Kim Vilfort. Historia życiowego sukcesu w cieniu osobistej tragedii

24 lata temu, 12 czerwca na stadionie Ullevi w Goeteborgu, Duńczycy sensacyjnie pokonali Niemców 2:0 w finale Euro 1992. Ostatnią bramkę turnieju strzelił Kim Vilfort, manifestując na boisku wielką radość. Myślami był jednak zupełnie gdzie indziej.

Bartosz Koczorowicz
Bartosz Koczorowicz

Taka historia może zdarzyć się tylko raz. Mistrzostwo Europy zdobyła drużyna, która nie zakwalifikowała się na turniej. Przebieg całego Euro 1992 w wydaniu Duńczyków wyglądał niczym świetnie napisany scenariusz do filmu z happy endem w postaci ogólnonarodowej euforii. Życie bywa jednak brutalne, dlatego pozwoliło sobie dopisać do tej historii osobisty, tragiczny wątek.

Wszystko zaczęło się za sprawą wykluczenia przez ONZ Jugosławii (która prowadziła w tamtym czasie działania wojenne na terenach Bośni) z wszelkiego rodzaju imprez sportowych i kulturalnych. Rezolucję uchwalono zaledwie na 10 dni przed meczem otwarcia. - Polityka często miesza się ze sportem. W związku z przykazem ze strony UEFA Dania miała zastąpić Jugosławię jako drugi zespół z grupy kwalifikacyjnej. Powiedzieliśmy "OK", ale myślę, że cała ta sytuacja była dziwna - wspominał tamte wydarzenia Kim Vilfort.

Okoliczności wymagały błyskawicznego powołania kadry, która miała przystąpić do batalii na szwedzkich boiskach. Wbrew różnym plotkom, ta sztuka nie okazała się aż tak trudna. W Danii sezon ligowy kończył się wówczas na kilka dni przed rozpoczęciem mistrzostw. - Połowa graczy z reprezentacji była na wakacjach, a pozostałych dziesięciu z nas, którzy grali w duńskiej lidze, wciąż musiało w niej walczyć, ponieważ nie awansowaliśmy sportowo do Euro, więc nie było potrzeby kończyć sezonu wcześniej. Z tego powodu koniec ligi miał miejsce zaledwie parę dni przed rozpoczęciem turnieju - wyjaśnił legendarny piłkarz Brøndby IF.

Równolegle Vilfort wraz ze swoją żoną regularnie odbywali wizyty w szpitalu, gdzie odwiedzali swoją siedmioletnią córkę Line, u której wykryto białaczkę. Tuż przed inauguracją Euro wydawało się, że leczenie zaczęło przynosić poprawę zdrowia dziecka. Ówczesny piłkarz mistrzów Danii zdecydował się pojechać do Szwecji i dołączyć do zespołu Møllera-Nielsena.

ZOBACZ WIDEO: Lewandowski dostanie swój... pomnik

Czerwono-biali rozpoczęli turniej od bezbramkowego remisu z Anglią, by w drugim
meczu uznać wyższość gospodarzy, przegrywając 0:1. Zgodnie z przewidywaniami, Duńczycy przed trzecią kolejką rozgrywek znajdowali się na ostatnim miejscu w grupie. Wciąż jednak tliła w nich się nadzieja, bo Anglicy i Francuzi mieli nad zawodnikami z Jutlandii i Zelandii zaledwie punkt przewagi. Mecz z drugą z wymienionych reprezentacji był dla Danii ostatnim w fazie grupowej.

Vilfort nie znalazł się jednak w kadrze na to spotkanie. Stało się tak z uwagi na pogarszający się stan zdrowia córki. Legendarny piłkarz nie zastanawiał się długo i opuścił zgrupowanie, udając się do szpitala. W czasie kiedy czuwał przy łóżku Line, jego koledzy niespodziewanie pokonali Francuzów, awansując do półfinału Euro. Duńczyk stanął więc przed dramatyczną decyzją - wracać na turniej czy zostać z chorą córką. Podjąć ją pomogła rodzina, która przekonała Vilforta do ponownego dołączenia do kadry na półfinałowy mecz z Holandią.

Mimo wątpliwości co do poziomu koncentracji, jakie mogły wynikać z ówczesnej sytuacji rodzinnej piłkarza, szkoleniowiec Danii w pełni zaufał Vilfortowi, wystawiając go w tym spotkaniu w wyjściowym składzie. Duński Piłkarz Roku 1991 nie zawiódł, stając się ważnym ogniwem w ataku. Zawodnik grający wówczas z numerem 18 wziął wydatny udział w akcji, po której swoją drugą bramkę w meczu strzelił Henrik Larsen. Po regulaminowym czasie gry na tablicy wyników widniał remis 2:2, a dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia. W rzutach karnych górą okazali się czerwono-biali, a Vilfort swojej "jedenastki" nie zmarnował, posyłając Hansa van Breukelena w przeciwny róg jego bramki. Tragedii Holendrów dopełnił ostatnim strzałem Kim Christofte i sensacja stała się faktem - skazywana na pożarcie Dania miała zagrać w najważniejszym meczu turnieju.

Podczas, gdy kraj liczący 5,5 miliona mieszkańców cieszył się z awansu do finału najważniejszej piłkarskiej imprezy Starego Kontynentu, Vilfort po raz kolejny wrócił do szpitala, aby czuwać przy Line. Jej stan niestety nie ulegał poprawie, a już za kilka dni odbyć miał się mecz, w którym zagrać chciałby każdy europejski piłkarz. Powtórzyła się więc historia sprzed półfinału, Vilfort pojechał do Goeteborga, gdzie na niego oraz pozostałych czekali mistrzowie świata, Niemcy.

Co zdaniem Duńczyka leżało u podłoża świetnej postawy czerwono-białych w turnieju? - Po pierwsze, mieliśmy po prostu dobry zespół. Na potwierdzenie tej tezy wygraliśmy z Jugosławią 2:1 na ich terenie w grupie kwalifikacyjnej, w momencie, kiedy awans wciąż był sprawą otwartą. Jugosławia była, moim zdaniem, w czołowej trójce zespołów na świecie w tamtym czasie - stwierdził Vilfort. - Po drugie, dziesięciu zawodników z naszego składu grało lub wcześniej reprezentowało barwy Brøndby IF. Oczywiście, nie wszyscy grali ze sobą w tym samym czasie, ale wszyscy znaliśmy się bardzo dobrze. Ostatnim ważnym czynnikiem było to, że wielu zawodników grało wcześniej w reprezentacji Danii U-21. To są koledzy, którzy są jeden, dwa lata młodsi ode mnie. Udało im się zajść do ćwierćfinału Mistrzostw Europy U-21, w którym odpadli z Anglią - dodał.

Nie bez znaczenia dla Vilforta pozostaje również dziedzictwo duńskiej kadry olimpijskiej, która walczyła o wyjazd do Seulu w 1988 roku. Czerwono-biali wygrali sportowo grupę kwalifikacyjną, ale w meczu z Polską w Szczecinie w ich kadrze zagrał nieuprawniony zawodnik, Per Frimann. Ten błąd kosztował ich utratę dwóch punktów oraz pierwszego miejsca w grupie na rzecz RFN. - Połączenie zawodników ze wszystkich wspomnianych przeze mnie drużyn oraz trenera Richarda Møllera-Nielsena, który przeniósł się z młodzieżowego zespołu do pierwszej kadry, było kluczem do sukcesu. Wszyscy znaliśmy się świetnie, co stanowiło solidny fundament pod budowę mocnej drużyny - podsumował Vilfort.

W finale Euro 1992 Duńczycy, mimo przewagi Niemców, ponownie zadziwili Europę, wychodząc na prowadzenie 1:0 po strzale Johna Jensena w 18. minucie. Na mniej niż kwadrans do zakończenia spotkania sensację przypieczętował sam Vilfort, który tuż po tym, jak zwiódł obrońców, nie dał szans Bodo Illgnerowi. Zanim piłka wpadła do bramki, odbiła się jeszcze od słupka. - To był świetny i pamiętny moment dla naszego narodu. Najważniejsze było to, że wygrywaliśmy. Pokonaliśmy Francję, Holandię, Niemcy - absolutny top europejskiej piłki. To nie był jeden szczęśliwy strzał. To było fantastyczne doświadczenie. Było lato, pogoda dopisała - tak po latach turniej wspomina legenda duńskiego futbolu.

26 czerwca 1992 roku Dania oszalała z radości. Był to wyjątkowy rok dla tego kraju nie tylko ze względów sportowych, ale także politycznych. W tamtych czasach kształtowała się również przyszłość Unii Europejskiej. - Gdyby zapytać większości Duńczyków, jakie chwile są najbardziej wspominane z tamtego czasu, to wskażą zdobycie mistrzostwa Europy w 1992 roku oraz referendum, w którym Dania powiedziała "Nie" (Referendum w sprawie przyjęcia przez Danię Traktatu z Maastricht - przyp. red.). My, Duńczycy, czuliśmy się wtedy jak ktoś wyjątkowy - oczywiście w dobrym znaczeniu tego słowa. W centrum Kopenhagi była wielka impreza. Każdy pamięta, gdzie wtedy był. To jest znakomite dla każdego kraju, kiedy ten wygrywa taki turniej - opowiada Vilfort.

Niestety, powyższa historia ma swoje smutne zakończenie. Kilka dni po największym triumfie w sportowym życiu, wieloletniemu piłkarzowi Brøndby IF chwilową radość z sukcesu przerwała tragiczna wiadomość ze szpitala - o śmierci Line. Ostatecznie Vilfort kontynuował swoją karierę, kończąc przygodę z reprezentacją na Euro 1996.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×