Cztery miesiące i dość - Lech wybudzony ze śpiączki

Cud, szok, niedowierzanie - tylko takimi słowami można określić zwycięstwo Lecha na stadionie we Florencji - zwycięstwo, którego nie przewidział nikt, i którego nie da się racjonalnie wytłumaczyć.

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński
MAURIZIO DEGLINNOCENTI / MAURIZIO DEGLINNOCENTI

Gdy Jan Urban ogłosił skład na czwartkową potyczkę, część obserwatorów zapewne uznała, że pogodził się z porażką jeszcze zanim jego drużyna wybiegła na boisko. Od 1. minuty zagrał David Holman - widziany ostatnio głównie w III-ligowych rezerwach, czy Denis Thomalla - stały bywalec trybun Inea Stadionu. Na ławce zasiedli tymczasem Kasper Hamalainen, Dawid Kownacki, Maciej Gajos i Barry Douglas.

Lech nie miał meczu pod kontrolą. Przez większą część gry się bronił, momentami wręcz rozpaczliwie, a jego kibice nader często wstrzymywali oddech, gdy kolejni piłkarze Violi sprawdzali umiejętności Jasmina Buricia. Pokazał jednak to, czego tak bardzo brakowało mu przez wiele ostatnich tygodni - niezłomny charakter i wielką wiarę, że heroiczny wysiłek w obronie może przynieść upragniony sukces.

Poznaniakom bez wątpienia pomógł fakt, że tym razem nikt niczego od nich nie wymagał. Już w środę - gdy w stolicy Wielkopolski trwało zamieszanie związane z awarią samolotu czarterowego - trener Jan Urban mówił, że liczy na swobodniejszą grę swoich podopiecznych, a miała ona wynikać właśnie z tego, że byli skazywani na pożarcie. I miał rację. Przy wszystkich mankamentach, jakich można się było dopatrzyć w postawie Kolejorza, trzeba przyznać jedno: wreszcie nie walczył on z własnymi słabościami, a przede wszystkim z rywalem. Złamał barierę psychiczną, która tak bardzo paraliżowała go w meczach Ekstraklasy.

Niesamowitym nosem wykazał się też trener Urban. Dokonał zmian w idealnym momencie - gdy rywal wciąż naciskał, ale był już nieco poirytowany własną niemocą. Dawidowi Kownackiemu wystarczyły dwie minuty, by strzelić gola, a gdy doznał kontuzji, został zastąpiony Maciejem Gajosem, który trafił do siatki... po czterech minutach od wejścia. Tylko pozazdrościć wyczucia.

Lech nie mógł sobie wymarzyć lepszego pozytywnego impulsu niż pokonanie lidera Serie A. Po raz pierwszy od 10 lipca i pamiętnego pojedynku o Superpuchar Polski z Legią Warszawa poznaniacy pozytywnie zaskoczyli i wreszcie nie będą czekać na następny mecz ze strachem. A ten następny mecz nie będzie byle jaki. Już w niedzielę mistrza Polski czeka klasyk z Wojskowymi i po tym co zrobił we Florencji, możemy tylko zacierać ręce, bo emocje są gwarantowane!

Szymon Mierzyński

Fiorentina - Lech 0:1: gol Kownackiego  
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×