Radosław Kałużny o tym jak rozładowywał ciężarówki w magazynie DHL w Anglii
- Dziennie odprawialiśmy 96 samochodów. Zdarzało się, że musieliśmy zostać dłużej. Nasz rekord wynosi 120 ciężarówek - opowiada Radosław Kałużny. 41-krotny reprezentant Polski.
W pewnym momencie Radosław Kałużny zniknął z pola widzenia. To, że nie udzielał wywiadów, to żadna nowość. Ale też nie odbierał telefonów, nie odpowiadał na sms-y. W końcu portal "Weszło" na podstawie anonimowego donosu, ustalił, że były reprezentant Polski pracuje w magazynie DHL w Anglii. W swojej autobiografii "Powrót Taty" były reprezentant Polski opowiada o tym trudnym okresie.
"Jeden frajer chciał zarobić na mnie 50 funtów i cyknął fotkę, a potem wysłał portalowi. Poszedłem wtedy na nieswoją zmianę. Kolega poprosił mnie, żebym zastąpił go od 14. Stałem sam, a reszta Polaków w drugiej grupce. Wśród
nich on - kibol Lechii Gdańsk. Wydawał mi się dziwny. Łysy, niski, napakowany i żyjący w swoim świecie buntownik. Jeździł na wszystkie marsze, rzucał petardami w policjantów.
- Za to skur..., które mi zrobiliście, bekniecie. A ty w szczególności - powiedziałem następnego dnia na stołówce, wskazując palcem tego dziwaka.
- A czego ty chcesz od niego? - odezwał się jeden z siedzących w tej grupce.
ZOBACZ WIDEO Dariusz Wdowczyk: wygraliśmy, ale wciąż mamy nad czym pracować (źródło TVP)Okazało się, że Kałużny oskarżył o donos nie tego człowieka. W książce opisuje, że jeden z jego znajomych sprawdził telefon z jakiego wysłano zdjęcie i okazało się, że nie mógł należeć do "podejrzanego".
"Zadzwoniłem do chłopaka i zaproponowałem spotkanie wieczorem. Przeprosiłem, a potem odkręciłem sprawę w pracy. Ale temat wciąż nie pozostawał załatwiony. Byłem wściekły, że ktoś na mnie donosi. Wpadłem w furię. Nie powiem, autor fotki - też łysy, ale trochę wyższy - był nieźle przestraszony."
Do Anglii wyjechał ze względów finansowych, ale też z powodów rodzinnych. Chciał ratować małżeństwo.
"Trochę brakowało mi kontaktu z piłką" - pisze. "Praca na Wyspach Brytyjskich wygląda tak samo jak praca w Polsce. Z tym że ma się więcej praw. Poziom bezpieczeństwa też jest inny. Różnice są także w zarobkach. Moje wynosiły 300 funtów tygodniowo. To żadne kokosy, minimalna pensja. Wchodziłem przed rozpoczęciem dniówki do firmy, podpisywałem się na liście w bramie, a potem szedłem do menedżerów. Dostawaliśmy dokładne wytyczne, co w danym dniu
będziemy robić. Po siedmiominutowej odprawie należało udać się do wielkiej szatni i założyć ubranie ochronne oraz metalowe buty. Gdyby jakaś paczka upadła mi na nogę, zmiażdżenie stopy gwarantowane".
Kałużny zajmował się głównie rozładowywaniem TIR-ów oraz śmieciarek.
"Wchodziliśmy na przyczepę, przesuwaliśmy piekielnie ciężkie skrzynie i skanowaliśmy
kod każdej z nich. Często przyjeżdżały samochody recyklingowe. Tak lepiej brzmi, ale ok, pracowałem przy śmieciach. Smród uderzał w nozdrza i wchodził w ciebie, cały przesiąkałeś. Obrzydlistwo. Robota wycieńczała mnie tak mocno, że nie myślałem o tym ani o niczym innym. Udawaj, że to nic takiego, rób swoje. Automatycznie wykonuj swoje zadania... 'Przesuń to… Ale ciężkie… Jeszcze kawałek… Uff. Zeskanowaćkod... Dobra, jedziemy z następnym' - powtarzałem sam
sobie. I tak przez pół doby. Dziennie odprawialiśmy 96 samochodów. Zdarzało się, że
musieliśmy zostać dłużej. Nasz rekord wynosi 120 ciężarówek".
Jeszcze niedawno wykonywał polecenia Jerzego Engela, a teraz musiał słuchać rozkazów kierownika zmiany. I jak można wywnioskować z książki, zdecydowanie mu to nie odpowiadało.
"Kierowca zawsze dawał nam kartkę, która oznaczała gotowość do rozładunku, oraz kluczyki. Należało powiesić je na specjalnym haczyku. Raz rzuciłem obok - kierownik się przyczepił. Facet łaził za mną trzy tygodnie i non stop gadał o tym haczyku.
- Żeby znowu nie było tak jak 12 dni temu… - ględził. W miejsce 12 możecie sobie wstawić jakąkolwiek inną liczbę. Na każdym kroku słyszałem, że złamałem regulamin.
- Tylko powieś kluczyk, bo znowu zapomnisz... Powiesiłeś?
Widziałem, jak się zbliża, i mogłem w ciemno obstawiać, co zaraz powie.
- Ale pamiętasz o kluczyku?
- Tak, k..., pamiętam!
Współautorem książki jest dziennikarz WP SportoweFakty, Mateusz Karoń.