Dariusz Tuzimek: Drużyna jak zegarek Nawałki (felieton)

Miewamy chwile dekoncentracji, kiedy dajemy sobie narzucić chaos. Tylko tyle złego można powiedzieć o reprezentacji Polski po meczu z Czarnogórą.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
PAP

Lewandowski jest niezawodny i strzela jak natchniony, Piszczek ma piłkarskie szlachectwo, obrona ma jakość, pomoc z Zielińskim błysk. Potrafimy walczyć, gdy trzeba pokazać walkę, i wygrywać w końcówkach meczów, co charakteryzuje największych. W tej reprezentacji robi wrażenie nawet… zegarek Adama Nawałki. Wielki i błyszczący. Zupełnie jak jego drużyna.

Nie był to wybitny mecz kadry. W Podgoricy graliśmy nierówno. Ale jedno jest niezaprzeczalne: reprezentacja Polski ma klasę. Długo gramy piłką, potrafimy się przy niej utrzymać, kultura gry Biało-Czerwonych jest naprawdę wysoka. Z naszej drużyny bije dojrzałość i pewność siebie. Z każdą minutą meczu widać, że 12. miejsce kadry Nawałki w rankingu FIFA nie jest przypadkiem.

Taki obrazek: 45. minuta meczu, sędzia Kassai zaprasza na przerwę. Polacy prowadzą w Podgoricy 1:0 po uderzeniu z wolnego Roberta Lewandowskiego. Drużyny schodzą z boiska. Do "Lewego" podbiega obrońca gospodarzy Aleksandar Sofranac i wymownym gestem prosi naszego kapitana o koszulkę! Robert pokazuje w języku migowym coś w stylu: "dobra, w szatni". Symboliczna scena… Przecież jeszcze kilka lat temu mieliśmy pretensje do polskich piłkarzy, że biegali za Cristiano Ronaldo i prosili go o koszulkę. Dziś to Sofranac biegnie za Polakiem, żeby zarezerwować sobie jego koszulkę, żeby uprzedzić innych kolegów z reprezentacji Czarnogóry. Dla Sofranaca - i przecież nie tylko dla niego - Lewandowski to ikona futbolu, taka sama jak Messi czy Cristiano Ronaldo. Mecz nie był jeszcze rozstrzygnięty, minęło zaledwie 45 minut, reprezentacja Czarnogóry przegrywała, ale dla Sofranaca najważniejsze w tym momencie było zdobycie koszulki Lewandowskiego. Takie czasy… Nie wiem, jak tam było z tą koszulką w szatni w przerwie meczu, chyba mu jej "Lewy" nie dał, bo w drugiej połowie Sofranac trzy razy "zameldował" się na nogach naszego napastnika. I to bardzo nieprzyjemnie. Ale po meczu piłkarze podali sobie ręce: to, co było złego, zostaje na boisku. Na szczęście w Podgoricy więcej było przyjemności niż nieprzyjemności.

Przede wszystkim cacuszko to rzut wolny Roberta. Uderzenie w stylu "spadający liść". I to spadający przy słupku, nie do wyjęcia. Bajka. Ale to efekt - jako autor książki o Lewandowskim wiem to na pewno - ciężkiej pracy, którą Robert poparł swój niewątpliwy talent. W grudniu 2014 roku byłem u Roberta w Monachium. Nagrywaliśmy o nim reportaż. Spotkaliśmy się w restauracji w mieście, później rozmawialiśmy w klubie, byliśmy nawet w sklepie z pamiątkami Bayernu. Ale prawdziwym rarytasem dla dziennikarza piłkarskiego było oglądanie Roberta przy pracy. To, jak ćwiczy z kolegami z Bayernu, to była uczta dla oka (przy okazji: Danke! dla trenerów z FCB, za to, że ze znakomitego Roberta zrobili piłkarza wybitnego, jednego z trzech-czterech najlepszych na świecie). Lewy, który nigdy nie bał się pracy, w Monachium dostał na treningach jakość szkoleniową, która pozwoliła mu poszybować jeszcze wyżej.

ZOBACZ WIDEO Bajeczny gol i hat-trick Paulinho. Zobacz skrót meczu Urugwaj - Brazylia [ZDJĘCIA ELEVEN]


Wtedy, w grudniu 2014 roku, został po ciężkich i forsownych zajęciach na boisku i… ćwiczył wolne. Muszę powiedzieć, że już wówczas były bliskie perfekcji. Trafiał idealnie i niemal raz za razem. Spytałem go później, czemu nie wykonuje wolnych w Bayernie i reprezentacji. Powiedział: - Niedługo będę. To "niedługo" trwało niemal dwa lata, bo dopiero w 2016 świat się dowiedział, że Robert także z wolnych strzela idealnie. Tyle zeszło, żeby z doskonałości (jak mi się w grudniu 2014 wydawało) dojść do regularności i perfekcji. Wiecie jak "Lewy" do tego doszedł. Pracą. Zrobił pewnie takich treningów jeszcze ze dwieście… I za to też kochamy Roberta. Nie tylko zresztą jego.

Cała reprezentacja to dzisiaj znowu drużyna wszystkich Polaków. Zespół Nawałki ma wszystko, czego potrzeba do odniesienia sukcesu. Nie chodzi jedynie o awans na mundial, ale także - nie bójmy się tego mówić głośno - o to, by w Rosji w 2018 roku bić się o medale. Bo przecież naprawdę mamy niezłą pakę.

W Podgoricy stało się coś ważnego z Piotrem Zielińskim. Zagrał świetnie i odważnie. Wiemy już na pewno, że dorósł. W końcu jest dojrzałym, środkowym pomocnikiem kreującym grę. Na lata zakotwiczy w tej reprezentacji. A przecież są jeszcze inni. Kamil Grosicki daje tej drużynie dynamikę, Błaszczykowski dostojeństwo i doświadczenie. Piszczek klasę i szlachectwo. Obrona solidność, a Krzysztof Mączyński rzemiosło doprowadzone do mistrzostwa. Pomocnik Wisły Kraków zagrał w Podgoricy tak, że nikt nie pytał o brak Grzegorza Krychowiaka. Jest od swojego - z 50 razy lepiej zarabiającego - kolegi z PSG dużo bardziej kreatywny, a i w odbiorze nie można mu nic zarzucić. Mączyński cofał się między stoperów, brał piłkę i od niego zaczynała się każda ofensywna akcja Polaków. Na każdej stawiał swój stempel.

Mamy pakę! A przecież nie grał Krychowiak, Milik, Szczęsny, tylko chwilę Teodorczyk.

I jeszcze jeden obrazek z Podgoricy. Jest 59. minuta meczu. Jeden z polskich obrońców podaje lekko kozłującą piłkę do Łukasza Fabiańskiego. Ten nie zastanawia się nawet chwilę. Kopie celowo w trybuny. Cholerna przewidywalność Łukasza jest w tym kontekście jego wielkim plusem. Zero ryzyka. Mądrość, która obrońcom daje spokój, a drużynie wyniki. Nie można tego nie doceniać. Gdzie jest kres tej drużyny? Nikt tego nie wie. Moim zdaniem trafiliśmy na "złote pokolenie", które będzie można porównywać do reprezentacji Polski z mundialu ’74 i mundialu ’78.

Że to na wyrost? Może tylko trochę. Bo ja mówię o potencjale, a nie osiągnięciach. Od drużyny Górskiego i Piechniczka różni ją tylko - i aż - brak medalu na wielkiej imprezie. Przecież na Euro 2016 byliśmy o krok od medalu. I wszyscy czuliśmy, że potencjał tej drużyny nie został wykorzystany. W Rosji trzeba ten potencjał potwierdzić. I przejść do historii w roli bohaterów - jak reprezentacje Górskiego i Piechniczka - albo jako rozczarowanie. Tak jak kadra Gmocha. Bo czy o jego drużynie ktoś powie, że nie miała potencjału? Miała. Kadra Nawałki też ma nie mniejszy. Jej tylko jeszcze nie otacza taka legenda. Z akcentem na słówko "jeszcze".

Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl

Zobacz więcej tekstów autora --->

Czy Polacy utrzymają wysoki poziom i awansują na MŚ w Rosji w 2018 roku?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×