Stracił nogę, ale nadal chce żyć - były bramkarz Wisły Kraków, Janusz Adamczyk wraca do futbolu

Były bramkarz Wisły Kraków, Janusz Adamczyk stracił nogę, ale los nie zabrał mu najważniejszego - chęci do życia. Stoczył już wiele walk i gotów jest na kolejne. Dziś znów tryska energią i wrócił do tego, co kocha najbardziej - piłki nożnej.

Mateusz Karoń
Mateusz Karoń
Mateusz Karoń/WP SportoweFakty WP SportoweFakty / Mateusz Karoń/WP SportoweFakty / Mateusz Karoń/WP SportoweFakty

- Lewatywa, amputacja, lewatywa, amputacja, lewatywa, amputacja – tak w dużym skrócie wyglądało kilka dni, po których ocknąłem się bez nogi. Miałem dwie opcje: poddać się i żyć jak jarzyna albo walczyć. Czekanie na śmierć nigdy mnie nie interesowało – rozpoczyna swoją opowieść Adamczyk.

Początek koszmaru byłego zawodnika "Białej Gwiazdy" wyglądał niepozornie. W lipcu 2006 obudził go skurcz łydki. Ponieważ ból nie ustępował, Adamczyk poszedł do lekarza. Tam usłyszał, że część nogi obumiera. Krew nie jest pompowana do stopy. Próbowano by-passów, lecz problem wracał. Wreszcie zastosowano stenty - śrubki rozszerzające żyły. Doktor umieścił je na wysokości kolana. Od chodzenia szybko się poskręcały i zablokowały dopływ krwi. Ostatnią deską ratunku była sztuczna żyła. Oczywiście, nie przyjęła się.

Szereg błędnych decyzji lekarskich doprowadził Adamczyka na stół operacyjny. – To był straszny tydzień. Wylądowałem tam kilka razy. Schudłem 12 kilo. Najpierw cięli palec, potem stopę, a na końcu ciachnęli mnie prawie do kolana - mówi.

- Po ostatniej operacji ocknąłem się bardzo szybko. Rzuciłem okiem na nogi – nie mam jednej. Dokładnie tak to wyglądało. Pierwsza myśl: dobra, trzeba żyć! Już kilka godzin po ostatnim ucięciu zacząłem chodzić. "Dajcie mi kule" - krzyczałem. Lekarze nie chcieli się zgodzić. Powiedziałem im, że przykuty do łóżka zwariuję i wyskoczę przez okno. Woleli nie ryzykować. Dali mi jeszcze panią psycholog. Wezwała mnie do swojego gabinetu. Wjechałem wózkiem, a tam taka laska... Blondyna, długie nogi, spódniczka mini. To randka czy porada, do jasnej cholery?! Po półtorej godziny kobieta uznała, że pomóc mi nie potrafi. Jej zdaniem ja tej pomocy wcale nie potrzebowałem. Powiedziała, że po pierwsze jestem maniakiem sportu, a po drugie - przez cały czas gapiłem się na jej nogi, więc uznaje pana Adamczyka za zupełnie zdrowego - śmieje się.

- Można powiedzieć, że nie do końca. Miałam silne bóle fantomowe. Zresztą, miewam je do tej pory. To dziwne uczucie, kiedy swędzi cię stopa, chcesz się podrapać, ale czujesz tylko powietrze. Jednak swędzenie to pikuś. Wszystkie prochy nie przynosiły rezultatu, a potworny ból nie pozwalał zasnąć. Chciałem więcej morfiny niż mogłem wziąć. Tylko ona dawała mi chwilę normalności. Ketonal był zbyt słaby. Pracująca tam siostra zakonna odmówiła, a ja wpadłem w furię. Totalny amok, nie kontrolowałem się. Złapałem tę kobietę za szyję i zacząłem potrząsać. "Jak mi nie zrobisz zastrzyku, ty ku***, to cię uduszę!" - wydzierałem się. Dziś mogę tylko przeprosić i powiedzieć, że jest mi po prostu wstyd. Nie poznawałem się. Żeby uśmierzyć ból czegoś, czego nie ma, skombinowałem działkę marihuany. Wyjeżdżałem wózkiem przed szpital, jarałem skręta i wracałem na oddział - dodaje.
Z życiem bez nogi Adamczyk pogodził się szybko. Robił wszystko, by być całkowicie niezależnym. Chciał skręcać długopisy, ponieważ w grę wchodziła tylko praca z domu. Miał wpłacić pieniądze, a potem otrzymać kartony materiałów. Wykonał przelew, ale kurier nigdy się nie zjawił. Mimo to nadal marzył o jakimś zajęciu. Najlepiej przy piłce, którą kocha. Oglądał mecze, robił notatki, udzielał wskazówek swoim dawnym podopiecznym.

Wielu znajomych ze starych czasów odwróciło się od niego. Wisła Kraków, w której spędził pół życia - najpierw przez 11 sezonów jako zawodnik, a następnie w roli trenera bramkarzy - zupełnie o nim zapomniała. Ale Adamczyk nadal o niej pamięta, ogląda każde spotkanie. Wszystko, co dzieje się wokół klubu przeżywa, jakby wciąż tam pracował.

Koszmar zaczął się od nowa

Skrupułów wobec niego nie miał także Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Adamczyk nie mógł znaleźć żadnego zajęcia dorywczo i - co w jego sytuacji jest całkowicie zrozumiałe - został rencistą. Otrzymał zasiłek pielęgnacyjny, ale ktoś zdecydował, że trzeba mu go odebrać. - Skoro był pan w stanie dostać się do placówki, to nie potrzebuje pan tych pieniędzy - mniej więcej tak brzmiało tłumaczenie urzędników.

Gdyby nie pomoc dobrych ludzi, były bramkarz "Białej Gwiazdy" nie miałby także protezy. Do sprzętu, który w kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych ZUS dołożył zaledwie dwa...

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×