Marek Wawrzynowski: Legia Magiery nie przejdzie do historii futbolu (felieton)

Legia Warszawa Jacka Magiery miała wielką szansę wpisać się na trwałe do historii polskiej piłki. Ale przez różne błędne decyzje za kilkanaście lat nie powstaną książki o tym zespole. Ot, kolejny fajny mistrz Polski i tyle.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Jacek Magiera PAP / Jacek Magiera
Gdyby porównać skład Legii Warszawa z meczu z Ajaksem Amsterdam do tego, jakim dysponowała jesienią, trzeba powiedzieć sobie jasno - mistrz Polski cofnął się w rozwoju. Szkoda mi trochę Jacka Magiery. Miał szansę wejść do historii polskiego futbolu, a tak na kolejną szansę będzie musiał poczekać. Może nawet dość długo.

Żeby było jasne, ten sezon będzie wspominany jako bardzo dobry dla Legii, najlepszy od lat. Ale czy wielki? Nie sądzę.

Nikt nie będzie tej drużyny wspominał tak jak np. Wisły Kasperczaka, wcześniejszej Legii, która ograła Sampdorię, nie mówiąc o historycznych polskich zespołach sprzed upadku komunizmu, jak Górnik Zabrze Pola i Lubańskiego, Legii końca lat 60., czy "Wielkiego Widzewa" Bońka i spółki.

A szkoda, bo nie było aż tak daleko. Wystarczył awans i jakieś dobre losowanie. A potem niech się dzieje wola nieba. Dużo tych warunków? Niekoniecznie.

ZOBACZ WIDEO Legia odpadła z Ligi Europy. Drużynie zabrakło charakteru?

Po jesiennym spotkaniu Ligi Mistrzów ze Sportingiem Lizbona, moim zdaniem najlepszym meczu polskiego zespołu od lat w Europie, wydawało się, że Legia wyjechała na drogę sukcesów, z której trudno będzie wypaść. Wcześniej był mecz z Realem Madryt, jedno z najlepszych "polskich" widowisk, jakie miałem okazję oglądać. Podniesienie się po 0:2 z jednym z trzech najlepszych zespołów świata to fenomenalny wyczyn. Myślę, że tamten zespół wygrałby z Ajaksem. Choć z gry i statystyk przewaga zespołu z Holandii była dość spora, to jednak nie był to żaden wielki świat, który znamy tylko z seriali. Nawet tak osłabiona Legia przy odrobinie szczęścia mogła wyszarpać awans. Co dopiero mówić o tej z jesieni. Niestety, w tej chwili trudno oprzeć się wrażeniu, że mecze ze Sportingiem i Realem to był incydentalny wyskok. Choć wiadomo, w piłce trudno przewidywać.

Trochę szkoda, bo wiele wskazywało, że mamy do czynienia z drużyną zjawiskową w naszej piłce. Niestety, na wysokości zadania nie stanęło kierownictwo klubu, które na czas nie znalazło wartościowych następców.

Klub z ligi takiej jak nasza Lotto Ekstraklasa musi liczyć się z tym, że nic nie jest wieczne, że dla piłkarzy takich jak Aleksandar Prijović czy Nemanja Nikolić Warszawa była tylko kolejnym przystankiem w karierze. Fakt, że "Prijo" wybrał PAOK Saloniki a "Niko" status gwiazdy w dużym europejskim kraju zmienił na bycie anonimem w Stanach Zjednoczonych, gdzie "soccer" jest zaledwie sportem numer 4, pokazuje gdzie i kim jesteśmy.

Nie pomógł niestety sam Magiera, który w meczu w Amsterdamie ustawił zespół defensywnie, antykreatywnie. Nie jest jego winą, że wypadł mu Miroslav Radović, który pauzował za kartki. Ale trudno zrozumieć, że nie wystawił od pierwszej minuty Thibault Moulina. Sam trener mówił, że Francuz jedzie do Amsterdamu, bo jest zdrowy. A zamiast tego dostaliśmy duet Tomasz Jodłowiec - Michał Kopczyński. Termin ważności pierwszego z nich już minął. Prochu nie wymyśli. Może jeszcze zagra na dobrym ligowym poziomie, ale chyba nic więcej. Z kolei Kopczyński błyszczał, gdy obok byli Moulin i Vadis Odjidja-Ofoe. Jako "ten trzeci". Bardzo imponująca jest jego przygoda od trzeciej ligi aż do kapitana. Ale na razie nie jest to jeszcze zawodnik, który może rządzić na boisku.

Może trener uznał, że Moulin nie jest jeszcze gotowy do gry przez 90. minut. To by było jakieś wyjaśnienie. Ale raczej wbrew temu, co mówił, zagrał ultrabezpiecznie. Wiadomo, że francuski pomocnik ma tendencje do strat. Ale też wiadomo, że świetnie potrafi wyprowadzić szybki atak. I co ważne, spore zaufanie do niego ma Vadis. We dwóch tworzą bardzo dobrą parę w środku boiska. A tak, można było odnieść wrażenie, że jest sobie na boisku Vadis jako król-słońce, Pazdan, który ma powstrzymać ataki, i reszta.

Pół polski oburzyło się, gdy Ronald De Boer powiedział w wywiadzie dla "De Telegraaf" o Legii: "Strasznie przeciętny zespół. Dla Ajaksu będzie to po prostu spacerek do kolejnej rundy. W dodatku w Amsterdamie nie wystąpi Miroslav Radović, także zostanie im tylko Vadis Odjidja-Ofoe. To jedyny przyzwoity zawodnik w ich składzie. Naprawdę, nie ma się czym przejmować".

Nie powiem, że zgadzam się z nim w stu procentach. Ale jednak miał sporo racji. Na krajowym podwórku Legia może grać z kim chce i jak chce. Wpadki z Ruchem Chorzów (1:3) nie traktuje jako wyznacznika czegokolwiek. Ale Europa stawia większe wymagania.

Problem polega na tym, że po sezonie Legia prawdopodobnie straci belgijskiego pomocnika. Co dalej? Trudno powiedzieć. Zastąpienie takiego gracza graniczy z cudem. Sam fakt, że przyszedł do Warszawy, jest mieszanką szczęścia i przypadku. A kolejne mecze pokazują, że drużyna jest od niego uzależniona i detox może być bardzo bolesny.

Wiele było przypadków w piłce, gdy odejście wielkiego lidera wręcz dodawało drużynie skrzydeł, prowadziło do rozproszenia odpowiedzialności. Ale żeby tak się stało, potrzeba grupy ludzi o przywódczych zdolnościach. Czy tacy są w Legii?

Zobacz inne teksty autora

Czy Legia Warszawa zostanie w tym sezonie mistrzem Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×