Tłusty czwartek. Robert Gadocha, król dryblingu. Historia piłkarza wyklętego

Mówiono, że nikt nie umie tak kiwać. Po latach okazało się, że ten genialny drybler i jeden z najlepszych piłkarzy świata swoich czasów wykiwał także swoich kolegów z zespołu.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
PAP / DPA

Gdyby to wpadło... Kazimierz Deyna podał do Roberta Gadochy, a ten wykonał szybki zwrot i ruszył na bramkę Jugosłowian. Wymanewrował czterech rywali, położył bramkarza i trafił w boczną siatkę. Zabrakło centymetrów. 12 lat później podobna akcja w wykonaniu Diego Armando Maradony zakończona celnym strzałem została okrzyknięta najwspanialszą bramką w dziejach futbolu.

Jest w tym jakaś niesprawiedliwość dziejowa. Był jednym z najlepszych piłkarzy w historii polskiej piłki. Jego dryblingi, przypominające nieco zwody Arjena Robbena, działały na wyobraźnię tłumów. Sam wygrywał mecze. A jednak kojarzy się głównie z 18 tysiącami dolarów, które miał przyjąć od Argentyńczyków w 1974 roku.

Ta sprawa przylgnęła do niego, jak karny do Antonina Panenki, taniec w bramce do Jerzego Dudka czy porażka z Urugwajem do brazylijskiego bramkarza Barbosy.

Wtedy, w 1974 roku, wszyscy podziwiali jego asysty. Zaliczył ich aż 7, czym w jakiś sposób zrekompensował sobie fakt, że nie strzelił żadnej bramki. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział o aferze z pieniędzmi. Wyszło to po latach. Ruben Ayala, argentyński napastnik, który grał w latach 80. z Grzegorzem Lato w Meksyku, opowiedział o tym naszemu królowi strzelców. Według wersji Laty, to właśnie Ayala miał przekazać pieniądze Gadosze, ale wiadomo powszechnie, że Lato z językami obcymi raczej nie jest zaprzyjaźniony, stąd mogły wyjść różne nieporozumienia. Przynajmniej tak twierdzi Iggy Boćwiński, kiedyś wielki przyjaciel Gadochy, człowiek, który zapewnia, że to właśnie on był pośrednikiem przy słynnej transakcji.

ZOBACZ WIDEO Świetny rok Nawałki. "Dobrze, że to Polak, w końcu nie musimy mieć kompleksów"

Gadocha unikał przez lata dziennikarzy. Nie chciał odpowiadać na niewygodne pytania. Sam wielokrotnie starałem się z nim skontaktować. Poprzez jeden z serwisów społecznościowych zaczepiałem jego syna, ale ten nigdy nie odpowiadał. Zadzwoniłem do siostry do Krakowa. - Robert dostał pana wiadomość, oddzwoni, proszę o cierpliwość - zapewniała.

Ale Gadocha nigdy nie dzwonił, zaś siostra w pewnym momencie zaczęła rzucać słuchawką i prosić "by ich nie nękano". Dalsze prośby nie miały sensu. W końcu dał wywiad do portalu stacji Polsat Sport, gdzie stwierdził, że to wszystko kłamstwa, zemsta jego pazernej żony i Boćwińskiego. Czy kłamstwa? Raczej nie. Co do zemsty, oczywiście ma rację.

- Robert był moim przyjacielem, jednym z najbliższych. Jestem nawet ojcem chrzestnym jego córki - mówi Boćwiński, wówczas dyrektor linii lotniczych PanAm na Polskę.

Co się więc stało?

Jak ci się kojarzy Robert Gadocha?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×