Radosław Majdan: Kiedyś zadzwonił do mnie Janusz Wójcik i powiedział: "Radziu, słyszałem, że ci odje***"

Polecam czasem zerknąć na program "Ekstraklasa po godzinach". To kwintesencja dawnych czasów: fryzury, stroje i nikogo nie obrażając zawodnicy oraz trenerzy wypowiadający się jakby mieli udar mózgu. Jest naprawdę zabawnie - mówi nam Radosław Majdan.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
PAP / Leszek Szymański

WP SportoweFakty: To prawda, że wiecznie młody Radek Majdan ma już 44 lata?

Radosław Majdan: - Tak, ma. Szok.

- Czasu nie zatrzymasz. W piłkę nie gram już dobrych kilka lat, ale cały czas staram się być blisko futbolu. Mam też inne zajęcia, w których się realizuję.

Z czego pan żyje?

- Nie lubię nudy, więc mam kilka zajęć. Jestem biznesmenem, komentatorem w stacji Eleven, niedługo wejdę też w branżę hotelową. Do tego dzięki rozpoznawalności mam możliwość dodatkowego zarobkowania podczas różnych projektów, wydarzeń.

Depresji po przejściu na drugą stronę rzeki nie było?

- Skąd. Karierę kończyłem w wieku 38 lat. Mogłem jeszcze dwa lata pograć, tym bardziej, że dostałem kilka ofert. Zbiegło się to jednak w czasie z ofertą od Józefa Wojciechowskiego, który zaproponował mi posadę w Polonii Warszawa. Myślałem już wtedy, co będę robił po zakończeniu kariery, więc nie chciałem tego za wszelką cenę przedłużać. Najbardziej bałem się, że po zawieszeniu butów zabraknie mi zadowolenia, energii, że nie będę mógł się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Ale odnalazłem się. Dzisiaj na przykład jestem producentem perfum.

To coś poważnego?

- Nie jest to moje główne źródło utrzymania, ale mocno się zaangażowałem w ten projekt. Kiedyś nie miałem praktycznie żadnej wiedzy o perfumach, dzisiaj wiem o nich naprawdę bardzo dużo. Skład, opracowywanie kompozycji zapachowej, akordy... Moim celem było stworzenie zapachów trwałych, bo to jedna z najważniejszych cech dobrych perfum. Udało się - mówię szczerze i z pełną odpowiedzialnością: to produkt na światowym poziomie.

O wyborach na prezesa PZPN: Byłem zniesmaczony zorganizowaną akcją obrażania nas. Uważam ze niektórym zabrakło neutralności i obiektywizmu. Niestety, pewne sytuacje przypominały standardy białoruskie.

Nie ma pan wrażenia, że urodził się 10 lat za wcześnie? Pana kariera potoczyłaby się zapewne zupełnie inaczej, a był pan skazany na przaśną rzeczywistość lat 90 w polskiej piłce.

- Pewnie ma pan rację. Nie byliśmy jeszcze w Unii Europejskiej, nie mogłem sobie ot tak zmienić klubu. Najlepszy mecz w młodzieżówce zagrałem przeciwko Anglii na stadionie Millwall, po tym spotkaniu pojawiły się oferty z klubów brytyjskich, portugalskich, ale prawnie nie było szans, żeby tam przejść. Nie było też prawa Bosmana, więc piłkarze nie mogli sami o sobie decydować. Pamiętam, jak zadzwonił do mnie wtedy selekcjoner reprezentacji Polski Janusz Wójcik. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

- Radziu, słyszałem, że ci odje****.
- Jak to, panie trenerze?
- Słyszałem, że nie chcesz podpisać nowego kontraktu.
- No tak, bo oni chcą ze mną podpisać na trzy lata za darmo.
- Jak nie podpiszesz, nie będę cię powoływał!

No i podpisałem. Prezes Pogoni zadzwonił do Wójcika i widocznie dogadali się co do mojej przyszłości.

Chodziło mi też o profesjonalizm, stadiony, korupcję. Trochę tego było...

- Występującym dzisiaj w polskiej lidze zawodnikom można pozazdrościć. W moich czasach zdarzało się nam jeździć do mniejszych miasteczek, wychodziliśmy na mecz w samo południe, boisko było twarde jak beton, a wokół na trybunach trwał piknik: po murawie roznosił się zapach smażonych kiełbasek. Tam się nie dało skupić na graniu. Od czasu do czasu słychać było tylko pojedyncze głosy krzyczące do nas, na przykład: "Majdan, ty chu**!".

- Pogoń z racji położenia Szczecina od zawsze miała problem z dalekimi wyjazdami. Podróże ciągnęły się niemiłosiernie. Czytało się książki, ale po kilku godzinach zaczynała boleć głowa, więc wyciągaliśmy karty. Grało się tak długo, że kładąc się spać miałem te karty przed oczami, śniły mi się. Pamiętam też, że wyjazdy do Rzeszowa nazywaliśmy przez czas spędzony w podróży "wyjazdami do Kanady". Ruszaliśmy w czwartek, w drodze byliśmy siedem godzin, zatrzymywaliśmy się na spanie, w piątek kolejne siedem godzin, nocleg w Rzeszowie i dopiero w sobotę mecz. To była masakra.

Po drodze przydrożny bar, schabowy, ziemniaki, mizeria i truskawkowy kompot?

- Schabowy, tatar, pomidorowa z makaronem - jasne, że się zdarzało. Gdy zaczynałem karierę, nie było świadomości, jak dziś, diet bezglutenowych, opieki dietetyków i innych rzeczy, które teraz dla sportowców są oczywistością. Wtedy kotlet schabowy nie był niczym złym. Wiadomo, nikt nie objadał się golonką, nie przypominam sobie, żeby któryś z moich kolegów z drużyny miał nadwagę, ale hamburgery zdarzały się nam na pewno częściej, niż piłkarzom dzisiaj.

To prawda, że wypracowaliście w Szczecinie specjalny system kąpieli, gdy nie mieliście w szatni ciepłej wody?

- W styczniu przez cały miesiąc z pryszniców leciała tylko lodowata woda, a przecież myć się trzeba było. Wymyśliliśmy, żeby najpierw wchodzić do sauny, potem od razu pod prysznic. Przyzwyczailiśmy się do tego. Gdy jechaliśmy na zimowe zgrupowania, zdarzało się, że na korytarzach nie było zbyt ciepło. Gdy zgłaszaliśmy to kierownikowi, otrzymywaliśmy odpowiedź: - Przecież jest zima i musi być zimno! Z wynagrodzeniami też bywało śmiesznie, musieliśmy godzić się na długie okresy bez choćby jednej wypłaty. Gdy jechaliśmy na mecz, rywale mówili: - Wy to jesteście profesjonaliści. Nie płacą wam, a wy tak dobrze gracie! Odpowiadaliśmy, że właśnie jesteśmy amatorzy, bo gramy i nic z tego nie mamy! Polecam czasem zerknąć na program "Ekstraklasa po godzinach" w "Canal +". Pokazywane są tam urywki z ligi w latach 90. To kwintesencja dawnych czasów: fryzury, stroje i nikogo nie obrażając zawodnicy oraz trenerzy wypowiadający się jakby mieli udar mózgu - jest naprawdę zabawnie.

Często dostawał pan propozycje korupcyjne?

- Byłem wychowankiem Pogoni, chłopakiem tak mocno związanym z klubem, że nie wyobrażałem sobie możliwości sprzedania meczu. Pewnego razu, gdy Pogoń była liderem, pod domem czekał na mnie pewien szemrany gość. Złożył propozycję, ale dałem mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany.

Grał pan kiedyś w przewalonym meczu? Widział, jak skręca was kolega z zespołu?

- Kiedyś graliśmy mecz z Bełchatowem na wyjeździe, w którym sędzia nas strasznie wyrzeźbił i spadliśmy z ligi. Nigdy nie uwierzę, że ten mecz był czysty. Po kilku sezonach sytuacja się powtórzyła: podejmowaliśmy ich u siebie w meczu, którego stawką było utrzymanie. Nasi kibice przed meczem odwiedzili nas i powiedzieli, że doszła do nich informacja, że ten mecz będzie przez nas sprzedany i jeśli przegramy, oni wjadą na murawę i będzie awantura. To był najtrudniejszy mecz w mojej karierze. Byłem tak zdenerwowany, że przez cały mecz chciało mi się wymiotować. Każdy, nawet najmniejszy błąd mógł zostać przez kibiców odebrany jako dowód na to, że się sprzedałem, zrobiłem to celowo. Wygraliśmy 1:0. Trzymałem się w grupie charakternych chłopaków - Stolarczyk, Chwastek, Kaczmarek, którym honor nie pozwalał oszukać siebie i kibiców.

Na kolejnej stronie przeczytasz między innymi, dlaczego Dan Petrescu nakazał zabrać piłkarzom Wisły Kraków czapki z napisem "We are the Champions" oraz o tym, jak wyglądało granie w ustawionym meczu.

Czy Radosław Majdan zrobił karierę piłkarską na miarę swojego talentu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×