Polacy w centrum tragicznych zdarzeń. Na ich oczach ginęli ludzie

Deszcz rakiet nad Strefą Gazy, tragedia na Heysel, śmiercionośna powódź na Maderze czy krwawy pucz w Ankarze - polscy piłkarze mieli pecha znaleźć się w centrum tragicznych zdarzeń.

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Zbigniew Boniek East News / Na zdjęciu: Zbigniew Boniek

Błażej Augustyn latem wrócił do Włoch po trzyletniej przerwie, ale przeżywa w Italii prawdziwy koszmar. Trzęsienia ziemi ostatnio regularnie nawiedzają okolice Ascoli, w którym mieszka, ale w minionym tygodniu wstrząsy były szczególnie wysokie. W niedzielny poranek polski piłkarz musiał uciekać z domu w obawie o swoje życie.

- Była dokładnie 7:41. Zerwaliśmy się z łóżka. Uciekałem boso, niosąc córkę z drugiego piętra - relacjonował Augustyn na łamach WP SportoweFakty. - Ze względu na mój charakter trzymam ciśnienie, ale martwię się o rodzinę. Co tu dużo opowiadać? Właściwie, trudno cokolwiek powiedzieć. Mam nadzieję, że się uspokoi. Najgorszy jest strach. Nawet nie wiemy, czy możemy spać spokojnie - dodał były młodzieżowy reprezentant Polski.

Pojawiające się cyklicznie wstrząsy torpedują codzienne czynność: - Niestety, nic się nie poprawia, a wręcz przeciwnie. Nie mogę nawet spokojnie porozmawiać, wstrząsy są co trzy, pięć albo 10 minut.

Klęska żywiołowa na Maderze

Atak sił natury przed laty odczuł też Mateusz Bąk. Gdy w 2010 roku był zawodnikiem Maritimo Funchal, portugalską Maderę nawiedziły powódź i lawiny błotne, w wyniku których zginęło ponad 40 osób. Pochodzący z Pomorza bramkarz przeżył kiedyś powódź w Gdańsku, ale w Portugalii był świadkiem prawdziwego kataklizmu. - Tu jest prawdziwy dramat. Ciągle odbieram SMS-y z Polski z pytaniami, czy jestem cały. Ja na szczęście tak, bo mam tylko zniszczone przez błoto buty i klubowy dres. Ale zginęły dziesiątki osób - mówił Bąk na łamach "Super Expressu".

- Miasto Funchal, w którym mieszkam, zostało niemal w całości spustoszone. Na szczęście mieszkam na nowym osiedlu, w wysokim bloku, więc mnie powódź nie dosięgła. Ale całe centrum miasta jest zalane. Wszędzie pełno szlamu, a w tunelach płyną rwące potoki. Mieszkańcy zostali bez domów i samochodów, które nawałnica wciągnęła do morza - opowiadał Polak.

W domu Bąk był bezpieczny, ale woda mogła go dosięgnąć podczas jednego z treningów Maritimo: - Woda przerwała zapory. W ciągu 10, 15 minut było jej po kolana! Zobaczyłem, że jakiś człowiek próbuje uciekać z parkingu dostawczym samochodem. Rzuciłem się do swojego auta i pojechałem za nim. Za mną koledzy z drużyny. Jechałem ulicą, a właściwie rwącym potokiem niosącym wielkie kamienie. Na szczęście żaden mnie nie uderzył. Jechałem przed siebie, ale nic nie widziałem, bo z nieba lała się ściana wody. To było coś przerażającego.

Deszcz rakiet

Marcin Cabaj na własnej skórze przekonał się, czym jest konflikt izraelsko-palestyński. Były bramkarz Cracovii od maja do grudnia 2011 roku był w Hapoelu z Beer Szewy, czyli miasta położonego raptem 50 km od Strefy Gazy. Poprosił o rozwiązanie kontraktu i wolał wrócić do Polski, niż ryzykować życie dalszą grą w Izraelu.

- Moja decyzja o odejściu z Hapoelu była podyktowana przede wszystkim względami bezpieczeństwa. Moja rodzina nie chciała tam zostać. Zresztą nie tylko ja, ale też kilku innych kolegów opuściło Hapoel z tych samych powodów. Ja zdecydowałem się na to, kiedy zginął jeden z pracowników klubu - wspominał na łamach "Dziennika Polskiego".

Cabaj narzekał w Izraelu na monotonność, ale było to podyktowana względami bezpieczeństwa: - Trening, dom i co kilka dni zakupy, ale nie cały czas mieszkałem w Beer Szewie. Przez miesiąc, kiedy było naprawdę niebezpiecznie, mieszkaliśmy w hotelach w Tel Awiwie. Moja rodzina dojechała do mnie później, ale nie zdecydowaliśmy się, żeby zostali ze mną na dłużej. Nie miałem pewności, że kiedy wyjdziemy na miasto, nic nam się nie stanie, a przecież małe dziecko nie będzie siedzieć cały dzień w zamknięciu w domu.

Polak sam nie znalazł się w sytuacji bezpośrednio zagrażającej życiu, ale czarę goryczy przerwała śmierć pracownika klubu. To po tym tragicznym wydarzeniu zdecydował się na powrót do Polski.

- Na szczęście żadna rakieta nie spadła na mnie ani blisko mnie, ale taki niepokój to duży dyskomfort. Słychać było strzały, świst rakiet. Niby nad Beer Szewą jest „Żelazna kopuła” (izraelski system ochrony przeciwrakietowej – przyp. red.), która zestrzeliwuje rakiety lecące ze Strefy Gazy, ale nie jest to komfortowa sytuacja, kiedy człowiek budzi się o 4 w nocy i musi chować się do schronu. Poza tym gdyby to była tylko przejściowa sytuacja, to tych schronów po prostu by nie było w każdym domu - tłumaczył krakowianin.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×