Hamburger SV podejmie rywala i wzór do naśladowania

Hamburger SV już dwukrotnie cudem uniknął historycznego spadku z Bundesligi. Ten sezon zaczął się lepiej, ale to nadal za mało dla kibiców, którym obiecano równanie do Borussii Dortmund.

Sebastian Szczytkowski
Sebastian Szczytkowski

Klub z Hamburga nigdy nie musiał narzekać na brak zainteresowania i walczyć z niską frekwencją. W obecnym sezonie jest na czwartym miejscu w Bundeslidze pod względem liczby kibiców na trybunach. Hamburger SV daje im jednak powody do satysfakcji od święta. W ostatnich latach obserwowanie tego, co Rothosen pokazywali na boisku, powodowało frustrację.

W lutym porażka 0:3 z Herthą Berlin skłoniła publiczność do przeraźliwego wygwizdania piłkarzy. Doszło również do skandalu, którego usprawiedliwić nie można nawet najgorszymi wynikami. Grupa zagorzałych fanatyków pobiła zawodników po meczu, gdy ci byli na parkingu obok stadionu wraz z prezesem Carlem Jarchowem. Zdemolowane zostały również auta.

Pojedynek z Herthą skończył się piątą porażką z rzędu. Hamburger SV czekała walka o utrzymanie w drugim sezonie Bundesligi z rzędu. Przed ostatnią kolejką był 17. w tabeli i nie dość, że musiał pokonać Schalke 04 Gelsenkirchen, to jeszcze liczyć na wygraną SC Freiburg z Hannoverem 96. Spod topora musiał uciekać jeszcze raz w barażu z Karlsruher SC. Piłkarze z północy Niemiec ponownie mieli więcej szczęścia niż umiejętności. Po pierwszym barażu musieli gonić, ponieważ tylko zremisowali u siebie 1:1.

W rewanżu Rothosen zaatakowali, ale przez ponad 80 minut nie znaleźli sposobu na zdobycie gola. Na dodatek stracili jeszcze jednego. Na stadionie Karlsruher zaczynała się feta, gdy Marcelo Diaz zwieńczył frontalne ataki perfekcyjnym strzałem z rzutu wolnego. 1:1 i sędzia musiał zarządzić dogrywkę. Hamburger SV uratował się przed spadkiem z Bundesligi w 115. minucie dzięki trafieniu Nicolaia Muellera z podania Clebera.

Radość? Raczej ulga, ponieważ zegar na Imtech Arena nie został zatrzymany. Odlicza on lata, godziny, minuty i sekundy, odkąd klub występuje w najwyższej klasie rozgrywkowej. HSV jako jedyny wziął udział we wszystkich, dotychczasowych 52 sezonach Bundesligi. Karlsruher SC to przeciwnik, którego Rothosen pokonali 8:0 w 1966 roku, a w 2015 nieomal wygonił ich z elity.

Czas na zmiany

Dramatyczne boje o utrzymanie, choć emocjonujące, nie są tym, o co ma grać klub z takim potencjałem i historią.

52 lata w Bundeslidze to także chwile chwały. W klubie z północy występowali przecież i Franz Beckenbauer, i Oliver Bierhoff, i Felix Magath, a w najmłodszej przeszłości Rene Adler, Johan Djourou, Ivica Olić, Rafael van der Vaart i Pierre-Michel Lasogga. HSV był sześć razy mistrzem Niemiec, zdobywał Puchar Mistrzów i Puchar Zdobywców Pucharów. Od lat 90. sukcesy zaczął przykrywać kurz.

Na początku 2014 roku na zjeździe członków stowarzyszenia Hamburger SV postanowiono, że profesjonalna sekcja klubu oddzieli się i przekształci w spółkę akcyjną. Zadłużony nie mógł być dłużej zarządzany przez kibiców, choć do takiego, tradycyjnego modelu przywiązano się w Hamburgu. Rewolucyjna decyzja spowodowała, że nawet 49 procent udziałów mogło zostać przejęte przez nowych akcjonariuszy.

Przewietrzona została szatnia, którą opuściła grupa zawodników nie spełniająca oczekiwań. Powiew świeżości mieli zapewnić piłkarze młodzi jak Michael Gregoritsch, za którego zapłacono 3 miliony VfL Bochum. Do Hamburga przyjechali Ekdal, Schipplock, a na stałe zadomowił się Holtby. Nie ma już tam takich zawodników jak Marcell Jansen czy Rafael van der Vaart. Holender był niekwestionowaną gwiazdą klubu w latach 2005-2008, a 2012 roku powrócił po udanych występach w Realu Madryt i Tottenhamie Hotspur. Błyszczeć jednak przestał.

Rywal do naśladowania

Hamburger SV zmierzy się na otwarcie 13. kolejki Bundesligi z Borussią Dortmund. Faworytem nie będzie, ale w poprzednim, nieudanym sezonie potrafił dwukrotnie urwać punkty zespołowi Łukasza Piszczka. Borussia nie zdobyła nawet gola w trzech ostatnich konfrontacjach.

Mimo to BVB pozostaje dla hamburczyków wzorem do naśladowania. Oba kluby mające rzesze sympatyków i walczące w tej dekadzie z zadłużeniem, które utrudniało nawiązanie do sukcesów. Borussia potrafiła niedawno zagrać w finale Ligi Mistrzów, gdy Hamburger SV tułał się po dnie Bundesligi.

Nie jest tajemnicą, że w Hamburgu zastawiano sidła na twórcę sukcesów Borussii Juergena Kloppa, a także jego następcę Thomasa Tuchela. Z Kloppem prowadzono zaawansowane rozmowy w 2008 roku, ale jako, że był tylko jednym z kandydatów na trenera, poddano go obserwacji. Z jej wyników nie była zadowolona żadna ze stron. Kloppa opisano jako trenera zbyt mało zdyscyplinowanego, a sam zainteresowany obraził się na wieść o takiej metodzie selekcji.

Kiedy Klopp przeżywał wielkie chwile w Dortmundzie, Hamburger SV chciał u siebie Tuchela, ale zdolny, młody trener nie dawał gwarancji, że poprowadzi drużynę również po spadku z Bundesligi. Negocjacje zostały zerwane, a historia zatoczyła koło - Tuchel jest aktualnie w Borussii, a HSV prowadzi Bruno Labbadia.

Zadania postawione przed nowym trenerem, to nie tylko ustabilizowanie formy, ale i uporządkowanie sytuacji w szatni. W nowym sezonie HSV zdążyło już skompromitować się w Pucharze Niemiec, a także poruszyć opinię publiczną aferkami wewnątrz zespołu. Piłkarska prawda głosi, że najlepszymi katalizatorami atmosfery są dobre wyniki. Ewentualna wygrana z Borussią może być początkiem passy Hamburgera SV, ale czy permanentnie zawodzącą drużynę stać na taką w najbliższym czasie?

Sebastian Szczytkowski

Hamburger SV zagra do końca dekady w europejskich pucharach?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×