Tomasz Listkiewicz: Nie ma na świecie klubu i stadionu, który powodowałby w nas dodatkowy dreszcz

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta

Ponoć Szymon Marciniak to ulubieniec Pierluigiego Colliny, a wasz zespół szykowany jest na najważniejsze mecze na przyszłorocznych finałach mistrzostw świata.

Cała grupa sędziów Elite to ulubieńcy Colliny. To on w dużej części selekcjonował arbitrów, ufa tej grupie, stara się, aby wciąż się rozwijała, była w stu procentach profesjonalna. Widać, że wierzy w tych chłopaków i chce im pomóc w rozwoju. Podczas Euro potrafił nawet interweniować, gdy kucharz chcąc nam urozmaicić posiłki, przygotował przekąskę nieodpowiednią dla sportowców. On zwraca uwagę na najdrobniejsze szczegóły, bo wie, że na tym poziomie detale robią różnicę. No, ale za dużo zdradzić nie mogę, a i chwalić przełożonego mi niezręcznie. Nasz wyjazd na mistrzostwa świata - to na razie fantastyka. Do mundialu jeszcze ponad rok, zdarzyć się może wszystko.

Miejsce, w którym znaleźliście się to poziom, z którego trudno spaść?

Pyta pan o błędy?

Pytam o to, co musiałoby się wydarzyć, abyście zostali odsunięci od prowadzenia najważniejszych meczów.

Do grupy sędziów Elite nie trafiają przypadkowe osoby. Zanim się tam znajdziesz, jesteś przez dobrych kilka lat obserwowany, szkolony. Jeden albo dwa słabsze mecze nie są w stanie sprawić, że zostaniesz zdegradowany. Jeśli zdarzy się oczywisty błąd, który trudno wytłumaczyć, jest to raczej tłumaczone słabą dyspozycją dnia, a nie brakiem umiejętności. Jesteś wtedy odsunięty na jeden czy dwa mecze, ale później wracasz. No, chyba że błędy zdarzają się komuś notorycznie, wówczas nie ma litości. Na szczęście nie mieliśmy dotychczas w Europie meczu, po którym do domu wracaliśmy z poczuciem, że ewidentnie zawaliliśmy.

Tomasz Listkiewicz o VAR: Idealnie opisał to kiedyś Howard Webb, który z zawodu był policjantem i właśnie do policjanta porównał sędziego piłkarskiego. Mówił, że jest od przestrzegania przepisów i korzysta z narzędzi, które daje mu prawo. Jeżeli mam kajdanki i gaz, to używam kajdanek i gazu. Jeśli mam jeszcze pistolet, to używam pistoletu. Tak samo jest w piłce nożnej. Sędziowie korzystają z tego, z czego mogą korzystać. Dożyliśmy czasów, w których kilka sekund po kontrowersyjnej akcji wszyscy na stadionie dzięki internetowi widzieli powtórkę. Wszyscy oprócz sędziego, bo on musi na to czekać do końca meczu.

Długo siedzą w panu popełnione błędy?

Jeśli podjąłem błędną decyzję przez to, że ktoś mi na przykład zasłaniał pole widzenia i nie mogłem czegoś zobaczyć, nie ma o czym gadać. Taki błąd popełniłem w jednym z bardzo ważnych meczów ekstraklasy, gdy puściłem około 30 centymetrowego spalonego i padł gol. Jeśli jednak zdarzy się błąd bardzo prosty, warsztatowy, nawet nie mający wpływu na wynik, ale trudny do wytłumaczenia okolicznościami, siedzi to we mnie bardzo długo. Rozmyślam wtedy, szukam wyjaśnień.

Nawiązuję do waszego ostatniego meczu w Lidze Mistrzów, do zasygnalizowanego przez pana spalonego, którego nie było.

To był oczywisty błąd, czarno na białym, jedyny w tym meczu, który popełniliśmy. Inne decyzje, szeroko później komentowane, mieściły się w kategorii interpretacji. Wspomniany błąd będzie we mnie siedział bardzo długo, dlatego że wcześniej mecz układał się znakomicie, podjąłem kilka dobrych decyzji w trudnych sytuacjach. Później błędnie podniosłem chorągiewkę w sytuacji dość oczywistej. Za bardzo skupiłem się na linii spalonego i za mało kontrolowałem piłkę. Uciekł mi moment podania. Szkoda, bo to szkolny błąd.

Zastanawia mnie, jak pan to w ogóle robi? Już samo utrzymanie linii spalonego jest trudne, a co dopiero kontrolowanie momentu podania, gdy patrząc na linię spalonego nie widzi się momentu podania.

Kwestia praktyki. Kluczowe jest nieustanne przebywanie w linii spalonego. Wizualizuje ją sobie jako ścianę, mur, bo jeżeli zawodnik zostawił piętę, a ciało ma wychylone do przodu, to wiadomo że pięta wytycza linię. Tak samo jest z wychyleniem napastnika. Kolejny element to obserwowanie piłki. Ale nie obserwowanie dosłowne. Bardziej chodzi o świadomość, gdzie ona mniej więcej się znajduje i reagowanie na coś, co widać albo kątem oka, albo w ogóle nie widać. Czasem trzeba to robić na słuch. Kopnięcie piłki, dźwięk, pozycja spalona, aktywny udział w grze spalonego piłkarza, flaga w górze. Tak to wygląda.

Jak to, na słuch?!

Czasem słychać moment kopnięcia piłki. Tyle tylko, że wtedy trzeba brać pod uwagę, że dźwięk kopnięcia piłki dociera do nas i jest rejestrowany przez mózg z opóźnieniem. Trzeba od tego, co się słyszy, odjąć ułamek sekundy.

Przecież na stadionie nie słychać czasem własnych myśli, jeśli na trybunach pojawia się 70 tysięcy kibiców, a co dopiero kopnięcie piłki.

Czasem słychać, czasem nie. Gdy nie słychać, trzeba działać instynktownie. W sytuacji, o której przed chwilą rozmawialiśmy, już ułamek sekundy po podniesieniu chorągiewki czułem, że mogłem się pomylić, bo piłka trafiła do zawodnika szybciej niż się spodziewałem, czyli podanie musiało zostać wykonane wcześniej, niż to zarejestrowałem.

Chce pan powiedzieć, że w meczach, w których ważą się losy najważniejszych tytułów, sędzia podejmuje decyzje instynktownie? Na podstawie tego, co mu się wydaje?

To nie jest nic nowego. Jest też zasada, że jeśli w dynamicznej sytuacji sędzia asystent widzi 20-centymetrowego spalonego, to wie, że jest to złudzenie i tego spalonego de facto nie było i trzeba akcję puścić. To się sprawdza w dziesięciu sytuacjach na dziesięć. Trzeba się nauczyć, że mózg nas oszukuje. Są w sieci testy polegające na tym, że po ekranie przemieszczają się czarne kropki, a naszym zadaniem jest zatrzymanie ich, gdy idealnie na siebie nachodzą. Jeśli chcemy to zrobić w momencie, gdy wydaje nam się, że kropki się zeszły, zawsze popełnimy błąd, będziemy spóźnieni. Nazywa się to naukowo bodajże "flash-lag effect". Były nawet przeprowadzane specjalne badania na jednym z uniwersytetów. Mózg nie jest w stanie działać w taki sposób, aby jednocześnie obserwować cztery miejsca na boisku z taką samą koncentracją, człowiek nie jest poza tym w stanie zrobić zeza rozbieżnego.

W takim razie inna, techniczna rzecz. Skąd pan wie, w którą stronę wskazać aut, gdy trzyma pan linię spalonego, a akcja idzie z pana strony, tuż przy linii bocznej, ale 20 metrów od pana? Przecież kontrolując linię spalonego w takiej sytuacji nie jest się w stanie nawet kątem oka widzieć ani piłki, ani zawodników biorących udział w akcji.

To najtrudniejsze sytuacje dla asystenta. Wtedy bardzo pomocny jest sędzia techniczny albo główny. Na słuchawkę mówi, w którą stronę należy wskazać aut. Czasem decyzję podejmuje się na podstawie reakcji zawodników, na czuja. W każdym meczu, niezależnie od poziomu, na którym się odbywa, zdarzają się takie sytuacje. Priorytet dla asystenta to jednak spalony.

Bardzo często zdarza się, że niedaleko asystenta dochodzi do faulu, a asystent nie reaguje. Słychać wtedy: - Po jaką cholerę on tam stoi, skoro tego nie widzi?

Ba, nawet jeśli sędzia główny użyje gwizdka i podyktuje rzut wolny, to faulowany zawodnik wstaje i ma pretensje do asystenta, że ten nie użył chorągiewki. Odpowiadam wtedy, że to przecież nie ja mam gwizdek, tylko ten koleś na środku boiska. Sędzia główny w takich sytuacjach stara się odrobinę zbiegać ze środka, żeby samemu móc podjąć decyzję. Wiadomo, że asystent musi trzymać linię spalonego i moment faulu może mu uciec. Sędziując z zestawem słuchawkowym jest trochę łatwiej, podpowiadamy sobie wzajemnie. Generalnie w zespole sędziowskim podstawową zasadą współpracy dla asystenta jest "assist not insist", a czasy panów machających chorągiewką na potęgę to prehistoria.

Piłkarze zdają sobie z tego w ogóle sprawę?

Z tego? A skąd. Przecież ja jeszcze niedawno miałem taką sytuację w polskiej ekstraklasie, że drużyna nie wiedziała, że z rzutu od bramki, czyli tzw. "piątki" nie ma spalonego. Bramkarz wykonał "piątkę", napastnik był na pięciometrowej pozycji, przyjął piłkę i gra toczyła się dalej. Trener drużyny przeciwnej wyskoczył z ławki jak oparzony i krzyczał: - Panie! Co pan! Spalony!

Na najwyższym poziomie drużyny stosują nawet specjalną taktykę związaną z wybijaniem piłki od bramki. Zresztą, topowe kluby zatrudniają byłych sędziów, aby ci przekazywali piłkarzom informacje na temat arbitrów oraz ewentualnie sposobów, jak ich oszukać. Już kilka razy czułem, że prawy pomocnik celowo ustawiał się tuż przy mnie, aby zasłonić mi pole widzenia. Są również tacy piłkarze, którzy doskonale opanowali sztukę wymuszania rzutów karnych, bo nauczyli się, gdzie sędzia ma ograniczoną widoczność, gdzie najłatwiej go nabrać.

Gdzie?

Przy linii końcowej, biegnąc wzdłuż linii bramkowej, przede wszystkim po drugiej stronie bramki, niż sędzia asystent. Wówczas sędzia główny nie jest w stanie obiec wszystkich, znaleźć prześwitu między innymi piłkarzami, ma ograniczoną widoczność i nie zawsze wie, czy obrońca wstawił napastnikowi nogę w tor biegu.

Na kolejnej stronie przeczytasz, jakie są szanse na to, że zespół Szymona Marciniaka posędziuje półfinał Ligi Mistrzów oraz o tym, w jaki sposób ojciec Tomasza Listkiewicza - Michał, były prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej - pomógł synowi w zrobieniu międzynarodowej kariery.

Czy Szymon Marciniak ze swoim zespołem poprowadzi w przyszłości finał Ligi Mistrzów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×