Dariusz Wdowczyk: To nie bieda mnie zatrudnia

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Przed meczem z Piastem z piłkarzami wylaliśmy na siebie nawzajem dużo żółci. Pomogło. Ale teraz przyjeżdża Legia, a to mecz nie tylko o punkty, ale i o prestiż - mówi w rozmowie z Michałem Kołodziejczykiem trener Wisły Kraków Dariusz Wdowczyk.

WP SportoweFakty: Ma pan Legię w sercu?

Dariusz Wdowczyk: Oczywiście, że tak, ale jeżeli ktoś wypomina mi moją legijność, odpowiadam, że w równym stopniu jestem gwardzistą i polonistą.

To zapytam inaczej - kibice Wisły Kraków nie wypominają panu warszawskości?

- Nie, absolutnie. Chociaż rzeczywiście dopiero po ostatnim meczu skandowali moje imię i nazwisko. Było to bardzo miłe. Do tej pory między nami utrzymywał się dystans, przyglądaliśmy się sobie z boku, badaliśmy się. Myślę, że trybuny zrozumiały, że chcę, by Wisła wróciła na miejsce, na które zasługuje. Klub w tym roku obchodzi 110-lecie istnienia i powinien nawiązywać do historycznych sukcesów. Będę się starał to ułatwić mimo wszystkich trudności, jakie napotykamy. Po burzy zawsze przecież wychodzi słońce.

Po siedmiu porażkach z rzędu w końcu wygraliście 1:0 w ostatniej kolejce z Piastem Gliwice. Na piątkowy mecz z Legią czekacie z nadzieją?

- Nastrój na pewno jest lepszy.

ZOBACZ WIDEO: Puchar Polski: Probierz chciałby finału z Wigrami Suwałki

W Legii burza. Zmieniają się trenerzy, drużyna skompromitowała się w Lidze Mistrzów przegrywając 0:6 z Borussią Dortmund. To chyba dobry moment, by się z nią zmierzyć?

- Nie zastanawiałem się nad tym. Przed nami po prostu kolejne spotkanie, inne od wszystkich, bo wreszcie następujące po naszym zwycięstwie. Z Piastem zagraliśmy naprawdę dobrze. Zwycięskiego gola strzeliliśmy w 93. minucie, ale wcześniej mieliśmy tyle okazji, że gdyby nie bramkarz gości Jakub Szmatuła, zdobylibyśmy kilka bramek więcej. Zresztą może taki triumf lepiej smakuje - zamiast spokojnego 3:0, walczyliśmy do samego końca, do ostatniej sekundy. Jestem naprawdę zadowolony, pokonaliśmy wicemistrza Polski, teraz czas na mistrza. Przed Legią nie muszę nikogo w zespole mobilizować.

- Nie wierzę, że nie dopatruje się pan w chaosie, w jakim znalazła się Legia, szansy przed Wisłą.

- Wygraliśmy właśnie drugi mecz w sezonie, mamy sześć punktów i musimy się wykaraskać z problemów. Nie mam czasu na kalkulacje i zastanawianie się, co słychać u rywala. Musimy wziąć się w garść. Przyjeżdża Legia, a z nią zawsze grało się o mistrza, o prestiż, nie będzie żadnego odpuszczania. Każdy da z siebie sto procent. Tego oczekują ludzie - gdybyśmy w każdym meczu grali z pełnym poświęceniem, zostawiając na boisku zdrowie i umiejętności, pewnie wybaczano by nam także gorsze wyniki.

Ucieka pan przed odpowiedzią na pytanie o Legię.

- Widzieliśmy, jaka jest różnica między wicemistrzem Niemiec a mistrzem Polski, między talentem w Lidze Mistrzów, a talentem w ekstraklasie. Naprawdę nie przejmuję się problemami Legii. Niech sobie z nimi radzą w Warszawie.

Prowadził pan kiedyś drużynę, która przegrałaby siedem meczów ligowych z rzędu?

- Nigdy nie miałem tej wątpliwej przyjemności. Ale takie jest życie i trzeba być na wszystko przygotowanym. Szczęście się od nas odwróciło, ale szczęściu też trzeba umieć pomóc. Na pewno trudniej od formy na boisku odbudować zniszczenie w psychice. Tyle porażek z rzędu musiało zostawić ślad i nie pomoże tłumaczenie, że nie sprzyjał nam terminarz, że mieliśmy trzy wyjazdy, że trudnych rywali. Do tego doszło przecież zamieszanie związane ze zmianami właścicieli klubu. Ostatni mecz pokazał, że fizycznie jesteśmy dobrze przygotowani, a wszystko do naprawy jest teraz w kwestii mentalnej zawodników. Jeżeli każdy będzie robił to, co do niego należy, i zachowa pełną koncentrację w każdej akcji, to albo nie będziemy mieli problemów w ogóle, albo przynajmniej mniejsze. Musimy być zespołem, to podstawa.

Jak sytuacja ze zmianą właścicieli wpłynęła na piłkarzy?

- Przed każdym meczem coś się działo, docierały do nas informacje, z kim mamy do czynienia. To miało olbrzymie znaczenie. Przecież zawodnicy nie wiedzieli, w jakim są punkcie, a mają rodziny i potrzebują stabilności. Przekazanie klubu przez Bogusława Cupiała Jakubowi Meresińskiemu było wielką porażką. Teraz może już być tylko lepiej.

Czuliście, że z Meresińskim nie będzie dobrze?

- Odbyliśmy z nim dwie rozmowy. W pierwszej z nich uczestniczyła cała drużyna, zajęła kwadrans, obecny był też Marek Citko. Za drugim razem spotkaliśmy się z Meresińskim wspólnie z radą drużyny. Później spojrzeliśmy sobie w oczy i wiedzieliśmy, że to nic innego, jak wielka bujda. Nie wierzyliśmy w to, co młody człowiek mówił.

A co mówił?

- Bujał w obłokach. Piękne wizje przed nami roztaczał, a my przecież nie jesteśmy małymi dziećmi i nie wierzymy w bajki.

To, że klub przejęli kibice, to dobry znak?

- Klub powinien dobrze funkcjonować, zarabiać na siebie, przyciągać sponsorów, a piłkarze powinni zająć się grą i dbać o to, by ci sponsorzy chcieli być z Wisłą. Naszym zadaniem są dobre wyniki.

To dlaczego taka marka jak Wisła nie może przyciągnąć sponsorów?

- Mam przemyślenia, ale zostawię je dla siebie.

Klub ma wobec was zaległości finansowe?

- Następne pytanie poproszę.

Podobno pracuje pan z zespołem tylko dlatego, że Wisły nie stać na pana zwolnienie.

- Czy to jest normalne podejście? Wiem, że dziennikarze domagają się zwolnienia trenera, który nie prowadzi do zwycięstw, ale już trudniej wejść w temat głębiej i zastanowić się, dlaczego tak się dzieje. Lepiej się poślizgać po zagadnieniu, żeby uratować swoją tezę. Pozwólmy ludziom pracować, robić swoje. Nie wierzę, żebym w trudnej sytuacji nie był przygotowany do treningu, do meczu, żebym mógł przed zespołem pozwolić sobie chociaż na chwilę słabości.

To może zapytam inaczej - myślał pan, by samemu podać się do dymisji?

- Oczywiście, że tak. Naprawdę. I powiedziałem o tym głośno, bo to ludzkie, że czasami targają nami emocje i zastanawiamy się, co dalej. Podziękować, zostawić i odejść? To, że Wisła mnie nie zwalnia z biedy, to bzdura. Nie bieda trzyma Wdowczyka w Krakowie. Jeżeli Wisła będzie chciała mnie zwolnić, na pewno usiądziemy do stołu i błyskawicznie dojdziemy do porozumienia.

Jak Besnik Hasi w Legii zgodzi się pan na 450 tysięcy euro odszkodowania?

- To jakieś marzenia... Nie przyszedłem tu dla pieniędzy. Podjąłem decyzję w pięć minut, bo chciałem prowadzić wielki klub. Miałem kilka innych propozycji, ale odmówiłem. Wisła to marka. Teraz trzeba ją odbudować.

Wyszliście już z dołka?

- Za duże uproszczenie. Drzwi do mojego pokoju dla piłkarzy są szeroko otwarte i naprawdę ostatnio bardzo, bardzo dużo rozmawialiśmy. Omawiamy mecze, zastanawiamy się, co robić, żeby było lepiej. Przed spotkaniem z Piastem wylaliśmy na siebie nawzajem dużo żółci, oczyściliśmy się i pomogło. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Przed nami długa droga.

Czym ten zespół różni się od tego, który pan przejął w zeszłym sezonie i który radził sobie całkiem nieźle?

- Sam często zadawałem sobie to pytanie. Nic się nie zmieniło, odszedł Rafał Wolski i koniec. Mamy problemy finansowe, organizacyjne, ale jest już nowy zarząd i pracuje, by było lepiej. Cieszę się, że do Wisły trafili ludzie, którzy mają ten klub w sercu.

Rozmawiał Michał Kołodziejczyk

Źródło artykułu: