Jan Żurek: Musimy umierać za Górnika Zabrze, inaczej się nie utrzymamy

Mateusz Karoń
Mateusz Karoń
Wróćmy do Górnika. Co zrobić, żeby utrzymać go w Ekstraklasie?

- Trzeba pokazać, że jest się gotowym za niego umierać. Mam pomysł, realizuję go, ale nie będę o tym opowiadał mediom, żeby nie ułatwiać przeciwnikom pracy.

Kibice często was wygwizdywali.

- Mamy bardzo dobrych fanów, którzy wychowali się na świetnych wynikach. Górnik to drużyna pokoleniowa. Na trybuny często przychodzą dzieciaki tych ludzi, którzy kibicowali jeszcze mi. Są wymagania: można przegrać, ale trzeba zostawić serce na boisku. Właśnie z tym bywało różnie. Jeśli się umiera za Górnika, ludzie na stadionie potrafią docenić ten wysiłek.

A co ze ściąganiem koszulek z piłkarzy? To już poniżanie.

- Swojej bym nie oddał. Biłbym się o nią.

Kiedy przejmował pan ten zespół, był on jak gorący kartofel. Nie wiadomo, jak się za niego zabrać.

- Nie dywagowałbym na ten temat. Wiedziałem, kto i na jakich warunkach chciał wziąć Górnika. Jestem pracownikiem klubu, który ma go głęboko w sercu. Tu się wychowałem, tutaj zaczynałem przygodę z piłką, grałem i później zostałem trenerem. Trochę mnie przy Roosevelta nie było, ponieważ ruszyłem w Polskę, ale Górnikowi się nie odmawia. Kiedy członek rodziny jest chory, trzeba mu pomóc. Dla tego klubu zrobię wszystko.

W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" powiedział pan, że budzi się w środku nocy i myśli o drużynie.

- Nie robiłbym z tego rzeczy nadzwyczajnej. Podejrzewam, że każdy szkoleniowiec myśli o swojej drużynie w dzień i w nocy. Jeżeli tego nie robi, to źle. Musimy żyć swoją pracą. Śnią mi się elementy piłkarskie. Wiem, brzmi zabawnie, ale mówię prawdę. Podjęliśmy się bardzo ciężkiej pracy. Stworzyliśmy sztab, który połączył pierwszą i druga drużynę. Jest nas niewielu, a obowiązków sporo. Jesteśmy tu od rana do wieczora. Często przychodziliśmy pierwsi, a wychodziliśmy ostatni. Trzeba oddać się całym sercem i duszą. Nam jest o wiele łatwiej, bo wywodzimy się stąd. Mieszkam też blisko stadionu. Muszę uratować swój klub.

Bycie kibicem Górnika przez długie lata to droga z nieba do piekła. Od pięknych chwil po widmo spadku.

- Niedaleko jest kościół pod wezwaniem świętego Józefa, ale świątynię mamy też na stadionie. Górnik to świętość. Sławi i będzie sławił Zabrze przez długi czas. Jesteśmy na dole tabeli, a kibiców wciąż przychodzi bardzo wielu.

Jan Banaś opowiadał, że ludzie - by tylko obejrzeć mecz - wspinali się na drzewa.

- Bo tak było. Miałem szczęście, wstęp dla osób z klubu był wolny, często też podawaliśmy piłki. Pamiętam, że raz, przed Wielkimi Derbami Śląska rozgrywaliśmy jako trampkarze mecz z Ruchem Chorzów. A potem mogliśmy obejrzeć spotkanie z wysokości płyty.

Ludzie zniszczyli Górnika?

- Nic nie dzieje się bez przyczyny. Przed nami sporo pracy, by stworzyć zdrowy organizm. Musimy to zrobić dla ludzi, którzy kochają ten klub. Trzeba pracować z wychowankami. Chcemy, by drużyna miała solidne podwaliny i nie borykała się z "tąpnięciami górniczymi" jak teraz. Kiedyś trzeba będzie porozmawiać o wszystkim, co zostało zrobione źle. Nie po to władze miasta ratują klub przed finansową katastrofą i nie po to budują stadion, żebyśmy zamykali stawkę.

Przeczytałem, że jednym z ostatnich pracowników klubu, który oddałby za niego życie, był świętej pamięci Krzysztof Maj.

- Życie nie zna pustki, może ktoś taki jeszcze się wykreuje. Pewnie znaleźlibyśmy sporo osób, które mają w sercu nasz herb. Trzeba kochać Górnika, żeby chcieć mu pomóc. Ludzi pokroju Krzyśka zawsze jest bardzo szkoda. On robił i zrobiłby dla klubu wiele, a odszedł w młodym wieku.

Śmierć Maja bardzo pana zabolała?

- Byliśmy przyjaciółmi. To człowiek bardzo oddany i serdeczny, więc sporo osób czuło do niego sympatię. Umarł na moich oczach. Po prostu zasłabł, trzymając w ręku kromkę chleba. Jakby pan się czuł?

Nie potrafię odpowiedzieć.

- To trauma do końca życia. Odebrałem tę sytuację jako przesłanie. Zastanawiałem się nad tym kiedyś. O co chodziło? On umarł przy mnie, a teraz jestem trenerem Górnika. Nie wiem, czy to jakiś znak. Chyba tak. Nie umiem sobie tego wyjaśnić.

Załamał się pan po tamtym zdarzeniu?

- Właśnie nie. Dało mi to dużo siły. Zmieniłem się, dostałem mentalnego kopa. Zauważyłem, że życie jest kruche i nic nie warte. Jeśli mogę zrobić coś dla mojego Górnika, nie zawaham się. Warto wykonać pracę, której efekty będą istotne dla ciebie i wielu ludzi.

Po śmierci Maja nawet obóz został źle zorganizowany.

- Jeżeli odchodzi człowiek-orkiestra, to problem musi być duży. Przez jego ręce przechodziło wszystko. Zawsze szykuje się jakichś następców, a tu umarła osoba bardzo młoda. Krzysiek znał organizację klubu od podstaw, przesiadywał w nim całymi dniami. To był bardziej jego dom niż ten, w którym faktycznie mieszkał.

Rozmawiał Mateusz Karoń

Czy Górnik Zabrze utrzyma się w Ekstraklasie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×