Jakub Tosik: Próbowano ze mnie zrobić boiskowego bandytę

O obrońcy zrobiło się w ostatnim czasie głośno z racji faulu popełnionego na Josipie Barisiciu z Piasta Gliwice. Wychowanka Włókniarza Zelów skrytykował mocno prezes Legii Warszawa, Bogusław Leśnodorski.

 Redakcja
Redakcja

Nie czuł się pan jak brutal po wejściu w Barisicia?

- Po nagonce w mediach, tak. Na różnych portalach chciano ze mnie zrobić boiskowego bandytę. W spotkaniu z Piastem spóźniłem się z interwencją, ale nie zamierzałem zrobić krzywdy Barisiciowi. Faul był, ale on grał dalej, a ja od razu przeprosiłem. Nie rozumiem dlaczego moją osobą zainteresował się poważnie prezes Leśnodorski...

Etykietkę brutala jednak panu przylepiono...

- Wyolbrzymiono sprawę. Takich wejść w spotkaniach Legii z Lechem było mnóstwo i nikt nie robił z tego afery. Znaleziono sobie jednak piłkarza Tosika i różni ludzie, większości z nich nawet nie znam, kopali go w internecie. Teraz antagoniści patrzą na mnie uważniej, liczę się z tym, że każdy faul może być szeroko komentowany, ale cóż, nie mam zamiaru się do tego odnosić. Robię wszystko, aby być postrzeganym jak najlepiej jako piłkarz, nie chcę być odbierany jako brutal.

Poznał pan osobiście prezesa Leśnodorskiego?

- Spotkaliśmy się na posiedzeniu Komisji Ligi, lecz nie było okazji i potrzeby rozmowy. Prezes Legii ma prawo oceny różnych sytuacji, ale tę ze mną na Twitterze ocenił zbyt pochopnie. Pewnie byłem jakimś tematem zastępczym. Nie ma sensu ciągnąć tego dalej, dodam tylko, że ubolewam, że Leśnodorski nie napisał nic na mój temat po wygranym przez Zagłębie meczu z Legią, w którym strzeliłem gola na 1:0.

ZOBACZ WIDEO Trener Górnika Łęczna: Dziękuję zawodnikom za walkę i wiarę (Źródło: TVP)

W starciu z Legią pokazaliście jak silni jesteście w stałych fragmentach. Zadziałały tajemnicze rozpiski?

- Stałym fragmentom poświęcamy mnóstwo czasu. Mamy przygotowane różne warianty, cały czas dodajemy coś nowego, poprawiamy, korygujemy, a że warto - udowadnia obecny sezon. Strzelamy sporo bramek po stałych fragmentach i możemy jeszcze więcej.

Zagłębie piłkarsko nadaje się do występu w europejskich pucharach?

- Tak. Mecze z Piastem i Legią, zespołami walczącymi o mistrzostwo Polski, utwierdziły mnie w takim przekonaniu. Nawet na Cracovii, choć przegraliśmy 0:1, dyktowaliśmy warunki. Tworzymy mieszankę rutyny z młodością, a jeszcze jakości dodał nam Filip Starzyński. Dla niego warto było zmienić taktykę i przynosi to wspaniałe efekty. Zagłębie pomaga Filipowi, Filip pomaga Zagłębiu i fajnie byłoby, żeby został powołany na finały Euro 2016.

W szatni Zagłębia rozmawiacie o awansie do pucharów?

- Jakieś rozmowy są, ale bez ciśnienia. Może zabrzmi to banalnie, lecz taka jest prawda - staramy się nastawiać na konkretny mecz, potem na następny, tak, żeby nie nakładać na siebie dodatkowej presji. Jako młody chłopak poczułem smak europejskich pucharów, gdy w Tbilisi GKS Bełchatów rywalizował z Ameri. Było cholernie gorąco, ponad 40 stopni i wcale mi to nie przeszkadzało, bo czułem ekscytację. Mówi się, że w polskich warunkach puchary oznaczają pocałunek śmierci. Przykład stanowi niby Jagiellonia z tego sezonu, warto jednak pamiętać, jak mocno zespół z Białegostoku się osłabił. Nie wierzę, że do pucharów nie chcą zakwalifikować się piłkarze Pogoni i Cracovii. Zawodnicy mówią swoje, a myślą swoje. Jeśli chodzi o Zagłębie, dysponujemy na tyle szeroką i wartościową kadrą, że możemy pogodzić walkę w Europie i kraju.

Jest pan człowiekiem Piotra Stokowca? Czy przez jego osobę zgodził się pan na grę w pierwszej lidze, przechodząc do Lubina?

- Po pierwsze to trener Stokowiec coś we mnie widział, chciał mnie w Zagłębiu. Klub podpisał ze mną jeden kontrakt na sezon w pierwszej lidze, potem drugi już po wejściu do ekstraklasy. Dobrze czuję się w Lubinie.

Gdy Stokowiec sadza pana na ławce rezerwowych, tłumaczy dlaczego?

- Nie ma się co oszukiwać, że w tej rundzie moja pozycja w drużynie uległa osłabieniu, trochę przez kontuzje, kartki. Trener nie musiał mi się z niczego tłumaczyć, a ja cierpliwie czekałem na kolejną szansę. Problemy miał Dorde Cotra i wskoczyłem na lewą obronę, wydaje mi się, że Zagłębie nie traci na tym, że znowu gram. Kiedy siedziałem na ławce, nie obrażałem się.

Z trenerem połączyły was wspólne przeżycia z Polonii Warszawa.

- Przeżyliśmy upadek Czarnych Koszul i przeżywamy super czas w Lubinie, mam nadzieję, że zakończony happy endem. W Polonii graliśmy dla siebie, bo klub po sezonie i tak miał zostać zdegradowany. I tak łudziliśmy się, że nagle znajdzie się kasa, ale dwie kolejki przed końcem rozgrywek nadzieje prysły. Dograliśmy ekstraklasę do końca i zespół się rozsypał. Pokazaliśmy jednak, że mamy honor i nie patrzymy na piłkę wyłącznie przez pryzmat kasy.

Można zaryzykować twierdzenie, że jest pan człowiekiem po przejściach? Polonia, potem Karpaty Lwów...

- Na Ukrainie dostałem po dupie, a może po prostu zderzyłem się z ich rzeczywistością. W Karpatach, żeby grać regularnie trzeba było być dużo lepszym od miejscowego. Szkoleniowiec, który mnie sprowadził, szybko stracił posadę, a nowy, Bułgar, wystawił tylko w dwóch meczach i potem zakomunikował o odsunięciu od pierwszej drużyny. Coś tam jeszcze dodał, że to nie jego decyzja, jakieś banialuki, a ja musiałem się podporządkować. W tle całej sprawy jawił się zapis pomiędzy klubem i moim menedżerem, któremu za określoną liczbę rozegranych przeze mnie spotkań należała się kosmiczna prowizja.

Jak się pan odnajdywał we Lwowie?

- Miałem czas na zwiedzanie, obejrzałem wiele polskich zabytków, w tym Cmentarz Orląt Lwowskich. Zostałem skazany na sportowy niebyt, finansowo też straciłem, bo otrzymałem ledwie dwie pensje i szybko zorientowałem się, że trzeba jak najszybciej zwiewać ze Lwowa.

A czuł się pan gorszy od ukraińskich konkurentów?

- W żadnym wypadku. W Karpatach wcale nie było dobrych zawodników, raczej przeciętni, tym bardziej wkurzała mnie bezczynność.

We Lwowie spotkał pan wielu Polaków?

- Na każdym kroku stykałem się z rodakami. Trener od przygotowania fizycznego Karpat miał rodziców Polaków i często z nim rozmawiałem. We Lwowie czuje się naszą historię.

Niedawna bijatyka pod koniec meczu ligowego Szachtar Donieck - Dynamo Kijów pana zaskoczyła?

- Słyszałem coś o bójkach w różnych zakątkach świata, ale głównie w niższych ligach, na piątym, czy szóstym poziomie rozgrywkowym. We Lwowie starli się natomiast zawodnicy kadry Ukrainy, nie pierwszy raz, bo już kiedyś doszło do scysji Jarmołenki ze Stepanenko. Rozumiem, że można się powyzywać podczas boiskowej rywalizacji, ale tu doszło do przegięcia. Ta sytuacja nie wystawia zbyt dobrej opinii solidnej europejskiej lidze za jaką uchodzi ukraińska ekstraklasa. Przez skomplikowaną sytuację polityczną futbol na Ukrainie dotknął kryzys, ale dają sobie z nim radę Szachtar i Dynamo, gdzie wciąż płaci się zawodnikom wielką kasę. Jak z rezerwami Karpat przyjechałem do Kijowa, doznałem lekkiego szoku na wieść o tym, że młodzieżowcy zarabiają pieniądze znacznie większe niż najlepsi zawodnicy we Lwowie.

Konflikt piłkarzy Szachtara i Dynama wpłynie na reprezentację Ukrainy?

- Na sto procent. Porobią się grupy i grupki, o ile już ich nie ma i ucierpi na tym wizerunek kadry, którą powinny łączyć wspólne cele. Dla Ukraińców awans do finałów Euro 2016 był wielkim sukcesem i okazją do zademonstrowania patriotyzmu w tak trudnych czasach. To jednak nie nasz problem, a przecież z Ukrainą nasza drużyna narodowa we Francji zmierzy się w fazie grupowej.

Polska wygra 21 czerwca z Ukrainą w Marsylii?

- Wygra i to zdecydowanie: turbulencje w kadrze Ukrainy działają na naszą korzyść. W każdym zespole atmosfera jest bardzo ważna, szczególnie w reprezentacji, a dwie rozmowy selekcjonera z piłkarzami wcale nie muszą rozwiązać problemu. Pewne decyzje na Ukrainie zostaną podjęte pewnie znacznie wyżej i trener przyjmie je do wiadomości. Ukraińcy mają groźny zespół, ale nie musimy się ich obawiać, bo w eliminacjach pokonaliśmy Niemców i w składzie mamy zawodników z bardzo mocnych klubów, walczących o najwyższe cele. Na pewno też Biało-Czerwoni we Francji dostaną ogromne wsparcie od kibiców. Od wielu lat Polska nie wyszła z grupy na wielkim turnieju i nastaje idealna okazja na przełamanie tej passy.

Mówimy o Euro 2016, ale za rok czekają nas w Polsce finały młodzieżowych mistrzostw Europy, w których szanse na występ ma kilku piłkarzy Zagłębia. W Lubinie naprawdę wierzy się w efekty działalności klubowej akademii?

- Rezultaty pracy już są i będą coraz widoczniejsze. Krzysztof Piątek, Jarosław Kubicki, Jarosław Jach to zawodnicy, którzy mogą mocno zaznaczyć obecność na młodzieżowym Euro. U nas jest duży nacisk na wprowadzanie zdolnych, utalentowanych piłkarzy do zespołu seniorów, a Piotr Stokowiec nie bał się podjąć ryzyka. Przez akademię Zagłębia przeszedł Piotr Zieliński, aktualny reprezentant Polski seniorów, piłkarz Empoli, kojarzony już z Liverpoolem. To zachęca do stawiania na młodzież, a w przyszłości, i to niedalekiej, klub może zarabiać duże sumy na transferach. Tym bardziej że młodzi zawodnicy w Zagłębiu mają się od kogo uczyć.

Jak się panu podoba obowiązujący w ekstraklasie system rozgrywek?

- Z perspektywy Zagłębia mogę powiedzieć, że jest ok, bo gramy o puchary, ale szkoda mi Podbeskidzia. Zespół z Bielska był już w niebie, a znalazł się w piekle i może mieć kłopoty z utrzymaniem się. Podbeskidzie nie zasłużyło na taki los, dlatego uważam ten system za niesprawiedliwy. Lepiej niech gra w elicie 18 zespołów, trzy spadają bezpośrednio, a czwarty od końca w tabeli walczy w barażach z czwartym pierwszoligowcem.

Rozmawiał Jaromir Kruk

[b]POLECANE
CZYTAJ TAKŻE W PIŁCE NOŻNEJ

Gdy śmierć wkracza na boisko --->>>
Hiszpańskie muchy 359: Nie tylko wynik --->>>
Oni nie pojadą do Francji. Najwięksi nieobecni Euro 2016 --->>> 
[/b]

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×