Grzegorz Krychowiak: Maszyna z Mrzeżyna

W meczu z Irlandią Grzegorz Krychowiak potwierdził, że jest dziś gotowy brać sprawy kadry we własne ręce. Zawodnik Sevilli zagrał mecz totalny i nie było to w sumie zaskoczeniem, a jedynie zwieńczeniem świetnych eliminacji w jego wykonaniu.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
PAP

W niedzielę Grzegorz Krychowiak wyszedł na boisko jako defensywny pomocnik, ale potem nie miało to właściwie znaczenia. Był wszędzie i był wszystkim. Napastnikiem, pomocnikiem, obrońcą. Mecz z Irlandią był fantastycznym ukoronowaniem eliminacji, podczas których piłkarz z małej nadmorskiej wioski stał się zawodnikiem europejskiego formatu i prawdziwym światowcem.

Już wcześniej Krychowiak się wyróżniał, ale dopiero od początku tych eliminacji był jednym z liderów polskiego zespołu. On, Kamil Glik czy Robert Lewandowski nie zagrali praktycznie słabego meczu. Z Irlandią był niczym dowódca oddziału, który sam idzie na pierwszy ogień i ciągnie za sobą resztę. I wygrywa.

Przepowiednia

Rację miał Leo Beenhakker, gdy podczas zgrupowania w Turcji w grudniu 2008 roku powiedział: "Już teraz nie odstaje umiejętnościami od takich piłkarzy jak Antoni Łukasiewicz czy Łukasz Trałka, a przecież oni są od niego po 6 lat starsi. Myślę, że w wieku 24 lat to będzie naprawdę bardzo dobry piłkarz. Jeśli oczywiście nie poprzewraca mu się w głowie. Ale nie powinno".

Z czasem było oczywiste, że Krychowiak nie należy do piłkarzy, którzy są jakoś szczególnie podatni na zbyt długie świętowanie sukcesu. Ta świadomość i transfer do hiszpańskiej Sevilli za 5,5 miliona euro, sprawiły że dziś jest jednym z najlepszych polskich piłkarzy ostatnich lat, a hiszpański klub chce mu wpisać do umowy kwotę odstępnego w wysokości 45 milionów euro.

Francuzi ze Stade Reims nazwali go "Robocopem", Hiszpanie z serwisu EstadioDeportivo.es "lokomotywą Sevilli". Faktycznie ma coś z maszyny. Siła, szybkość, wytrzymałość to jego atuty. Ale też kreatywność. Jeszcze za czasów poprzedniego selekcjonera Waldemara Fornalika, w meczu sparingowym z RPA próbował rozgrywać piłkę a dziennikarze przypatrywali się temu z zainteresowaniem, na zasadzie "to jeszcze nie to, ale próbuje". Dziś bierze pełną odpowiedzialność, rozgrywa, ciągnie grę drużyny.

"Stracone" dzieciństwo

Od zawsze był człowiekiem futbolu. Piłkę traktował niemalże jak część garderoby. Gra stała się jego zwykłą, codzienną czynnością, miłością życia.

- Do szkoły chodził z piłką, rozmawiał z ludźmi i podbijał piłkę. A jak jechał na mecz o 9 rano, to szedł spać o 18, żeby się nie spóźnić. Zakładał korki, strój piłkarski i na to pidżamę. Dosyć szybko zorientowaliśmy się, że może być piłkarzem. Nie było innego wyjścia. Gdy wracałam do domu na stole była kartka: odrobiłem lekcje, jestem na boisku. I tak niemal dzień w dzień - opowiadała mama piłkarza, Grażyna.

Grzegorz pokochał futbol dzięki bratu. To Krzysztof jako pierwszy próbował robić karierę w klubie z Kołobrzegu.

- Któregoś dnia Krzysiek przyniósł do domu prawdziwe piłkarskie buty. To były korki pumy, które dostał z klubu. Od razu strasznie zapragnąłem mieć takie same - wspominał "Krycha"

Wyróżniał się, bo był większy i silniejszy od innych.
- Był jedynym zawodnikiem, który potrafił dokopać z rzutu rożnego w pole karne, więc szybko zaczął grać ze starszymi chłopcami - mówił Edward Krychowiak, ojciec piłkarza.

Grzegorz pograł Kołobrzegu, a potem w Stali Szczecin i Arce Gdynia. W końcu, jako 15-latek, trafił do francuskiego Bordeaux razem z kolegą z Polski Mateuszem Rajfurem.

Daleko od domu

To był skok w nadprzestrzeń. Zaczęło się od meczu zespołów młodzieżowych Polski i Francji w Strasburgu. - Francja miała wtedy bardzo mocny zespół, regularnie wygrywała. Nam udało się utrzymać remis, a w końcówce mieliśmy nawet sporą szansę zdobyć zwycięską bramkę - opowiadał Rajfur.

Właśnie w tym spotkaniu skauci Arsenalu wypatrzyli Wojciecha Szczęsnego. Michał Janota trafił do Feyenoordu, a Robert Trznadel do włoskiej Sieny. - Po meczu podszedł do mnie Andrzej Szarmach i powiedział, że jest możliwość przejścia do Bordeaux. Nazwisko robiło wrażenie, choć pewnie większe na moim ojcu, który w latach 70-tych kibicował Górnikowi Zabrze - mówi Krychowiak.

- Od domu oddalałem się stopniowo. Najpierw dojeżdżałem codziennie do Kołobrzegu, 20 kilometrów. Potem do Szczecina, do domu wracałem raz w tygodniu. Z Gdyni wracałem dwa razy w miesiącu. W końcu z Francji raz na pół roku - opowiadał. -  Wyjazd był dla mnie fascynującym przeżyciem. Byłem bardziej ciekawy niż przestraszony.

W Bordeaux nie umiał się przebić. To jeszcze nie był jego czas. Znakomicie spisywał się za to w Stade Reims i Nantes.

Zwłaszcza ten pierwszy klub był dla niego przełomem. Tam zawodnik trafił na Huberta Fourniera, który go ukształtował. Dzięki francuskiemu trenerowi zaczął grać bardziej świadomie. Edward Krychowiak opowiadał, że swego czasu, gdy juniorzy Bordeaux dostawali w rundzie 10 żółtych kartek, 9 z nich miał na koncie właśnie jego syn. Teraz to miało się powoli zmieniać..

Kroki coraz większe

Gdy przychodził do Sevilli, miał wyjątkowo trudne zadanie. Kibice właśnie opłakiwali stratę Ivana Rakiticia, zawodnika ofensywnego. Płacz szybko minął, gdy Polak został wybrany do jedenastki odkryć dziennika "Marca".

- Nie chce mieć swoich 5 minut, chcę mieć więcej. To pokazało, że mam do czego dążyć, że mogę osiągnąć jeszcze więcej, realizować większe cele - skomentował.

A więc miał rację, gdy powtarzał dziennikarzom, żeby nie martwić się, że nie da sobie rady w szybkiej technicznej lidze.

- W Hiszpanii intensywność treningów jest znacznie większa niż we Francji. Jeśli podczas treningu biegasz więcej, szybciej, to ta wydolność się powiększa. I to jest przyczyna. Poza tym grałem więcej meczów. Liga Europy, puchary. W sumie rozegrałem 55 spotkań, a w poprzednim sezonie dochodziłem do 40. To był mój pierwszy sezon gdzie grałem często co trzy dni i wytrzymałem tempo - mówił.

Andrzej Szarmach, który był przez lata jego menedżerem, mówił mu kiedyś, żeby nie myślał o Realach, Barcelonach i robił karierę małymi krokami. Miał rację. Krychowiak dziś ma prawo myśleć o najlepszych klubach świata. Myśleć, nie tylko marzyć.

Marek Wawrzynowski

Kamil Grosicki: Jestem wdzięczny trenerowi za zaufanie
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×