Bartosz Bosacki: Nie popierałem zmiany trenera

Bartosz Bosacki uważa, że zmiana trenera wcale nie musi być lekarstwem na problemy Lecha, bo tkwią one głębiej. Były piłkarz poznańskiego klubu nie wierzy też w rychłe przełamanie.

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński
Newspix / RADOSLAW JOZWIAK/CYFRASPORT

WP SportoweFakty: Kiedy pana zdaniem można się spodziewać przełamania Lecha? We Florencji lub Warszawie, a może dopiero w domowym starciu z Górnikiem Łęczna?

Bartosz Bosacki: Nie jestem wróżką, więc nie znam dokładnej odpowiedzi na to pytanie. Chciałbym, żeby stało się to jak najszybciej - już w meczu z Fiorentiną, ale tak podpowiada mi serce. Rozum mówi, że ten scenariusz raczej się nie spełni.

W czwartek nikt nie będzie oczekiwał od Lecha dobrego wyniku. Może to pozwoli wreszcie zagrać na miarę oczekiwań?

- Tutaj faktycznie można szukać jakiegoś pozytywu. Pewnie uda się zdjąć trochę presji z zawodników, a tej w ostatnim czasie nie brakuje. To nie jest jednak jedyny problem. Pierwsze zmiany w związku z kiepskimi wynikami mieliśmy już dawno, tymczasem efektów nadal nie widać, mimo że powinny być już dostrzegalne.

Fiorentina jest liderem Serie A, ale nie wiadomo czy do Ligi Europy podejdzie z takim samym nastawieniem jak do rozgrywek krajowych.

- Dlaczego miałaby odpuszczać? Nie wierzę w coś takiego. Każdy kto zaczyna to robić, robi pierwszy krok do tyłu, a nie wydaje mi się, by Viola mogła sobie na to pozwolić.

Jaka jest pańska opinia na temat zmiany trenera? Wśród kibiców i obserwatorów zdania są bardzo podzielone.

- Zanim klub zdecydował się na tę roszadę, uważałem, że nie powinna ona nastąpić. Teraz jednak do niej doszło i myślę, że takie dywagacje tracą na znaczeniu. Zarząd chyba gruntownie przemyślał ten plan.

Obrońcy Macieja Skorży twierdzą, że to na niego zrzucono całą odpowiedzialność, a piłkarze zostali w zasadzie rozgrzeszeni i u Jana Urbana zaczęli z czystą kartą.

- Dotyczy to nie tylko piłkarzy, ale też zarządu. W Polsce przyjęło się, że jako pierwszy za słabe wyniki zawsze odpowiada szkoleniowiec, tymczasem problemy Lecha nie wynikają tylko i wyłącznie z tego jak pracował Maciej Skorża. One biorą się raczej ze sposobu funkcjonowania Kolejorza. Ja nie mam monopolu na wiedzę i nie chcę publicznie wygłaszać swoich sądów, zwłaszcza że nie wiem jak wyglądają treningi, ani jaka jest atmosfera w zespole czy całym klubie. Rozmawiałem jednak z Piotrem Rutkowskim i powiedziałem mu jaki jest mój punkt widzenia.

Uważa pan, że Maciej Skorża został skrzywdzony i pożegnano go przedwcześnie? Faktem jest, że jego poprzednik Mariusz Rumak cieszył się chyba większym kredytem zaufania.

- Nie do końca tak to wygląda. Nie możemy powiedzieć, że Maciej Skorża stracił pracę przy pierwszym kryzysie, bo trzeba wziąć pod uwagę jaka była skala tego kryzysu. Myślę, że on jakiś plan naprawczy zarządowi przedstawił, widocznie nie był przekonujący. Poza tym jaki sens mają te dywagacje teraz, po zmianie szkoleniowca?

Widział pan w meczu z Ruchem Chorzów coś, co można nazwać pozytywnym impulsem? Jakąkolwiek poprawę w stosunku do poprzednich spotkań?

- Fajnie, że zespół wreszcie potrafił się podnieść przy niekorzystnym wyniku. Bardziej trzeba się jednak skupić na tym co jest złe. Jeśli w dwóch meczach z rzędu Lech traci gola w 1. minucie, to coś jest po prostu nie w porządku. Z Ruchem udało się odrobić straty, ale o żadnym przełomie nie ma mowy, bo gdyby taki nastąpił, to z całym szacunkiem dla rywala, Kolejorz by to spotkanie wygrał. To był tylko w miarę poprawny występ.

Jakie znaczenie dla Lecha może mieć dobór najbliższych przeciwników? To dobrze, że czekają na niego Fiorentina i Legia, czy może lepiej by było zagrać z nimi już po przełamaniu?

- Nie gdybajmy co by było lepsze, bo nikt nie ma wpływu na kształt terminarza. Lech musi się skupić na najbliższym meczu i zrobić wszystko, by się w końcu odbić. Jeśli uda się z Fiorentiną, to dobrze, a jeśli nie, trzeba to zrobić w niedzielę przeciwko Legii. Innej drogi nie widzę.

Rozmawiał Szymon Mierzyński

 
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×