgiem w pierwszej połowie? Przegrywaliście 0:1.

- Rywal świetnie grał w obronie. Thomasowi Muellerowi trudno było zdziałać coś z przodu, grał przeciwko dwóm silnym i rosłym obrońcom, nie miał wsparcia. Wchodząc na boisko na drugą połowę, nie czułem gniewu, niczego nikomu nie musiałem pokazywać. Przegrywaliśmy i myślałem tylko o tym, żeby to zmienić, wyrównać, pomóc drużynie, może strzelić zwycięskiego gola. Nie czułem, że zaczęło żreć, po piątym golu spojrzałem na telebim i zorientowałem się, że jest dopiero 60. minuta. A myślałem, że zaraz jest koniec, nawet nie zdążyłem się zastanowić, co się dzieje. W środę podczas treningu zrozumiałem, że stało się coś wyjątkowego, bo tylu ludzi na nim nie było dawno.

Piąta bramka to był majstersztyk.

- Nie. To był instynkt. Piłka leciała w moim kierunku, ale byłem przekonany, że Naldo ją przejmie. Zacząłem się składać do strzału w ciemno. Liczyłem na cud. Nie przejął, nie przeciął, idealnie naszła. Jak to w piłce. Do obrońców Wolfsburga nie miałbym specjalnych zastrzeżeń. Po prostu czasem trafi się przeciwnik, który wypunktuje tak szybko, że nie ma czasu się podnieść. Mi jest to trudno wytłumaczyć, a co dopiero tym chłopakom.

Czytał pan komentarz Phillpha Lahma?

- Tak, jechaliśmy dzisiaj na trening i obaj się z tego śmialiśmy. Zawsze można przyłożyć facetowi, który strzelił pięć goli, że nie strzelił ich siedmiu. Nie wiedziałem dokładnie, o które sytuacje mu chodziło, ale domyśliłem się, że to dla śmiechu. Trzeba szukać, co można innego niż zazwyczaj powiedzieć dziennikarzom.

A widział pan reakcję trenera Pepa Guardioli na piątego gola?

- Ktoś mi przesłał. Miła. Nie było odprawy po tym meczu, ale w szatni wszyscy mi gratulowali i łapali się za głowę.


W telewizjach śniadaniowych mówiono o tym, czym się pan odżywia, żeby strzelać po pięć goli. To nie męczy?

- We wtorek to akurat było późno. Wszystko jadłem na stadionie. Nie było mi łatwo zasnąć. Wiadomo - mecz, stres. Rano Ania zapytała mnie, czy na pewno wiem, co się stało poprzedniego wieczoru. Nie potrafiłem jej odpowiedzieć. Za bardzo nie wiedziałem, jaki jest dzień, co mnie czeka. Wszystko dochodzi do mnie bardzo powoli. Wiem, że z jednej strony powinienem się rozluźnić po ostatnim gwizdku, a z drugiej - wiem, co mnie czeka w tym sezonie. Śniadaniem się nie przejmuję. Tortilla z bananem? Na blogu Ani wszystko jest. W dzisiejszym świecie z odżywianiem nie ma żartów, nie oszukujmy się, nie cofniemy się o dwadzieścia lat, kiedy wszystko było naturalne. Teraz trzeba szukać dobrych rzeczy i z czasem przynosi to efekt. Ania w tym siedzi na co dzień, cieszę się, że o to dba.

Pana śniadanie omawiane w telewizji - czy to nie jest wtrącanie się w prywatność?

- Nie śledzę tego, nie dociera to do mnie. Z drugiej strony - wiem, że moja żona tym się zajmuje, prowadzi bloga i to, co dostaję na śniadanie, nie jest tajemnicą. Chociaż właściwie źle powiedziałem - nie wszystko jest na blogu, pewne rzeczy pozostają tajemnicą kuchni. Na blogu jest tylko to, co Ania chce, żeby inni wiedzieli.

Skoro po meczu z Wolfsburgiem nie mógł pan spać, to może znalazł się czas na oglądanie siatkówki?

- Nie, ale wszystko wiem wszystko. Kurde, jeden mecz przegrali, jeden mecz, i są na trzecim miejscu. Taki jest sport. Są takie momenty, jak rok temu, kiedy chłopaki zdobywali mistrzostwo świata, są też takie, jak teraz. Nie chcę cię mądrzyć, bo przez to, że turniej był w Japonii, oglądałem tylko jakieś urywki, ale wydawało mi się, że wszystko jest pod kontrolą. Tymczasem trzeba było wygrywać do samego końca.

Jak to jest, że pod koniec ubiegłego sezonu, kiedy walczył pan o tytuł króla strzelców Bundesligi, nie wpadały gole nawet w meczach ze słabszymi rywalami, a teraz wpadło pięć w spotkaniu z wicemistrzami Niemiec?

- Myślę, że duży wpływ na to miała kontuzja i konieczność grania w masce. Ciężko szło. Chyba zdobyłem trzy bramki w sześciu meczach, ale to nie było to. Oddychanie, koordynacja, wszystkiego trzeba było uczyć się od nowa. Gdyby to był uraz nosa to nic, nastawią drugi raz. Ale jakbym dostał w kość jarzmowo-szczękową, potrzebna byłaby operacja. Niczego się nie bałem, ale coś mi przeszkadzało.

Jako reprezentant Polski usłyszał pan kiedyś tyle pochwał po porażce, co po ostatnim meczu z Niemcami?

- Nie. Ale nasz mecz także w Niemczech odbił się echem. Potem graliśmy z Augsburgiem i rywale podchodzili do mnie, by powiedzieć, jak dobrze im się to spotkanie oglądało i jak dobrych mamy zawodników. Mecz we Frankfurcie był zdecydowanie lepszy od tego w Warszawie, wreszcie w szansach było pół na pół. Wiadomo, że nasi rywale mieli kontrolę nad piłką i nie ma, co ukrywać - inną jakość w rozegraniu, ale jakby tak policzyć: moje dwie okazje, dwie Kamila Grosickiego, ich też ze dwie - mogło skończyć się remisem. A wygrany przez nas mecz w Warszawie miał trochę inny przebieg - gdyby nie Wojtek Szczęsny, mogłoby być i 2:8. We Frankfurcie zabrakło nam szacunku dla piłki, może za bardzo się wypruliśmy w pierwszej połowie i zabrakło sił na ostatnie dziesięć minut.

Po meczu w Warszawie powiedział pan, że poczeka do rewanżu, żeby do szatni Bayernu wejść z podniesioną głową.

- Po rewanżu Niemcy nabrali do nas jeszcze większego szacunku. Wydawało im się, że zwycięstwo w pierwszym spotkaniu wyszło nam przypadkowo. We Frankfurcie okazało się, że nie do końca. Mieliśmy szanse, inaczej to wszystko wyglądało.

Uda się w Szkocji?

- Po Szkocji wszystko będzie jasne i będziemy się cieszyć z awansu na Euro 2016. Wiadomo, że to będzie ciężki mecz, ale jeśli chcemy awansować, to z kim mamy wygrać, jeśli nie ze Szkocją? Bez sensu zostawiać wszystko do ostatniego spotkania, trzeba to załatwić wcześniej.

Rozmawiał w Monachium Michał Kołodziejczyk Mama Lewandowskiego: Wyczułam w głosie syna wzruszenie
Źródło: TVN24/x-news
Kto jest najlepszym polskim piłkarzem w historii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×