90 minut z Krzysztofem Mączyńskim. "Krytyka? Niech gadają, co chcą!"

Psy szczekają, karawana jedzie dalej - nie ma chyba lepszego powiedzenia na opisanie sytuacji Krzysztofa Mączyńskiego w reprezentacji Polski.

 Redakcja
Redakcja

Choć pomocnik Wisły Kraków nie należy do ulubieńców kibiców i mediów, nieprzerwanie pozostaje jedną z najbardziej zaufanych osób Adama Nawałki. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że pomocnik w dwóch decydujących o awansie na Euro we Francji meczach - ze Szkocją i Irlandią - zagra w pierwszym składzie.

Niedawno Paweł Brożek powiedział w „Przeglądzie Sportowym”, że Krzysiek Mączyński to gość, którego brakowało Wiśle w poprzednim sezonie do osiągania lepszych wyników. Słysząc te słowa czujesz się jak wybawiciel Białej Gwiazdy?

- (śmiech) W żadnym wypadku. Choć muszę przyznać, że cieszy mnie podejście chłopaków do mnie i mojej gry – mówi Mączyński. – Każdy z nas ma do wykonania na boisku swoją robotę. Oczywiście, czuję się mocny i nie będę tego ukrywał. W każdym meczu gram na podobnym poziomie, nie schodzę poniżej pułapu, który założyłem sobie przed sezonem.

W kilku przypadkach w tym sezonie wyniki Wisły mogły być lepsze. Seria remisów musi was boleć.

- To jest trudne do wytłumaczenia. Nie potrafiliśmy wykorzystywać okazji, które sobie stwarzaliśmy. Promyk nadziei na przyszłość jednak jest, bo styl prezentujemy dobry. Niektóre mecze z tego sezonu rzeczywiście bolą, były do wygrania, a zawodziliśmy i tylko remisowaliśmy. W zespole jest duży potencjał. Pokazaliśmy już, że jesteśmy w stanie bić się z wszystkimi. Poza błędami w Łęcznej, przez które Górnik doszedł do sytuacji, przez 10 kolejek jeszcze nikt nas nie był w stanie zdominować na boisku. Jesteśmy mocną drużyną.

Dlaczego w ogóle wybrałeś Wisłę? Miałeś przecież kilka ofert z innych zespołów w lidze, a postawiłeś na klub, który ostatnio nie należy do najstabilniejszych i tych z finansowego topu.

- To jest Wisła! To nie jest zwykły klub, to klub z tradycjami, w którym się wychowałem, i do którego chciałem wrócić. Chciałem też coś udowodnić ludziom, którzy pracowali tutaj wcześniej, gdy próbowałem się przebić. Poza tym mieszkam w Krakowie, więc aspekty finansowe mnie nie interesowały.

Trudno było ci się przestawić na polskie tryby po powrocie z Chin?

- Wyjazd do Chin dał mi niesamowitego kopa, do Polski wróciłem dzięki niemu zdecydowanie pewniejszy, miałem łatwiejsze wejście w naszą ligę. Tu nawet nie chodzi o to, że nigdy nie żałowałem decyzji o wyjeździe na Daleki Wschód. Transfer i możliwość gry w chińskiej lidze sprawiły, że do Polski wróciłem mocniejszy i psychicznie, i piłkarsko.

Czyli uważasz, że z Chin wróciłeś jako lepszy piłkarz.

- Właśnie tak jest. Zresztą nie mówię tego ot tak, tylko po dokładnej analizie moich wszystkich meczów, które od tego czasu rozegrałem – zarówno w lidze polskiej, jak i reprezentacji.

Z powodów rodzinnych z Chin wróciłeś szybciej, niż pierwotnie zakładałeś. Nie było jednak trochę tak, że jednym z powodów była chęć bycia bardziej na widoku selekcjonera przed decydującymi o awansie do Euro meczami? W Polsce jesteś na świeczniku, będąc w Chinach kibice przypominali sobie o tobie w momencie, gdy Nawałka ogłaszał powołania.

- Powołania dostawałem regularnie występując w lidze chińskiej. I to dostawałem praktycznie na każde zgrupowanie. Nie miałem potrzeby, żeby jeszcze bardziej pokazywać się selekcjonerowi i ludziom z jego sztabu, bo wszystkie potrzebne informacje na temat mojej aktualnej dyspozycji i tak mieli. Dokładnie śledzili moje występy, byliśmy w ciągłym kontakcie. Jedyny powód powrotu z Chin do Polski jest powszechnie znany – dla mnie są sprawy ważniejsze w życiu niż pieniądze. Czymś takim jest rodzina. Pół roku spędziłem w Chinach sam i nie wyobrażałem sobie, żebym obserwował dorastanie mojego dziecka przez komunikator komputerowy. A jeśli ktoś sobie coś w tym temacie dopowiada, to już nie jest mój problem.

Jeśli piłkarsko w Chinach tak dobrze wszystko wyglądało, nie było możliwości, żeby ściągnąć tam rodzinę?

- Decyzję podjąłem już w styczniu, podczas zgrupowania w Turcji. Wtedy dowiedziałem się, że żona jest w ciąży. Z właścicielami klubu musiałem rozpocząć rozmowy wcześniej, bo zdawałem sobie sprawę, że jestem w Chinach ceniony i klub musi mieć czas na znalezienie odpowiedniego następcy. Czy mogłem ściągnąć rodzinę? Oczywiście, że mogłem. Tyle że służba zdrowia w Chinach jest na zupełnie innym poziomie, niż u nas. Nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdyby mojemu nowonarodzonemu dziecku coś się przez to stało. Zresztą nawet idąc tam do apteki ulotki w lekach nie były w języku angielskim, tylko chińskim. Gdyby dziecko było roczne bądź dwuletnie, na pewno bym nie wrócił tak szybko, bo w Chinach czułem się dobrze.

Furtka powrotu do Chin jest dla ciebie wciąż uchylona?

- Mam cały czas kontakt z panią właściciel klubu, rozstaliśmy się w miłej atmosferze. Jeśli w przyszłości będę miał możliwość powrotu, na pewno z niej skorzystam.

Gdy rozmawialiśmy rok temu mówiłeś, że jeden z twoich byłych kolegów w Guizhou ma bardzo dobre kontakty w Niemczech i być może załatwi ci transfer do 2. Bundesligi. Nie było takiej opcji?

- Gdy byłem wolnym zawodnikiem, pojawiały się różne możliwości. Jedną ofertę z Niemiec rzeczywiście miałem, ale zdecydowałem się na Kraków.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×