Igor Lewczuk: Nie straciłem jeszcze nadziei, że wyjadę z kadrą na Euro

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Dziś, patrząc na miejsce, w którym pan jest, można nazwać pana człowiekiem sukcesu. Ale przecież mogło być zupełnie inaczej. Nawet powinno. Choćby pamiętna sytuacja z Arisem Saloniki.

- Zostałem zdjęty z boiska w pierwszej połowie i straciłem miejsce w Jagiellonii…

Tak zwana "wędka", czyli upokorzenie dla piłkarza.

- Pierwsza sytuacja była taka, że ktoś stracił piłkę, a ja robiłem wślizg i faulowałem. Rzut karny. W drugiej sytuacji asekurowałem stopera, piłka poszła na skrzydło i padła bramka. Ktoś powie: "Zawalił dwie bramki". Zostałem zdjęty z boiska, wtedy byłem wściekły, ale z perspektywy czasu mam podejście: "Takie sytuacje się zdarzają, trener podejmuje decyzję".

Zdjęcie zawodnika z boiska przed przerwą to uderzenie w głowę...

- Patelnią, z teflonem. Jest wtedy takie pomieszanie uczuć, irytacja, zrezygnowanie. Czułem, że zawiniłem, ale byłem wściekły. Nic nie powiedziałem. Usiadłem na ławkę wściekły na cały świat. Dziś zrobiłbym tak samo, ale inaczej bym myślał. "Zawaliłem i tyle". Byłbym zły na siebie. Szkoda, ale to były pierwsze mecze Jagiellonii w pucharach, była "wielka pompka" i tak wyszło. Ktoś musiał zapłacić. Straciłem miejsce w drużynie.

Ale wtedy nie myślał pan, że kiedyś będziemy się z tego śmiali. Dziś chyba jest ten moment.

- Tak, zostało to z tyłu. Doświadczenie procentuje, zwłaszcza jeśli chodzi o te pozaboiskowe sprawy. Skóra staje się twardsza. Ale jak mówię, trener podejmuje decyzje.

Zabrzmiało jak z podręcznika dyplomacji.

- Ale taka jest prawda. Owszem, byłem zły, ale nic nie powiedziałem. Trener odpowiada posadą, więc na nim jest spora odpowiedzialność. Ma prawo do ostrych decyzji.

Ale dla pana zaczęły się męki. Jagiellonia, klub, o którym marzy każdy chłopak w Białymstoku, pożegnał się panem dość brutalnie. Nic nie boli jak wielkie rozczarowanie miłosne.

- Z czasem zdążyłem się na to przygotować. Klub chciał, żebym poszedł na wypożyczenie do Gliwic, ale jednocześnie przedłużył kontrakt z Jagiellonią.

A pan wybrał wypożyczenie, ale bez przedłużania kontraktu i zaczęły się dziwne telefony.

- Nie zaprzeczę, ale nie ma sensu do tego wracać.

Może jednak? Konkretnie dzwonił Wiesław Wołoszyn, sponsor Jagiellonii, który trochę w pana zainwestował i był wściekły. O ile wiem były prośby, groźby, nawet bardzo ostre.

- Nawet nie wiem, jak mógłbym to zachowanie skomentować. Ale cóż… w Chorzowie odżyłem. Grałem regularnie, doszliśmy do finału Pucharu Polski, zdobyliśmy wicemistrzostwo kraju. Prawie zawstydziliśmy całą polską piłkę. Graliśmy na totalnym luzie, chcieliśmy po prostu uniknąć strefy spadkowej, a co więcej to nasze. Pięliśmy się do góry i w pewnym momencie zorientowaliśmy się, że "grozi nam" mistrzostwo Polski. Ale nikt cały czas nie myślał na zasadzie "co się stanie jeśli nie zdobędziemy tytułu" tylko raczej na zasadzie "ale będą jaja, jeśli wygramy".

Nie udało się, ale prawdziwe jaja były gdy zmierzyliście się z Viktorią Pilzno.

- 0:7 w dwumeczu, ale to był świetny zespół. Pokonali Atletico Madryt w grupie, rozjechali Bate Borysów. Ruch Chorzów to był super klimat. Skłamałbym mówiąc, że nie było zaległości i tak dalej, ale cały ten klimat, otoczka, kibice, to były piękne chwile, które gdzieś tam wszystko rekompensowały. Nie było tak, żebyśmy musieli sobie pożyczać na chleb, raczej wszystko staraliśmy się obrócić w żart. "Przelew jest na rondzie, krąży" albo "księgowa zapomniała wcisnąć enteru, a w weekend i tak banki zamknięte".

Chłopcy z Polonii Bytom śmiali się, że Damian Bartyla, prezes klubu, zapewniał ich, że już miał wcisnąć enter, ale wtedy komputer został zaatakowany przez tajemniczy wirus.

- My też jak usłyszeliśmy, że przelew poszedł, to dopytywaliśmy "Ale na pewno?". "No jasne, przecież bym pana nie okłamał". Potem siedzisz jak dureń i odświeżasz stronę. Krążył kilka miesięcy, ale fakt faktem w końcu doszedł.

A my tu sobie teraz siedzimy w loży honorowej na jednym z ładniejszych obiektów w Polsce. Co za odmiana.

- Tego nie przewidziałem. W Zawiszy dobrze mi szło, nawet bardzo, ale przecież byłem prawym obrońcą. A Legia miała Brozia i Beresia (Łukasza Brozia i Bartka Bereszyńskiego - red.). Dlatego raczej ten kierunek wydawał mi się nierealny, ale dostałem sms od prezesa Osucha "Ja się dogadałem, teraz twoja kolej".

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×