Stracił nogę, ale nadal chce żyć - były bramkarz Wisły Kraków, Janusz Adamczyk wraca do futbolu

Mateusz Karoń
Mateusz Karoń
Równie trudne były kontakty ze służbą zdrowia. Na każdym kroku Adamczyk musiał radzić sobie sam. Po czasie okazało się, że ucięta kość jest zbyt długa w porównaniu do mięśnia. Zaczęła przebijać się przez skórę, a ze środka wyciekał płyn. Jeździł od lekarza do lekarza. Nikt nie wiedział, co mu jest.

- Miałem jakieś zakażenie. Ból był codziennie. "Mądry" pan doktor uznał, że musi pobrać wymaz z kości, więc zaczął w niej dłubać. Żadnego znieczulenia, wziął skrobaczkę i na żywca wykonywał zabieg. Masochista. Myślałem, że się posikam, tak bolało. A z wymazu oczywiście nie uzyskał żadnych informacji - kręci głową.

W końcu wykonano badanie rezonansem, ale nie dało ono odpowiedzi na pytanie o schorzenie uciętej kończyny. Zimą ubiegłego roku Adamczyk był już na skraju wyczerpania. Przez półtora roku nie mógł chodzić, specjaliści nie wiedzieli, jak mu pomóc. Trener załamywał się coraz bardziej.
Miał szczęście

Po artykule na jednym z portali zadzwonił do niego Patryk Małecki, wtedy zawodnik Pogoni Szczecin. - Akurat przechodził rehabilitację w Krakowie. Zawiózł mnie do klinki na konsultację. "Ale to wszystko kosztuje!" – mówiłem mu. A on tylko się uśmiechnął i powiedział, żebym o nic się nie martwił. Potem sprawy nabrały gwałtownego przyspieszenia. W ciągu kilku tygodni byłem na stole operacyjnym. Dwóch lekarzy w półtorej godziny dokonało cudu – opowiada Adamczyk, który kolejny raz rozpoczął drogę o powrót do normalności.

Zabieg wykonano w specjalistycznej klinice. - Gdyby nie "Mały", byłbym w czarnej... Kilka osób oferowało mi wtedy pomoc. Każdy robił, co mógł. To czego dokonał Patryk, nie mieści mi się w głowie. Fantastyczny chłopak. Ludzie oskarżają go o różne rzeczy - że niby nie jest zbyt mądry. Nie pozwolę, by ktoś powiedział na niego złe słowo! Ten człowiek uratował mi życie. Zawiózł mnie do lekarza, a potem wyjął kartę i zapłacił za wszystko. To nie było kilka złotych - "zapala się" Adamczyk.

W maju odwiedziliśmy trenera, gdy był tuż po operacji. Kolejny raz był uśmiechnięty i pełny wigoru. Chwalił, że wreszcie śpi całą noc i nic go nie boli. Nie mógł się doczekać, aż rozpocznie pracę nad powrotem do założenia protezy.

- Przeszedłem dwie rehabilitacje. Miałem świetne warunki, bo mogłem ćwiczyć ze specjalistą, a potem pobyć jeszcze na salce gimnastycznej. W szpitalu kazałem sobie przynieść gumy i specjalną piłkę. Inni patrzyli w sufit, odliczając dni do śmierci, a ja walczyłem. Trenowałem kilka godzin dziennie, żeby noga była możliwe najsilniejsza. Nie mogłem też zaniedbać reszty ciała. Codziennie robiłem kilka kroków więcej - mówi były bramkarz Wisły.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×