Bracia Tabiszewscy pomiędzy Lechem i Legią. W drodze do normalności

 Redakcja
Redakcja
Nie wiem jak bardzo wasz brat, ale ty Wojtek byłeś mocno wkręcony w temat kibicowski w Lechu.

Wojciech: - Na wyjazdy nie jeździłem, ale na mecze przy Bułgarskiej chodziłem regularnie. W domu było nas trzech, urodziliśmy się w latach mundiali z udziałem reprezentacji Polski: 1978, 1982 i 1986. Jestem najmłodszy, od Macieja aż o 8 lat młodszy, i dzięki futbolowi zbudowaliśmy świetne relacje, to on zaraził mnie miłością do Barcelony. Kilka razy byliśmy razem na Gran Derbi na Camp Nou, w tym na tych pamiętnych, wygranych 5:0. Tata odszedł od nas, kiedy miałem cztery lata i można powiedzieć, że Maciej go zastępował. Gdyby nie on, pokusy osiedla mogłyby mi zdecydowanie bardziej zaszumieć w głowie. Odskocznią była gra w piłkę. Przez wiele lat występowaliśmy z Maciejem w lidze szóstek: ja strzelałem bramki, brat walczył o każdy metr boiska. Szybko zrozumiałem, że nie będę piłkarzem, ale i tak grałem w każdej wolnej chwili, bo to moja pasja. Mój najważniejszy rozdział jako zawodnik to drużyna Wiary Lecha, gdzie grałem aż do momentu, kiedy zaczęto skrupulatnie przestrzegać wymogu obecności na meczach wyjazdowych Lecha. Odchodziłem jako najlepszy strzelec zespołu w A-klasie. W drużynie byłem od początku, w tym dwa lata w ligowych rozgrywkach. Zostałem pożegnany bardzo miło, post który napisał mi Paweł Piestrzyński na Facebooku wzruszył mnie. Byłem kapitanem i organizatorem w ligach amatorskich, miałem małe przetarcie do dzisiejszej działalności.

Co o pracy Maćka w Legii mówili koledzy z Wiary Lecha? Trudno o bardziej wiarygodny głos kibiców.

Wojciech: - W pierwszej chwili trochę się martwiłem. Wiadomo Wiara to Lech. Głos drużyny to głos osób bardzo szanowanych w świecie fanów Kolejorza. Wyprowadzka brata zbiegła się z moją największą aktywnością w drużynie Wiary Lecha, ale... została odebrana pozytywnie. Prosili, aby przekazać gratulacje, że to dobry pracodawca, i życzyli, żeby Maciej miał pełne ręce roboty. Przez lata dużo dałem drużynie, bardzo angażując się w działalność i zapracowałem na pewien szacunek. Nigdy nie usłyszałem złego słowa pod adresem brata i tego, że pracuje w Warszawie. Gdyby ten temat został nagłośniony w negatywnym świetle i Maciej został przedstawiony jako szpieg, pewnie byłaby grupa, która by to podchwyciła.

Maciek jednak sms-y dostał.

Maciej: - Od jakichś frustratów, ludzi zamkniętych w mentalnych klatkach. Nawet nie odpisywałem i ostatnie, co mógłbym powiedzieć, że mnie wystraszyły. Wśród moich przyjaciół są osoby zasłużone dla Lecha, także kibicowsko, takie, które pół życia spędziły w kotle, z tatuażami z herbem klubu i wielkim szacunkiem w Poznaniu. Dostałem wielokrotnie wiadomości w stylu: cholera, przez ciebie zacząłem kibicować tej drużynie. Na przykład kiedy rok temu Legia grała w fazie grupowej Ligi Europy, po zwycięstwach dostawałem więcej sms-ów z gratulacjami od znajomych z Poznania niż Warszawy. Miałem i dalej mam wiele próśb o bilety na mecze Legii. Synów nie uświadamiałem o animozjach i wśród kilkulatków dochodziło do sytuacji komicznych. Starszy, Nikodem, trenował w Warcie Poznań, gdzie całe środowisko kibicuje Lechowi. W drużynie rozmawiali kto ma jaki numer: bramkarz mówił, że jedynkę jak Jasmin Burić, inny opowiadał o siódemce jak Karol Linetty. A Nikodem: mam numer 20 jak Kuba Kosa Kosecki. Dzieci się po prostu z tego śmiały. Jestem szczęśliwy, że z bratem pracujemy w dwóch najlepszych klubach w Polsce, które wyznaczają standardy i przyczyniają się do tego, aby rósł poziom całej ekstraklasy.

W Warszawie miałeś kiedykolwiek nieprzyjemności jako rodowity poznaniak?

Maciej: - Nigdy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×