Słowo na niedzielę. Bogusław Leśnodorski: worek lodu na głowy kibiców

Bogusław Leśnodorski, prezes i właściciel Legii o krytyce, jaka spotkała jego drużynę, zaufaniu dla trenera i tych, którzy muszą odejść z klubu

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Michał Kołodziejczyk: Awans do Ligi Mistrzów to pana największa chwila triumfu, jako prezesa Legii Warszawa?

Bogusław Leśnodorski: - Żeby nie oszaleć, w pewnym momencie trzeba się odłączyć. Żeby nie odczuwać ciągle wzlotów i upadków. Żeby zapewnić sobie stabilną emocjonalnie sytuację. Paradoksalnie bardziej cieszą mnie małe rzeczy dnia codziennego. Na przykład to, że kilka miesięcy temu nikt nie przypuszczał, że przed ostatnim, decydującym o awansie meczem, będziemy murowanym faworytem. Pozostała tylko negatywna presja - co będzie, jeśli się nie uda.

Ta presja była bardzo silna.

- Mega silna. Oczywiście chodziło o nasz styl gry i wyniki w ekstraklasie. W Legii tak było, jest i będzie, nie ma co analizować. Przyzwyczaiłem się, a nawet mi się podoba, że wyniki w naszej lidze zawsze będą ważne i przegrywanie meczów na Łazienkowskiej, albo z drużynami z końca tabeli w dłuższym okresie, zawsze budzi negatywne emocje. Inną kwestią jest analiza. Zaraz na początku przygotowań do sezonu powiedziałem, że latem liczy się dla nas tylko sześć meczów o Ligę Mistrzów, a reszta nie ma żadnego znaczenia. Oczywiście nie zakładałem wtedy, że zdobędziemy tylko sześć punktów w ekstraklasie. Na gorąco - to niedopuszczalne, na chłodno - po reformie rozgrywek punkty będą dzielone i jeszcze nie ma dramatu.

Może krytyka byłaby mniejsza, gdybyście chociaż w jednym meczu o Ligę Mistrzów pokazali formę godną mistrzów Polski?

- Nie byłem ciekawy opinii mediów. Zobaczyłem po naszym awansie jakieś dwa, trzy niesmaczne tytuły i pomyślałem, że słabo to świadczy o dziennikarzach. Taka ściema medialna - w tytule piszą o tobie brzydkie słowo, potem w tekście piszą, że już taki zły nie jesteś. Taka taktyka na milion klików. Ci ludzie nie trzymają poziomu. Rozumiem krytykę stylu gry, można się z nią zgadzać, albo nie, ale to wszystko to schizofrenia dziennikarzy.

Schizofrenia?

- Media piszący o sporcie zapomniały o czym piszą. Wyjaśnię na przykładzie innych sportowców. Otóż każdy woli wygrać łatwo, szybko i przyjemnie. Nikt nie lubi heroicznych bojów. Bo to, że kogoś podnieca to, jak ktoś próbuje powstać po nokaucie, to nie ma ze sportem nic wspólnego. Liczy się wynik. Paranoją jest, kiedy cieszymy się, że ktoś ładnie przegrał. Można to przenieść do sekcji kultura i sztuka, ale nie sport. Nie znam osobiście naszych piłkarzy ręcznych, ale myślę, że to dla nich upokarzające, kiedy media piszą, że tak pięknie przegrali na igrzyskach. Oni to mają gdzieś, chcieli zdobyć medal, a go nie zdobyli.

Fajna droga do Ligi Mistrzów: Mostar - Trencin - Dublin…

- Fajna ścieżka według mediów. Trencin wyeliminował Olimpię Ljubljana, a Dundalk - BATE Borysów. Nasze super Piast Gliwice czy Zagłębie Lubin jakoś się nie przedostały. Nic nie mam do tych drużyn, ale im się jakoś nie udało, niech zejdą na ziemię, bo Dundalk dostało się do fazy grupowej Ligi Europejskiej i pewnie tam się nie skompromituje. Nie podobało mi się, jak dziennikarze i kibice traktowali mistrzów Irlandii, za mało było szacunku dla tych gości. Coś osiągnęli, gdzieś doszli, a u nas odbywało się opowiadanie o tym, że musimy zlać leszczy.

Przecież to półamatorzy. Jeden z piłkarzy Dundalk jest architektem, drugi…

- A czy to nie fajniej po trzech godzinach treningu posiedzieć sobie nad deską kreślarską, niż grać w „World of tanks”?… Wszystko zależy od organizacji życia i piłkarze też mają dużo czasu, w którym nie zajmują się sportem. U nich zagrało wszystko w jednym czasie. Stabilizacja składu, suma talentu, chemia między zawodnikami, raz na jakiś czas takie przypadki w sporcie mają miejsce. W Polsce jest tak samo. Na początku jest łatwiej, bo przeciwnicy nie podchodzą do ciebie zupełnie na poważnie. Sztuką jest utrzymanie wysokiego poziomu przez dłuższy czas.

To, że Legia jest w Lidze Mistrzów to efekt ostatnich pięciu niezłych lat w Europie?

- Oczywiście, nie ma żadnego przypadku. Przez ostatnie cztery lata przegraliśmy jedno naprawdę ważne spotkanie. W zeszłym sezonie z Lechem Poznań po wygranym kilka dni wcześniej finale Pucharu Polski. Zabrakło nam tych punktów, żeby zdobyć mistrzostwo. Ale 18 innych spotkań, których nie mogliśmy przegrać, wygraliśmy wszystkie. Doświadczenie w grze o wszystko jest bardzo cenne. Myślę, że gdybyśmy kazali Anicie Włodarczyk na tydzień przed igrzyskami rzucać na mitingu w Mławie specjalnie rzuciłaby w siatkę, byle sobie tylko niczego złego przed Rio nie zrobić. Nie chcę nikogo tłumaczyć, ale żaden z kibiców nie zrozumie, pod jaką znaleźliśmy się presją awansu.

Dlaczego nie zrozumie? Przecież to dość oczywiste, że była presja.

- Najpierw mieliście Euro, później igrzyska olimpijskie, a my przez ten cały czas żyliśmy Ligą Mistrzów, nie było wentyla bezpieczeństwa. Tylko koncentracja, stres, obciążenie umysłów. Gdzie się nie ruszyło słyszeliśmy - „dwadzieścia lat na to czekamy”. Proponowałbym worek lodu na głowy kibiców, bo to nie była kwestia tego czy chcesz walczyć i umierać za Legię, ale przy takim poziomie obciążeń po meczu wygranym w Dublinie 2:0, nie wszyscy umieli myśleć, że teraz najważniejsza jest Arka Gdynia… Oczywiście, jako kibica to także mnie trochę frustruje, ale widząc wszystko z drugiej strony, mogłem się spodziewać słabej gry.

Trener Besnik Hasi na koniec sierpnia zapowiadał szczyt formy. To naprawdę szczyt?

- Taki teoretycznie był plan, ale Hasi nie miał tygodnia treningów z całą drużyną. Temat rozliczania trenera jest dla mnie niepoważny. Na początku miał piłkarzy na urlopach, później było Euro, odszedł najważniejszy wiosną piłkarz, czyli Artur Jędrzejczyk, odeszli Ondrej Duda i Ariel Borysiuk, przyszło kilku nowych zawodników, nie było dnia bez jakiegoś wydarzenia. Nie było cyklu treningowego, przez sześć tygodni rozegraliśmy chyba czternaście spotkań. A trener nie mógł nawet dobrze poznać możliwości swojej drużyny.

Wygląda na trochę przygnębionego.

- Zapraszasz do Polski gościa, który o Legii to może coś słyszał w telewizji i trochę opowiadał mu Michał Żewłakow, wchodzi do muzeum klubowego i widzi gablotę z trofeami Jakuba Rzeźniczaka. Jeden z najbardziej utytułowanych piłkarzy w naszej historii, puchar na pucharze. Do tego kapitan. Co może pomyśleć taki Hasi? „O, ten facet będzie pewnie liderem i pociągnie mi całą drużynę. Już na zgrupowaniu w Autrii gra obrony wyglądała fatalnie. Rzeźniczak znalazł się w spirali kłopotów, chcieliśmy mu się pomóc przełamać, ale wchodził w coraz większe obciążenie stresem i nic mu się nie kleiło. Kuba miał dużo wrażeń, a że nie ma natury ekstrawertyka wszystko tłamsił w sobie. No i jeszcze się ożenił, a historia pokazuje, że w pierwszym roku po ślubie 90 procent piłkarzy ma zjazd formy…

Zaczyna go pan bronić?

- Nie bronię go, to co robił na boisku to była katastrofa. I taka forma nie uprawnia go do gry w pierwszy składzie Legii. Ale znam go od lat i wiem, że jest w stanie pokazać dużo więcej.

Żałuje pan tego wpisu na Twitterze, w którym napisał pan, że nie ma dla niego miejsca?

- Nie, tak uważam. Ale to nasz kapitan, jest z nami dziesięć lat i bardzo wiele dla nas zrobił, tylko że teraz wpadł w kłopoty. Naszą rolą jest mu pomóc, nawet jeśli mają to być wakacje czy odstawienie od pierwszego zespołu. Gdyby miał odejść, powinien to zrobić w najlepszym dla siebie momencie kariery, a nie gdy jest na dnie. Musi się zmienić, tak słabego go nie pamiętam.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×