Mateusz Skwierawski: Piotr Zieliński uwolniony (komentarz)
Kiedyś bez "dychy" na plecach nie chciał wychodzić na boisko. Dziś dla Piotra Zielińskiego to tylko liczba, przestał być jej zakładnikiem.
"Nie ma dychy, nie ma gry" - z takim nastawieniem Zieliński walczył jeszcze niedawno. W Udinese w Primaverze (odpowiednik młodej ekstraklasy) to był jego talizman. Z "dychą" na plecach miał piękne asysty i strzelał gole z rzutów wolnych. Po jednym z meczów do juniora podszedł sędzia i poprosił o jego koszulkę z autografem. Przywiązanie do numeru przeniósł na piłkę reprezentacyjną. Piłkarze Łotwy do dziś pamiętają plecy młodego chłopaka, który sam ograł połowę ich drużyny i zdobył bramkę dla kadry do lat 21. - Radość będzie, jak zagra dobrze i dostanie numer 10 - mówiła też pani Beata, mama piłkarza, przed jego debiutem w dorosłej reprezentacji w Krakowie. I faktycznie, Zieliński "dychę" dostał, którą później przywiózł do Ząbkowic Śląskich. Koszulka w meczu z Liechtensteinem z 2013 roku wisi w domu jego rodziców. Zawodnik zdał sobie jednak sprawę, że musi zmienić nastawienie. Myślenie, że z innym numerem zagra źle lub sama niechęć wyjścia na boisko były już przesadą.
- Byłem młodzieniaszkiem. Teraz numer "10" nie jest dla mnie najważniejszy. To tylko liczba. Może mieć ją każdy zawodnik. Ona meczu nie wygra. Magiczna nie jest. Zostaję przy "19" - mówił, gdy zagaiłem go o to przed meczem z Czarnogórą. Koszulka była wolna, z kadry wypadł kontuzjowany Grzegorz Krychowiak. Wziął ją Bartosz Bereszyński.To już nie ten Piotrek, którego "pali" otoczenie. Tak jak we Wrocławiu w spotkaniu ze Szwajcarią w 2014 roku, kiedy na początku meczu nie wykorzystał stuprocentowej okazji na gola. Po meczu przyznał, że na trybunach byli najbliżsi i niepowodzenie mogło mieć wpływ, że nagle się "wyłączył". To też nie ten zawodnik z Euro 2016, gdy po nieudanej połowie z Ukrainą puściły mu nerwy, pojawiły się łzy. Zieliński swoją pewność siebie buduje stopniowo. To nie typ człowieka, który wejdzie do baru z drzwiami i postawi wszystkim kolejkę. On raczej usiądzie bliżej filaru, zamieni z barmanem kilka słów, dopije drinka i grzecznie się ukłoni. Nie można już ciągle powtarzać, że przegrywa z presją. W luźnych rozmowach przed niedzielnym meczem przekonywał, że to on pociągnie kadrę pod nieobecność Krychowiaka. I nie były to słowa wymamrotane pod nosem ze spuszczoną głową, a jasny, spontaniczny przekaz, który wyszedł z serca - "tak, jestem na to gotowy".
Zmienił go transfer do SSC Napoli. W Empoli nikt nie oczekiwał wyniku ponad stan. Klub miał spokojnie egzystować, porażki były czymś naturalnym. Z kolei w Neapolu ma mieszankę wszystkich trunków podaną w jednej szklance. W szatni odwiedza go Diego Maradona, Zieliński zaczyna starcie Ligi Mistrzów z Realem Madryt na Santiago Bernabeu. W zespole ma mistrza świata, a jego mentorem jest kolejna legenda klubu Marek Hamsik, z którym "Zielu" ma świetny kontakt. Ze Słowakiem mieszka w pokoju na zgrupowaniach, obserwuje go na treningach i słucha rad. Świadomy swoich braków postawił na pracę z fachowcem. - Gra w takim klubie jak Napoli pomaga mi w podnoszeniu pewności siebie. Współpracuje też z psychologiem, któremu również wiele zawdzięczam. Trening mentalny jest równie ważny, jak ten w klubie. Jestem na dobrej drodze, by zrobić kolejny krok - przekonuje zawodnik, świadomy, że są w nim rezerwy.
Można się spierać, czy z Czarnogórą zagrał dobrze, poprawnie, czy miał jedynie kilka zrywów. Skala oczekiwań wobec Zielińskiego od dawna jest proporcjonalna do jego umiejętności. Takiego błysku, czyli podania do Łukasza Piszczka przy drugim golu, w reprezentacji możemy spodziewać się jednak tylko po nim.
ZOBACZ WIDEO Piotr Zieliński: Wszyscy musimy ciągnąć ten wózek