Zbigniew Boniek dla WP SportoweFakty: Czas zająć się patologiami

Głośne kampanie uświadamiające, możliwość zostania sędzią w trzy dni, darmowe licencje trenerskie, walka z mafią lekarzy sportowych - Zbigniew Boniek w rozmowie z WP SportoweFakty zapowiada zmiany, które zrewolucjonizują w Polsce piłkę amatorską.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Opublikowanie w internecie sędziowskiego sprawozdania, w którym 17-letni arbiter z Wydziału Sędziowskiego Warszawa opisuje zachowanie byłego piłkarza Legii, aktualnie trenera Marcina Mięciela, który miał obrazić go po meczu 12-letnich dzieci, wywołało prawdziwą lawinę komentarzy. Okazuje się, że problem jest bardzo poważny, chamskie, wulgarne, niekiedy obrzydliwe zachowanie aż wylewa się ze stadionów, na których rywalizują najmłodsi. Właśnie o to - ale nie tylko - pytamy w wywiadzie Zbigniewa Bońka, prezesa PZPN. Związek szykuje wiele zmian na najniższych szczeblach.

WP SportoweFakty: Krąży w środowisku pewna plotka - nie wiem, czy jest ona prawdziwa: podobno prezes Boniek też był kiedyś dzieckiem i też kiedyś zaczynał grać w piłkę.

Zbigniew Boniek: - Potwierdzam, ale jeśli chce się pan ode mnie dowiedzieć, ile dokładnie miałem lat, gdy zacząłem grać, tego nie powiem, bo nie wiem. To wyszło naturalnie, znajomi wspominali, że piłką bawiłem się od urodzenia. Natomiast dokładnie pamiętam dzień, w którym poszedłem zapisać się do klubu - Zawiszy Bydgoszcz.

Ile miał pan lat?

- Dwanaście. Ale już wcześniej zabawy w piłkę było bardzo dużo za sprawą gry na podwórku, dzikich drużyn, zawodów szkolnych. Tylko trzeba pamiętać o jednej rzeczy - gdy szło się do klubu, to nie po to, aby zacząć grać, tylko zacząć grać na poważnie. W tamtych czasach przechodziliśmy naturalną selekcję na podwórku - wiadomo było, który z nas się do tego nadaje, a który nie. Razem ze mną zapisywali się między innymi Heniu Miłoszewicz czy Grzegorz Ibron.

Nie jestem sobie jednak w stanie wyobrazić, że młody, powiedzmy 13-letni Zbigniew Boniek, grał mecz, a jego rodzice biegali wzdłuż linii i krzyczeli do sędziego, że jest ślepy, bo nie widział faulu na ich synu.

- Moi rodzice w ogóle nie chodzili na moje mecze. Ojciec pierwszy raz przyszedł zobaczyć moją grę, gdy miałem 17 lat.

W Polsce uprawiamy fikcję – cały kraj o tym wie, wszyscy wiedzą o mafii lekarzy sportowych. Bo tak właśnie trzeba to nazwać po imieniu.


Z czego wynika różnica? Dlaczego dzisiaj, gdzie się nie pojedzie, tam słyszy się krzyki tzw. Komitetu Oszalałych Rodziców?

- To nie do końca tak. Po prostu jeden negatywny przypadek przysłania sto innych, pozytywnych. To tak samo jak z zamykanymi stadionami - nie są zamykane dlatego, że źle się zachowywało 34 tysiące kibiców, tylko 200 osób. Świat się zmienił. Za moich czasów piłka nie była drogą do pieniędzy i sławy. Było odwrotnie - rodzice powtarzali, że trzeba się uczyć, bo piłka chleba nie daje. Teraz, gdy dziecko przejawia chociaż niewielki talent albo jego opiekunowie tak myślą, prowadzą je do szkółki i chcą zrobić wielkiego piłkarza. Funkcjonuje takie myślenie, że jeśli rodzic przyprowadzi dziecko w wieku 10 lat do akademii i będzie co miesiąc za to płacić, to w przyszłości będzie z dziecka piłkarz. A to guzik prawda. Z tego może wyjść normalny chłopak, który będzie się lepiej uczył, a do tego będzie zdrowszy, bez nadwagi, bardziej dotleniony, zakochany w piłce i kibicujący jakiejś drużynie. Ale na pewno nie ma żadnych predyspozycji, żeby w przyszłości zawodowo grać w piłkę. Tylko że rodzicie nie zdają sobie z tego sprawy. I dlatego chodzą na mecze, chcą dziecku pomóc, krzyczą, na siłę chcą je przepychać. A jak się przepycha, to później ma się pretensje do sędziego, trenerów, wszystkich dookoła. Poza tym poziom kultury ludzi - mówię ogólnie - zmienił się względem tego, co było w przeszłości. I stąd biorą się patologie, o których rozmawiamy.

Wiem, że dokładnie śledzi pan ten temat.

- 95 procent dzieci, które grają dzisiaj w piłkę, w przyszłości będą zdrowymi, dobrze ułożonymi ludźmi. A w piłkę będą grać dla przyjemności. Tylko pięć procent pójdzie do futbolu, który w większym bądź mniejszym stopniu będzie się liczyć. I w zdecydowanej większości jest tak, że dziecko, które w przyszłości zostanie w piłce, za młodu jest dobrze zarządzane przez rodzica. Kiedyś mój znajomy powiedział do mnie, że nie wie, jak ma sprawdzić, czy jego syn chce w ogóle grać. Poradziłem mu, żeby mu nie przypominał o treningu, że jak będzie miało coś z tego być, to dziecko samo się upomni. Kilka dni później mówi mi, że chyba nic z tego nie będzie, bo młody zupełnie o tym zapomniał. Żeby grać w piłkę, dziecko musi tym żyć, to musi być pasja, futbol musi mu się śnić po nocach. W grę wchodzi DNA, odpowiednia struktura psychologiczna, talent. A rodzice nie zdają sobie z tego sprawy, chcą i myślą za dzieciaka. Proces dochodzenia do prawdy się opóźnia, bo dziecko nie ma odwagi, żeby powiedzieć rodzicowi "nie".

Niedawno w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" powiedział pan, że problem agresji, braku szacunku na meczach dzieci i młodzieży to jeden z większych problemów polskiej piłki.

- Nie polskiej piłki. To problem szerszy, wychowawczy i globalny. Niedawno we Włoszech mecz został przerwany, bo rodzice chcieli pobić trenera. Jeśli mecz dzieci, czyli w gruncie rzeczy zabawa, zostaje zakłócony przez krzyki rodziców, a ostatnio często słychać o takich przypadkach, jest to sytuacja niedopuszczalna. Próbuje się mówić o jakimś problemie sędziowskim w takich meczach - dla mnie to jest śmieszne. Uważa pan, że ci mali zawodnicy, powiedzmy, że ośmio-, dziesięcio- czy jedenastoletni pomyślą w ogóle, żeby kwestionować sędziowskie decyzje? Dla nich to nie ma znaczenia - jest gwizdek, piłka na ziemię i gramy dalej. Jeśli już się to zdarza, to tylko dlatego, że dziecko czuje się zachęcone przez krzyczących zza linii dorosłych.

- Rozwiązanie tej kwestii leży przede wszystkim w gestii klubów. Znam trenerów, którzy zakazują rodzicom przebywania w bezpośrednim otoczeniu boiska w trakcie treningów. To tak samo, jak z wypraszaniem dziennikarzy po 15 minutach z treningu. Bo jaki trener chce, żeby mu się ktoś pałętał przy linii w trakcie zajęć? Stąd zamknięte sesje. Zresztą, my jako PZPN organizujemy LAMO (Letnia Akademia Młodych Orłów - przyp.red.), mecze reprezentacji do lat 14 i jakoś tam żaden rodzic nam przy linii niczego nie krzyczy. U nas rodzice nie nawalają, bo są jasne zasady. Przywozisz dziecko na obóz, wsiadasz w samochód i jedziesz do domu. Przyjeżdżasz na mecz reprezentacji, siadasz na trybunach, ale nie biegasz wzdłuż linii i nie ryczysz do sędziego albo trenera. To kwestia wyższej kultury.

Jak oceniasz zapowiadane przez prezesa Zbigniewa Bońka zmiany w dziedzinie piłki amatorskiej?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×