Łukasz Milik: Nie potrzebujemy wzorowania się na zachodnich akademiach

- 70 procent tego, co chcę przekazać w akademii Górnika, jest wynikiem dokładnej obserwacji rozwoju Arka. Już teraz mamy w szkółkach brylanciki podobne do mojego brata - mówi Łukasz Milik, dyrektor "Piłkarskiego Przedszkola" w Górniku Zabrze.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta

WP SportoweFakty: - Do Górnika Zabrze trafił pan w dość charakterystycznych okolicznościach, w pakiecie z Arkiem.

Łukasz Milik: Tomasz Wałdoch zaproponował Arkowi podpisanie kontraktu w Górniku, mi w tym samym czasie powiedział, że mnie również chętnie widziałby w klubie. Tylko żeby od razu wyjaśnić wątpliwości i oddalić zarzuty - nie było tak, że Wałdoch wziął kota w worku, byle tylko brat podpisał kontrakt z Górnikiem. Przeprowadził ze mną kilka rozmów, uznał, że warto na mnie postawić.

Przypięto panu łatkę człowieka, który dzięki sukcesowi brata próbuje ugrać coś dla siebie.

- Arek pracuje na swoje imię i nazwisko, ja na swoje. Prawie codziennie do siebie dzwonimy, konsultujemy się w najważniejszych sprawach, ale nie wtrącamy się w nasze sprawy zawodowe. Pamiętam, jak brat zadzwonił do mnie tuż po tym, jak dowiedział się, jak wysoką, pierwszą, ofertę złożyło za niego Napoli. Powiedziałem mu, żeby zachował spokój, bo w toku negocjacji kwota może jeszcze wzrosnąć. I tak się właśnie stało. Ale ani myślałem mu podpowiadać, radzić, narzucać zdanie. Tak samo działa to w drugą stronę. W Górniku pracuję codziennie od rana do wieczora, żeby za dwa - trzy lata ktoś mógł powiedzieć: - O, to jednak w polskiej piłce są dwa Miliki, nie jeden.

ZOBACZ WIDEO Wyjątkowy gest spikera Napoli wobec Arkadiusza Milika

Prowadzi pan w Górniku Piłkarskie Przedszkole.

- Ciągnę już ten wózek czwarty rok. Wcześniej byłem kierownikiem drużyny rezerw i zespołu Młodej Ekstraklasy, teraz odpowiadam za szkolenie dzieci, i młodzieży w rocznikach od 2006 do 2012 i 2013. Z projektem startowaliśmy we wrześniu 2013 roku. Pojechaliśmy do hurtowni, kupiliśmy 40 piłek, udaliśmy się do siedmiu przedszkoli, przedstawiliśmy rodzicom plany i zrobiliśmy pokazowy trening na głównej płycie Górnika. Przyszło 80 chłopaków, początkowo zajęcia prowadził tylko jeden trener - Dawid Ozga. Teraz mamy zatrudnionych 17 trenerów, którzy zajmują się ponad 600 dziećmi. Staramy się, żeby na jednych zajęciach było maksymalnie 15 chłopaków. To optymalna liczba, żeby dzieciaki miały frajdę z zajęć, ale także żeby trener miał możliwość przeprowadzenia treningu na odpowiednim poziomie. W zależności od wieku, dzieciaki trenują albo dwa razy w tygodniu, albo trzy, albo trzy plus mecz w weekend. Teraz mamy sześć ośrodków w Zabrzu i osiem ośrodków zamiejscowych. W najbliższych dniach planujemy uruchomić kilka dodatkowych lokalizacji. Otwarcie ośrodka zawsze poprzedza żmudna procedura szukania nowego trenera.

Dlaczego żmudna?

- Bo wbrew pozorom znalezienie odpowiedniego trenera, potrafiącego zainteresować dzieciaki, złapać z nimi dobry kontakt, ale również skutecznie przekazującego piłkarską wiedzę, jest niezwykle trudne. Gdy już taką osobę wyszperamy, przez pewien czas testujemy ją w szkółce. Zatrudniamy tylko takich trenerów, których praca nie polega na rzuceniu piłki i zerkaniu czy dzieciaki nie robią sobie krzywdy. Szkoleniowiec musi być zaangażowany, czasem nawet mocniej spocony niż jego podopieczni. Musi czuć satysfakcję z pracy, dążyć do rozwoju grupy i zarażać entuzjazmem. Dopiero gdy się sprawdzi na kilku testowych zajęciach, otwieramy nowy ośrodek, oddajemy w jego ręce konkretną grupę.

Jest coś, co was wyróżnia na rynku?

- Nasze przedszkole ma śląski charakter. Wyciągamy z tych chłopaków typowo śląskie cechy, które w przyszłości - nie tylko w ewentualnej karierze piłkarza - będą im pomocne, czyli zadziorność, niepokorność, brak strachu przed ciężką pracą. Staramy się, aby wszystkie treningi odbywały się na trawie, żeby dzieci od samego początku uczyły się grania na naturalnym podłożu. Robimy wszystko, żeby tym chłopcom gra w piłkę nie kojarzyła się przez całe życie z granulatem przynoszonym do domu w getrach. Chłopców uczestniczących w rozgrywkach ligowych wrzucamy do rywalizacji z o rok starszymi przeciwnikami. Na początku wyniki bywają różne, ale ostatecznie dzieciaki szybciej się uczą. A do kontaktu z rodzicami używamy specjalnej aplikacji mobilnej.

Skąd bierzecie pieniądze na działalność, skoro od dawna mówi się o finansowych problemach Górnika?

- Jesteśmy zupełnie osobnym bytem, akademia funkcjonuje na zasadzie fundacji powołanej przez miasto Zabrze. To zabieg mający na celu między innymi odcięcie nas od problemów, z jakimi zmaga się Górnik. Pieniądze na naszą działalność pochodzą przede wszystkim ze składek członkowskich - za każde dziecko rodzice uiszczają opłatę wstępną w wysokości 120 złotych, za co dziecko dostaje oryginalny dres oraz koszulkę do treningu, później co miesiąc składka wynosi 80 złotych. Oprócz tego pomagają nam drobni sponsorzy.

To prawda, że jest pan przeciwnikiem ślepego wdrażania wzorców i modeli zaczerpniętych z zachodnich akademii?

- Uważam, że nie potrzebujemy wzorowania na zachodnich akademiach. Nie mamy ani takich pieniędzy, ani takich baz, czasem nawet pogody. W Polsce potrzebujemy polskiego modelu, dostosowanego do naszych możliwości. Zresztą, czasem obserwuję sytuacje wręcz absurdalne. W niektórych znanych akademiach kurczowe trzymanie się regulaminów i wytycznych, co zapewne podpatrzone zostało na Zachodzie i przeniesione na nasz grunt, prowadzi do sytuacji tragikomicznych. Chodzi o prozaiczne rzeczy, które ograniczają małe dzieci. Na przykład trenerzy zakazują chłopcom, siedmioletnim dzieciom jedzenia pewnych produktów, odbierają im przyjemność z bycia dzieckiem. Gdy dzieciaki z naszej szkółki objadają się naleśnikami z owocowym sosem tak, że aż im się uszy trzęsą i całe buzie mają umorusane, ich rówieśnicy mogą sobie tylko na to popatrzeć. Fast food? U nas po udanym turnieju - czemu nie! Tylko niech ktoś nie myśli, że wpajamy tym dzieciakom złe wzorce żywieniowe, że dla nas to nie ma znaczenia. Ma - robimy o tym pogadanki, wskazujemy drogę, pokazujemy, jak należy się odżywiać, mówimy o nawadnianiu organizmu. Nie może być jednak tak, że chłopiec od samego początku jest hamowany, ograniczany. Później takie jednostki idą do starszych roczników, mieszkają w akademikach i bursach, a tam - sceny dantejskie: alkohol, czasem narkotyki, imprezy. Bo jak dziecko od samego początku dostaje po uszach, to później podwójnie szuka nieodpowiednich atrakcji.

Czy akademie piłkarskie w Polsce powinny być poddawane cyklicznemu procesowi certyfikacji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×