Zaskakują, chociaż byli już nad przepaścią. Brosz: Pracujemy jako jedność

Ten szkoleniowiec nie boi się pracować w trudnych warunkach. W każdym prowadzonym przez niego klubie nie brakowało problemów, a mimo to potrafił się odnaleźć. Nie inaczej jest w Kielcach, gdzie zaczął tworzyć zespół praktycznie od nowa.

Sebastian Najman
Sebastian Najman

WP SportoweFakty: Budowanie drużyny często porównuje się do budowy domu. Marcin Brosz to solidny budowlaniec?

Marcin Brosz: Nie powiedziałbym tak o sobie. Zmieniliśmy trochę oblicze zespołu. Pamiętamy, że Korona z różnych powodów się przeobraziła i staramy się zbudować zespół trochę inaczej, niż to było dotychczas. Bardziej bazujemy na konsolidacji drużyny. Chcemy, aby na tych fundamentach klarowały się indywidualności. Dopiero wtedy będziemy mogli powoli wymienić kilka nazwisk, które już teraz pokazały się z dobrej strony. Myślę, że już niedługo kolejni piłkarze pokażą, że Korona jest mocna nie tylko zespołowo, ale również indywidualnie.

Przyszedł pan do Kielc w bardzo trudnym momencie dla klubu i choćby z tego względu początek rozgrywek w wykonaniu pana podopiecznych należy chyba oceniać pozytywnie?

- Po pierwsze za nami dopiero 12. kolejek. Po drugie problemy dalej są z nami, bo to nie jest tak, że w dwa-trzy miesiące rozwiążemy pewne sprawy, które narosły przez lata. Proszę pamiętać, że pracujemy jako jedność. Nie traktujemy się jako osobne działy, tylko tworzymy wspólny klub i myślę, że nasze wyniki mocno wspierają całą strefę organizacyjną i razem staramy się robić wszystko, żeby Korona dalej funkcjonowała. To jest nasz priorytet.

Do zawodu wrócił pan po rocznej przerwie. Co pan czuł, gdy podpisywał kontrakt?

- Czułem, że czeka mnie potężne wyzwanie. Wszyscy pracownicy zdawali sobie z tego sprawę, że nie stać nas na aklimatyzację, tylko od początku musimy mieć pomysł i starać się go realizować. Poszliśmy w tym kierunku i na boisku powoli widać, jaką chcemy Koronę, i jaka jest akceptowana przez kibiców.

Mocno zwariowany okres przygotowawczy dobitnie pokazał, że nie będzie łatwo. Ciągłe zmiany kadrowe, w tym odejście kapitana Piotra Malarczyka. To był dla was duży cios.

- Odejście Piotrka było dla nas ciężkim momentem i to nie tylko z powodów sportowych, ale też dlatego, że to wychowanek klubu. Z jednej strony zdawaliśmy sobie sprawę, że to trudny okres, ale z drugiej dostaliśmy pozytywnej energii, ponieważ wiedzieliśmy, że musimy ciężko pracować, żeby Piotrka zastąpić. Zresztą on sam tego od nas oczekiwał, żeby ta "dziura" po nim nie była widoczna.

Wiedzieliśmy, że ten zespół będzie się ciągle zmieniał i stąd przyglądanie się środowisku i szukanie kogo możemy pozyskać dla drużyny. W efekcie dokonaliśmy trzech wzmocnień ostatniego dnia okienka transferowego.

Jednym z nich było wypożyczenie z Lecha Poznań Macieja Wilusza, który zbiera w Kielcach bardzo dobre recenzje.

- Poczekajmy z ocenami. Maciek dobrze się wkomponował, natomiast strata Piotrka była i nadal jest odczuwalna. Zawsze jest tak, że jak ktoś odchodzi to szansę otrzymuje inny zawodnik. Mówimy o Maćku, ale trzeba też wspomnieć o Krzyśku Kierczu, który w ważnych dla nas meczach zaprezentował wysoką dyspozycję, a także Rafale Grzelaku. Były przecież takie momenty, że ta dwójka grała na stoperze i ze swoich zadań wywiązywała się przyzwoicie.

Skoro jesteśmy przy defensywie, to akurat do tej formacji nie można mieć zastrzeżeń. Jedenaście straconych bramek to jeden z najlepszych wyników w całej lidze.

- Pamiętajmy, że na to wszystko pracuje cała drużyna. To, że mamy mniej sytuacji strzeleckich jest związane z tym, że dużo czasu poświęcamy grze defensywnej. Zrobimy wszystko, żeby utrzymać jakość gry z tyłu, a zarazem poprawić się w ofensywie. Cieszą dwa ostatnie występy, bo zarówno w meczu z Podbeskidziem, jak i Śląskiem tych okazji było dużo. Pracujemy jednak nie tylko nad ilością sytuacji, ale też ich wykorzystywaniem.

Skuteczność to potężny problem Korony. Po raz kolejny potwierdził to mecz we Wrocławiu.

- Sytuacja to jest nic innego, jak pójście do przodu większą ilością zawodników, czyli trzeba się liczyć z tym, że liczba piłkarzy pracujących w defensywie jest mniejsza. Śląsk miał swoje sytuacje, ale nasza gra do końca i dobra postawa Zbigniewa Małkowskiego pozwoliła, że trzeci mecz z rzędu zagraliśmy "na zero".

Trzeci bez straconej bramki, a szósty bez wyjazdowej porażki. Ta statystyka jest zaskakująca biorąc pod uwagę, jak wielkie problemy Korona miewała na obcych stadionach.

- Będę to powtarzał, ale ten zespół cały czas jest w budowie. Ostatniego dnia okienka transferowego doszło do nas trzech aktualnie podstawowych zawodników, czyli tak naprawdę 30 procent wyjściowego składu. W takiej sytuacji bardzo cieszy mnie zrozumienie kibiców. Ludzie oglądający mecz na Ściegiennego wiedzą, że na wszystko potrzeba czasu. Ekstraklasa jest już w Kielcach długo i rozumieją pewne rzeczy. Nie ma dodatkowej presji.

Jako trener mam teraz większe możliwości indywidualnego wyboru, niż jeszcze kilka tygodni temu i jestem przekonany, że liczba sytuacji, jak i zdobywanych goli, będzie coraz większa.
Mówi pan o wyrozumiałości kibiców, a nie ma obaw, że ich cierpliwość się skończy? Mam na myśli słabsze wyniki na własnym stadionie.

- Zdajemy sobie z tego sprawę, ale nie ma innej drogi, nie zrobimy nic na siłę. Pamiętajmy w jakiej sytuacji była Korona trzy miesiące temu. Nie było pewności czy klub wystartuje w Ekstraklasie. Nie możemy patrzeć na to wszystko tylko przez liczbę zdobytych punktów. To nie jest tak, że już rozwiązaliśmy większość problemów. To jeszcze potrwa. Mogą to by miesiące, a nawet dłużej. Jesteśmy teraz w momencie ważnych decyzji dla klubu i zobaczymy co się wydarzy. To jest proces, od którego nie ma odwrotu. Ważna jest cierpliwa praca, wiara w zespół i tłumaczenie ludziom jaka jest nasza rzeczywistość. Nie ma innej drogi do osiągnięcia sukcesu.

Na początku swojej pracy przy Ściegiennego zaznaczył pan, że kluczowym elementem będzie atmosfera w drużynie. Dobre występy w Poznaniu czy Warszawie z pewnością pomogły ją zbudować.

- To nie mecze, a zawodnicy tworzą klimat. Doskonale zdają sobie sprawę po co tutaj są, wiedzą w jakiej sytuacji jest klub i robią wszystko, żeby sprostać zadaniu, jakie nałożyli na siebie sami, a także klub. My jako trenerzy w to nie ingerujemy.

Korona już przed sezonem była skreślana i uznawana za pewnego spadkowicza. Jak pan to odbierał?

- Staramy się robić wszystko, żeby zmieniono zdanie o Koronie. Wiemy jednak, że jeden-dwa wygrane mecze nie spowodują, że nastawienie do klubu zmieni się diametralnie. Jeżeli będziemy mieli dobrą rundę, sezon, wypromujemy kilku piłkarzy i pokażemy swój styl, to jestem przekonany, że zwiększy się prestiż klubu i odczucie względem klubu będzie inne.

Wiele osób zastanawiało się, którzy piłkarze będą wyróżniającymi się postaciami w szeregach Korony. Oprócz Vlastimira Jovanovicia czy Kamila Sylwestrzaka dobrze wyglądają Łukasz Sierpina i próbowany na wielu pozycjach Rafał Grzelak.

- Daliśmy szansę niektórym zawodnikom i Rafał jest tego doskonałym przykładem. Przychodził do nas jako nominalny lewy obrońca, a zagrał już na kilku innych pozycjach. To tylko utwierdza nas w przekonaniu, że w niższych ligach również są dobrzy zawodnicy i nie musimy za wszelką cenę ściągać piłkarzy z zagranicy. Trzeba im tylko dawać szansę. My tak zrobiliśmy i większość z nich to wykorzystuje. Korona jest dzisiaj właśnie takim klubem i to w najbliższym czasie się nie zmieni.

Teraz czeka was mecz w Gliwicach. To wyjątkowe miasto w pana karierze trenerskiej.

- Jeżeli pracowało się w jakimś miejscu cztery lata, przejmowało się klub w bardzo ciężkich warunkach, po spadku, bez właściciela to musi to pozostawać w pamięci. To nie była jednak tylko praca trenera, ale wszystkich pracowników klubu. Myślę, że właśnie ci ludzie mają ogromną satysfakcję z tego, w którym aktualnie miejscu jest Piast. To była praca osób, które 3-4 lata temu musiały podejmować bardzo trudne decyzje, niekiedy iść pod prąd, ale były one jedyne możliwe.

A co najbardziej utkwiło panu w pamięci z tamtego okresu?

- Całe cztery lata. To była wytężona praca dla mnie i moich współpracowników, ale naprawdę osiągnęliśmy bardzo dużo. Taką najważniejszą i jednocześnie najmniej docenianą rzeczą jest to, że ten klub po spadku przetrwał. To były najtrudniejsze momenty. Mogliśmy wtedy iść zdecydowanie w dół, a udało się odbić od dna. Historia niektórych, dużo mocniejszych klubów, pokazuje, że to są niezwykle trudne momenty. Nam w bardzo krótkim czasie udało się wprowadzić Piasta do Ekstraklasy i było to bardzo dużym sukcesem.

Zagracie z liderem Ekstraklasy. Zespół Radoslava Latala to prawdziwe objawienie tego sezonu.

- I nie jest to przypadek. Ilość sytuacji, zdobywanych bramek, tempo gry czy sposób rozwiązywania niektórych sytuacji pokazuje, że w Gliwicach mają swój sposób i dążą do wyznaczonego celu.

W przeszłości prowadził pan również Podbeskidzie. Wnioskuję, że naprawdę lubi pan wyzwania.

- Taka praca daje dużą satysfakcję. Pobyt w takich klubach to możliwość zrobienia czegoś swojego. W Bielsku i Gliwicach trzeba było zaczynać wszystko od zera, nie tylko sferę sportową. Czas pokazał, że oba kluby zanotowały progres i człowiek może się teraz cieszyć, że ta droga, obrana wtedy z właścicielami, była słuszna. Drugą ważną rzeczą jest to, że pozostają kontakty z wieloma osobami, które wspierały nas w tej pracy. A te aspekty ludzkie są naprawdę bardzo ważne.

W Kielcach też czuje pan to wsparcie?

- Kibice są bardzo przychylni, wiedzą w jakim jesteśmy momencie. To nie jest proste przychodzić na swój stadion i czekać na ten sukces. On się oddala, a kibice cały czas dziękują za grę, zaangażowanie, nie mają pretensji. Widać to zrozumienie.

Rozmawiał Sebastian Najman

 
Czy Korona Kielce zajmie miejsce w grupie mistrzowskiej?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×