Michał Pazdan: Jeśli w niedzielę nie wygramy z Piastem sezon będzie zmarnowany

- To był bardzo trudny mecz. Trener Stanisław Czerczesow przed początkiem tego spotkania tłumaczył nam, że trofea zdobywa ten zespół, który przede wszystkim bramek nie traci - mówi Michał Pazdan, obrońca Legii Warszawa.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / NEWSPIXPL / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / NEWSPIX.PL

- Pierwszy krok został zrobiony, ale tak naprawdę najważniejszy mecz czeka nas w niedzielę przeciwko Piastowi w lidze - powiedział po finale Pucharu Polski Michał Pazdan, obrońca i kapitan Legii Warszawa. Na pytanie dziennikarzy czy "Taka Legia wystarczy w niedzielę na Piasta?" odparł: - Musi wystarczyć. Jeśli w niedzielę nie wygramy sezon będzie zmarnowany.

28-latek w spotkaniu z Lechem Poznań był jednym z lepszych piłkarzy na boisku.
- To nie był łatwy mecz dla obrońcy. Trener Stanisław Czerczesow przed początkiem tego spotkania tłumaczył nam, że trofea zdobywa ten zespół, który przede wszystkim bramek nie traci. Na to właśnie nas uczulał - mówi Pazdan.

- Dlatego też to spotkanie mogło nie wyglądać specjalnie widowiskowo z naszej strony, ale wygraliśmy i zdobyliśmy Puchar. I z tego się cieszymy - dodaje.

[b]ZOBACZ WIDEO Arkadiusz Malarz: Lech był lepszy? Chyba byli na innym meczu... (źródło TVP)
[/b]

Występ obrońcy reprezentacji Polski warto docenić, bo Pazdan niedawno wrócił po kontuzji. - I dlatego się cieszę, że zakończyłem ten mecz zdrowy, że kolano wytrzymało. Ostatnie dwa tygodnie niemal nie trenowałem. Dobrze, że trener wystawił mnie na mojej ulubionej pozycji środkowego obrońcy, na której czuję się najbardziej pewny. W lidze zostały nam jeszcze trzy spotkania do rozegrania, także jeszcze zdążę dojść do pełnej sprawności fizycznej - komentuje.

Pazdan odniósł się też do rac rzucanych na boisko przez kibiców rywali. - Przeszkadzały, oczywiście. Nie jest to łatwe gdy prowadzisz 1:0, skupiasz się na tym by się dobrze ustawić, żeby wyprowadzić jakąś kontrę, podwyższyć, a tu wciąż musisz oglądać się za siebie na race, które lądują na murawie. Co chwila były jakieś przerwy, nie wiadomo było ile sędzia doliczy czasu, kiedy to się skończy. Bardzo niefajna sytuacja dla piłkarzy. Najważniejsze było żeby nie spanikować - opowiada.

- Podszedłem do niego (sędziego - przyp. red.) i mówiłem, żeby zakończył to spotkanie, ponieważ nie da się grać w tych warunkach. Ale słyszałem tylko w odpowiedzi, że jeszcze kilka minut, jeszcze trzy, później, że jeszcze sześć. Race leciały prosto na Arka Malarza. To bez sensu. Nie wiem nawet ile ten mecz trwał, miałem wrażenie jakbyśmy grali dogrywkę. Pierwszy raz zdarzyło mi się być na boisku ponad 100 minut bez dogrywki - rozkłada ręce.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×