Jacek Stańczyk: Rosyjska ruletka trenera Legii (felieton)

Stanisław Czerczesow zagrał w rosyjską ruletkę. I pistolet wypalił. Trener jest ranny, Legia jest ranna, jednak z tej niebezpiecznej zabawy może, ale nie musi, wyjść jeszcze cało.

Jacek Stańczyk
Jacek Stańczyk
PAP

Stanisław Czerczesow na kolejkę przed końcem rozgrywek ostro zaryzykował w Gdańsku, gdzie w zasadzie mógł przypieczętować mistrzostwo kraju (gdyby zwyciężył, w niedzielę mógłby nawet przegrać - i tak warszawianie mieliby tytuł w garści). Tymczasem trener zagrał w ruletkę. Rosyjską oczywiście. Do meczowej osiemnastki nie wziął najlepszego obrońcy, reprezentanta Polski Michała Pazdana (po meczu się tłumaczył, że zawodnika ponoć zabolało kolano). Zawodnik ma na koncie trzy żółte kartki, czwarta groziłaby absencją w niedzielnym meczu z Pogonią. Michał Kucharczyk, też zagrożony kartkami, siedział na ławce rezerwowych.

W pierwszej jedenastce pojawił się wieczny rekonwalescent Michał Masłowski. Na lewej obronie dawno niewidziany Tomasz Brzyski. Ariel Borysiuk, żelazny i twardy defensywny pomocnik był tylko na rezerwie. W pierwszym składzie Stojan Vranjes. Na środku obrony Adam Hlousek. Skład w meczu o mistrzostwo taki, jakim Legia Warszawa jeszcze nie grała. To nie był galowy garnitur. To była zaledwie wytarta, złachana marynarka z łatami. A w takim wdzianku po tytuł nie wpuszczają.

Aż się Sebastian Mila śmiał po meczu przed kamerą nc+, że żeby w takim meczu wystawić taki skład, trzeba mieć charakter. Teoretycznie wystarczyło puścić w bój tych samych ludzi, którzy rozbili Piasta 4:0. Tych, którymi kilka dni temu zachwyciła się piłkarska Polska, a jej duża część widziała ich nawet w Lidze Mistrzów.

ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Transfer Roberta Lewandowskiego za 100 mln euro? Ekspert widzi taki scenariusz

Rosjanin jednak kalkulował. Zamiast przyjechać do Gdańska jak po swoje, zgarnąć tytuł i na plaży odstawić Kac Wawa, on kombinował, jak oszczędzić potencjalnych kartkowiczów na następny mecz. Skoro w magazynku jest sześć luk i tylko jedna kula, to prawdopodobieństwo strzału jest małe. No, ale ciągle może się zdarzyć. Chciał oszukać rywali, oszukał siebie. Lechia Gdańsk wystrzeliła więc jak z armaty. Najpierw nogami Sławomira Peszki, który huknął nie do obrony. Potem nastawionym celownikiem Milosa Krasicia, który przymierzył tak, że nie było czego zbierać. I skończyło się zwycięstwem gdańszczan 2:0.

Na pewno nie będzie czego zbierać z piłkarzy Legii, jeśli nie wywalczą tytułu. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że spętani stresem zremisują w niedzielę z Pogonią. A Piast wygra u siebie z Zagłębiem. Bo u siebie przede wszystkim wygrywa.

Niebezpieczna zabawa toczy się dalej. Kula znowu trafi do magazynku. A potem może być już tylko ból...

Jacek Stańczyk


Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×