Europa obroniła się przed Chinami - nie wszystko da się kupić

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Dwa obozy

Chińczykom nie udał się zamach na piłkarskie świętości, ale doprowadzili za to do wyraźnego podziału w środowisku piłkarskim. Jedni, jak Arjen Robben głośno krytykują wyjazdy do Chin. Drudzy, w tej grupie jest choćby trener Barcelony, Luis Enrique, nie widzą w tym nic złego.

- To jest oficjalne przyznanie, że twoja kariera się skończyła i już tylko odcinasz kupony. Zupełnie nie rozumiem piłkarzy podpisujących kontrakty w lidze chińskiej, zwłaszcza tych w wieku 27 czy 28 lat. Oni są przecież w szczycie swojej kariery. To bezsensowne marnowanie potencjału. Karierę masz tylko jedną. Może trochę lepiej rozumiem tych po trzydziestce - stwierdził Holender.

- Myślę, że to fantastyczna sprawa, że piłkarze mogą się zdecydować na przenosiny do Chin i mogą zarabiać większe pieniądze. W każdym zawodzie ludzie zmieniają pracę, by więcej zarabiać i nikt nic nie mówi. Co więcej, przyjaciele ci gratulują. Co kiedy chodzi o piłkarza? Mówi się, że jest zdrajcą, że myśli tylko o pieniądzach. To dziwne. Myślę, że to świetna sprawa, że piłkarze mają takie możliwości i ja ich wspieram - to z kolei opinia Enrique.

W samo sedno trafił jednak trener Bayernu Monachium, Carlo Ancelotti. Gdy w styczniu kluby Chinese Super League zalewały Europę kosmicznymi ofertami, Włoch spojrzał na chińską rewolucję trzeźwym okiem.

- Zgadza się, że w tym miesiącu wielu piłkarzy wyjechało do Chin, ale wydaje mi się, że europejskie kluby nadal są bezpieczne. Najlepsze rozgrywki nadal są w Europie. To jest poważny futbol. Piłkarze nie grają tylko dla pieniędzy. Grają po to, by być najlepszymi i by występować w najważniejszych meczach. Dlatego uważam, że europejskie kluby nie mają się czym martwić - stwierdził opiekun drużyny Lewandowskiego.

Nie wszystko jest na sprzedaż

Chińczycy działają wielowymiarowo. W ich klubach pracują między innymi Luiz Felipe Scolari, Manuel Pellegrini, Andre Villas-Boas czy Felix Magath, a selekcjonerem drużyny narodowej jest Marcello Lippi. W Państwie Środka nie zamierzano jednak poprzestać na sprowadzaniu najlepszych piłkarzy i trenerów z Europy i Ameryki Południowej. Władze chińskiego futbolu chciały ściągnąć do siebie też najlepszych arbitrów.

Chińczycy już dwukrotnie namawiali na pracę w swojej lidze Howarda Webba, który od 2014 roku był dyrektorem technicznym w angielskim związku sędziów. 46-latek odrzucał te oferty, a w lutym przyjął propozycję pracy w Major League Soccer, w której będzie odpowiedzialny za wdrożenie systemu VAR.

Po Webbie na celowniku władz chińskiej ekstraklasy znalazł się Mark Clattenburg. Anglik, jest uznawany za jednego z najlepszych sędziów świata, miał pomóc w odbudowie wizerunku chińskich arbitrów. 41-latek, który w 2016 roku prowadził m.in. mecze finałowe Pucharu Anglii, Ligi Mistrzów i Euro 2016, odrzucił jednak tę ofertę, ale nie został w Anglii - w lutym objął stanowiska szefa sędziów w Arabii Saudyjskiej.

O tym, że nie wszystko jest na sprzedaż, Chińczycy przekonali się też w kontaktach z Polskim Związkiem Piłki Nożnej. Pod koniec lutego "Przegląd Sportowy" poinformował, że chińska federacja piłkarska proponowała PZPN do dwóch milionów euro za rozegranie meczu towarzyskiego na jej terenie, ale wyprawa do Azji na wątpliwy jakościowo sparing nie mieściła się w planach Adama Nawałki.

Cel: mistrzostwa 2050

Mroczna wizja, w której Chiny staną się centrum światowego futbolu, nie sprawdzi się, a ekspansja chińskich klubów na rynku transferowym niedługo się skończy. Chiński futbol ma stać się samowystarczalny, by zrealizować cel nadrzędny, który postawił przed nim rząd - wielkim marzeniem Przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej, Xi Jinpinga jest zdobycie mistrzostwa świata w 2050 roku.

Dla Chińczyków pragnienie przewodniczącego jest jak rozkaz i począwszy od 2017 roku Chinese Super League będzie miała bardziej narodowy charakter. W połowie stycznia, gdy transferowe szaleństwo trwało w najlepsze, władze tamtejszej ligi wprowadziły przepis mówiący, że w sezonie 2017 na boisku będzie mogło przebywać tylko trzech zagranicznych piłkarzy, a w meczowej "18" może się znaleźć tylko pięciu stranierich. Chińczycy działają dwutorowo i wydają duże kwoty na swoje pierwsze drużyny, ale jednocześnie inwestują olbrzymie pieniądze także w rozwój akademii.

- Chińczycy wprowadzili te limity, ponieważ naprawdę chcą rozwijać swoje własne talenty. Założeniem jest, by do dziesięciu lat wyjściowe składy drużyn klubowych składały się w stu procentach z chińskich zawodników - mówi prof. Simon Chadwick z Uniwersytetu Salford.

- Oczywiście w najbliższym czasie nie będzie to możliwe, bo w Chinach po prostu nie ma tylu utalentowanych piłkarzy, ale celem Chińczyków jest wyprodukowanie własnego Messiego czy Ronaldo. Chińczycy będą mieli grać w chińskich klubach, by potem móc grać w drużynie narodowej. Rząd ogłosił, że w 2050 roku reprezentacja Chin ma zostać mistrzem świata - tłumaczy Chadwick.

Czy piłkarze przenoszący się do Chin są pozbawieni ambicji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×