Michał Kołodziejczyk: Pogromcy duchów (komentarz)

Hymn Ligi Mistrzów dudnił, odbijając się od pustych trybun. Strach przed kompromitacją na boisku był jeszcze głośniejszy. Remis Legii z Realem, jak zwycięstwo z własną słabością i kompleksami, smakował wyjątkowo dobrze.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki

- Rozdrapywałem strupa, którego miałem po starciu z Cristiano Ronaldo, żeby dłużej się goił - żartował Bartosz Bereszyński. Trener Jacek Magiera bez mrugnięcia okiem zarzekał się, że kiedy Real strzelił gola w pierwszej minucie, to przypomniał mu się mecz Zagłębia Sosnowiec z Podbeskidziem Bielsko-Biała. - Zaczął się identycznie, a Zagłębie wygrało przecież 5:4. Pomyślałem wtedy, że dobrze byłoby powtórzyć taki wynik - tłumaczył.

Legia miała w sobie pokorę i dystans, bo akurat w tym sezonie kolejne lekcje ze wspomnianych przedmiotów odbierała dość często. W ekstraklasie była już w strefie spadkowej, w Lidze Mistrzów straciła dotychczas 13 goli - przegrywała wszystko, a że było naprawdę źle, świadczy radość z dobrych dwudziestu minut pierwszego meczu z Realem, przegranego w Madrycie "tylko" 1:5. Przed środowym rewanżem całkiem głośno padały pytania o to, czy Ronaldo strzeli osiem bramek, bo tyle brakuje mu do jakiegoś tam rekordu. A może nie będzie grał w ogóle, bo Zinedine Zidane wystawi rezerwy wiedząc, że jego drużyna wygra ten wyścig nawet na wstecznym?

Doszła do tego jeszcze otoczka godna Dnia Zadusznego. Zamiast święta futbolu - smutek. Zamiast rozśpiewanych i roztańczonych trybun - koszmarny widok pustych krzeseł. Zamiast radości z historycznego rezultatu klubu, który akurat obchodzi stulecie istnienia - złość, że na własne oczy widzieli ten mecz tylko wybrańcy.

Pełen absurdów wieczór w Lidze Mistrzów o mało co nie skończył się rzeczą najbardziej absurdalną i niepojętą, czyli zwycięstwem mistrzów Polski.
Wielki Real, z gwiazdozbiorem wartym setki milionów, z budżetem 25 razy większym, z tradycją 11 Pucharów Europy, na dziesięć minut przed końcem przegrywał w Warszawie 2:3 z jakąś Legią. Legią, która do tych rozgrywek nie pasowała tak bardzo, że nawet świętować kazano jej przy pustych trybunach. - Cieszę się, że nie przegraliśmy - mówił po meczu Zidane. Magiera przyznał, że po końcowym gwizdku czuł niedosyt i dopiero chwilę później dotarło do niego, że właśnie zremisował z Realem 3:3, a przecież sezon zaczynał spotkaniem w Chojnicach.

ZOBACZ WIDEO Legia - Real. Był Prijo, było party!

"Lepiej, że nie było świadków" - napisała po meczu hiszpańska "Marca". My tego, że świadków było tak mało, będziemy żałować jeszcze długo. Real Zidane'a pierwszy raz stracił trzy gole, Real pierwszy raz pozwolił odrobić dwubramkową stratę w Lidze Mistrzów od czternastu lat - to wszystko działo się przy Łazienkowskiej, wykastrowanej z radości przez kilkudziesięciu bandytów, którzy w meczu z Borussią postanowili przypomnieć Europie, że do niej niestety wrócili.

Remis Legii budzi nadzieję. Pokazuje, że można. Umiejętność podnoszenia się z kolan dana jest tylko wybranym, a podnieść się w takim momencie potrafią tylko najwięksi. Nie, Legia nie wygra Ligi Mistrzów, straciła już szansę na wyjście z grupy. Może się jednak okazać, że niesiona wiatrem sukcesu powalczy ze Sportingiem Lizbona o trzecie miejsce dające wiosnę w Lidze Europy, może na dobre przebudzi się w ekstraklasie. Piłkarze Magiery zremisowali z Realem w realu, chociaż momentami mecz wyglądał, jak w FIFIE, w której jakiś haker poprzestawiał piłkarzom parametry. Mistrzowie Polski w smutny warszawski wieczór uporali się z duchami. Takie chwile budują drużyny.

Michał Kołodziejczyk

Czy Legia Warszawa zdoła zająć trzecie miejsce w grupie i awansuje do Ligi Europy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×