Karolina Hytrek-Prosiecka: To przykre, że twarz polskiej piłki wystawiła taką opinię środowisku

Newspix / Piotr Kucza / Karolina Hytrek-Prosiecka (w środku)
Newspix / Piotr Kucza / Karolina Hytrek-Prosiecka (w środku)

Wcale nie uważam, że robię rewolucję w piłce. To jest ewolucja. Piłka jest biznesem jak każdy inny, obecność kobiet stała się naturalna - mówi Karolina Hytrek-Prosiecka, była dziennikarka, aktualnie dyrektor ds. komunikacji w Ekstraklasa SA.

Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: Jeśli nasza rozmowa potoczy się w kierunku dyskusji o obecności "bab" w świecie piłki, będzie pani zażenowana?

Karolina Hytrek-Prosiecka: O "baby" zawsze warto pytać, zależy tylko w jakim kontekście. Jeśli w kontekście kompetencji i wykonywania przez nie dobrej roboty, proszę pytać do woli.

Wprost: środowisko polskiej piłki jest uprzedzone do kobiet chcących działać w futbolu?


Nie doświadczyłam tego. Przynajmniej do momentu bardzo nieeleganckiej sytuacji ze Zbigniewem Bońkiem. Oczywiście, że jest to męskie środowisko samców alfa, czasem patrzy się w nim na kobiety pod względem estetyki, ale nie rozumiem, dlaczego mamy się na to obrażać. Jeśli jest na co popatrzeć, to niech patrzą.

ZOBACZ WIDEO Wielki powrót Łukasza Teodorczyka! Gole Polaka dały mistrzostwo Anderlechtowi [ZDJĘCIA ELEVEN]


Wypiła pani z prezesem Bońkiem pojednawczą kawę z kubków PSL?


Nie do mnie należy ta decyzja.

Czyli pojednania nie było?


Nie.


Z perspektywy czasu, jak podchodzi pani do tej sytuacji?


Było, minęło. Przecież to nie świadczyło o mnie, tylko o osobie wypowiadającej te słowa. Nawet jeśli doszło do grubego nieporozumienia, wystarczyło zażartować w sposób sympatyczny i byłoby po temacie. Po tej sytuacji widziałam się tylko z jedną osobą z PZPN, nie był to jednak Zbigniew Boniek, pewne kwestie sobie wyjaśniliśmy. I tyle. Jedziemy dalej. Nie jestem małostkowa. Przykre tylko, że twarz polskiej piłki wystawiła taką opinię środowisku i całemu futbolowi w naszym kraju. A polska piłka przecież taka nie jest.

Wkraczając do środowiska piłkarskiego, musiała pani sobie zdawać sprawę, że żarty bywają w nim grube.


Nie mam z tym problemu, przecież przez wiele lat pracowałam w mediach, to również specyficzne środowisko, wielokrotnie przekraczaliśmy we wzajemnych relacjach pewne granice. Po prostu osobom na takich stanowiskach, na dodatek w przededniu kandydowania do Komitetu Wykonawczego UEFA, czyli organizacji zaciekle walczącej z uprzedzeniami, po prostu nie przystoi.

Gdy okazało się, że wpisem Zbigniewa Bońka zajęło się FARE (Football Against Racism in Europe), czuła pani satysfakcję?


Satysfakcji nie czułam, ale byłam zaskoczona reakcją mediów. Nie spodziewałam się, że wydźwięk medialny będzie aż tak duży. Być może dzięki temu żaden mężczyzna nie wpadnie już na pomysł pisania do kobiet w ten sposób. Dostałam wtedy wiele wyrazów sympatii ze strony kobiet grających i sędziujących na murawie, dziennikarek, prawniczek sportowych.

Brzmi to trochę tak, jakby chciała pani zostać liderką ruchu piłkarskiego feminizmu w Polsce.


Nie w tym rzecz, żeby mówić teraz o feminizmie w piłce nożnej, bo to absurdalne. Wszyscy, którzy mnie znają, doskonale wiedzą, że jest mi bardzo daleko do feminizmu, co nie znaczy, że nie wspieram kobiet w piłce. Zawsze było mi daleko do parytetów, nie podobało mi się, gdy wprowadzano je w Komisji Europejskiej. O tym, czy kobieta może piastować daną funkcję, powinny decydować kompetencje, a nie regulacje prawne. W taki właśnie sposób trafiłam do Ekstraklasy. Wcale nie uważam, że robię rewolucję w piłce. To jest po prostu ewolucja. Piłka jest biznesem jak każdy inny, obecność kobiet stała się naturalna.

W środowisku nie funkcjonuje jednak wiele pań, często można się spotkać z opiniami, że wasza obecność w nim to dziwna fanaberia. Denerwuje to panią?


Fanaberia i zdenerwowanie to złe określenia. Wszyscy muszą jednak dojrzeć do myśli, że kobiety w piłce mają głos. Trzeba patrzeć na nas pod względem profesjonalizmu. Marzena Sarapata zarządza Wisłą Kraków, Agnieszka Syczewska od lat działa w Jagiellonii, Martyna Pajączek stoi na czele 1.ligi i jest pierwszą kobietą w historii, która weszła do zarządu PZPN. Niedawno szefową francuskiej ligi została kobieta, a Fatma Samoura pełni funkcję Sekretarza Generalnego FIFA. Jeśli kobiety mają takie same umiejętności i kompetencje jak mężczyźni - a dzięki wymienionym przykładom widać, że mają - to powinny być traktowane tak samo, jak mężczyźni. Jakie ma znaczenie, że chodzi akurat o kobiety?

Ma o tyle, że środowisko piłkarskie jest bardzo specyficzne, zdominowane przez mężczyzn. Przez lata zdążyło się utrzeć przekonanie, że to męska enklawa.


Ale jako dziennikarz również pracowałam w męskim gronie, mój zespół reporterski składał się wyłącznie z facetów. Byłam tam jedyną kobietą. Funkcjonowałam wśród polityków, ministrów…

Ale to nie to samo.


Nie zgadzam się. Może rzeczywiście wrażliwość emocjonalna czy percepcja otoczenia w piłce nożnej jest trochę inna, ale z drugiej strony świat futbolu momentami bardzo przypomina ten polityczny. Bywa brutalny i jednoznaczny, trzeba się rozpychać łokciami. Poza tym, i to jest ważne, weszłam w to środowisko nie po to, żeby dyskutować o taktyce, nie po to, żeby na boisku przesuwać mur przed rzutem wolnym albo zarządzać logistyką rozgrywek, tylko żeby zarządzać informacją. Na tym się znam, czuję się kompetentna w tej kwestii, zajmuję się tym od 18 lat.

Nie byłoby lepiej, gdyby jako pracownik spółki zarządzającej ligą jednak na piłce się pani doskonale znała?

Ależ oczywiście, że muszę się znać na piłce, ale na tyle, żeby sprawnie i strategicznie zarządzić informacją. Nie nadrobię 20 czy 30 lat w tej branży w 12 miesięcy, ale uczę się każdego dnia. Tutaj zespół logistyki rozgrywek w Ekstraklasie, który jest wyłącznie męskim zespołem, służy mi pomocą 24 godziny siedem dni w tygodniu. Marcin Stefański (dyrektor departamentu - przyp.red.) i Piotrek Bielecki zjedli zęby na piłce. I to oni właściwie wszystkiego mnie nauczyli. Ale też nie demonizujmy zjawiska. Fatma Samoura, która została sekretarzem generalnym FIFA, wcześniej pracowała w ONZ, nie w branży piłkarskiej. Czasem wejście osoby spoza środowiska jest pożądane. Szczególnie w komunikacji. Dostrzega się to, czego ktoś z solidnymi piłkarskimi korzeniami nie widzi. To inna perspektywa, mniej hermetyczna.

Na kolejnej stronie przeczytasz, jak to się stało, że znana dziennikarka telewizyjna porzuciła swoje dotychczasowe życie i wstąpiła na zupełnie nieznany, piłkarski grunt.
[nextpage]
W piłce nożnej zakochała się pani niedawno, nie miała pani wcześniej dużej wiedzy na ten temat. Obaw nie było?


Miałam obawy co do jednego: że nie będę się potrafiła odnaleźć w regułach komunikacji panujących w świecie piłki.

A z polskiego na nasze?


Czyli na przykład kiedy trzeba komunikować tabelę, kiedy należy przedstawiać kibicom terminarz, a kiedy pisać o innych, technicznych sprawach. Dziś to już codzienność. W pozostałym zakresie - nie miałam żadnych obaw. Dostałam jedyną w swoim rodzaju szkołę życia, czyli 30. kolejkę w poprzednim sezonie i całe zamieszanie z miejscem w tabeli Podbeskidzia. Ta sytuacja nauczyła mnie tyle, ile nie nauczyłabym się przez kolejnych dziesięć lat. Później było Euro 2016 i ogromna praca nad wypromowaniem zawodników występujących na co dzień w Ekstraklasie. To, że biegali po boiskach we Francji to oczywiście jedno, ale już fakt, że w najważniejszych mediach, na przykład w głównych wydaniach dzienników byli przedstawiani jako piłkarze Ekstraklasy to już nie wzięło się znikąd. Pamiętam belkę w głównym wydaniu Wiadomości: "Piłkarze Ekstraklasy bohaterami Euro", to był efekt naszej ciężkiej pracy. Początek mojej obecności w spółce był ciężki, ale ja jestem ze Śląska, jestem twarda.

Na początku rzeczywiście musiała pani być twarda, z kibicami na Twitterze miała pani często pod górkę.


Gdy pojawia się nagle ktoś spoza środowiska, ocenia się go na wszelkie możliwe sposoby: często zerojedynkowo, nie przez pryzmat kompetencji. W tym konkretnym przypadku wyglądało to mniej więcej tak: Jeździła pani na wyjazdy? Nie? To o piłce nic pani nie wie! Ale ja zadaję pytanie: ile osób ze środowiska, czyli prezesów, działaczy, dziennikarzy, kibiców jeździ na wyjazdy? Twitter jest bardzo specyficznym miejscem, dokładnie to samo przechodziłam będąc w TVN, pracowników tej stacji też czasami oceniało się zerojedynkowo. Chwilę mi zajęło, zanim wypracowałam sobie opinię niezależnego i obiektywnego dziennikarza. To było doceniane zarówno przez lewicę czy prawicę, Donalda Tuska czy Jarosława Kaczyńskiego. Oni zawsze udzielali mi wywiadów, bo wiedzieli, że jestem obiektywna. Tutaj też przyjdzie na to czas.

Jak to się stało, że dziennikarka w szczycie kariery w największej telewizji w Polsce nagle rzuca zawód i wchodzi na zupełnie nieznany grunt? Trochę jak rzucenie wszystkiego i wyjazd w Bieszczady.


W jakie Bieszczady! To raczej oddanie się zdobywaniu ośmiotysięczników! Piłka nie była mi w życiu zupełnie obca. Moja mama jest oficerem Policji, była w sztabie kryzysowym na Śląsku, gdzie w latach 90. były bardzo trudne mecze. Parę lat temu zostałam zaproszona przez kolegów na mecz Legii. Spodobało mi się to do tego stopnia, że pojawiałam się później na każdym meczu. Bardzo wciągnęła mnie tematyka. Kibice zaczęli mnie obserwować w mediach społecznościowych, dyskutować. Zauważyła mnie wówczas również osoba z Ekstraklasy.

Maciej Wandzel.


Pamiętałam go jeszcze z biznesu, ja byłam dziennikarzem ekonomicznym, a on od czasu do czasu bywał naszym gościem w studiu TVN CNBC. Był i jest dobrą marką w sensie profesjonalnego zarządzania, podejmowania dobrych, strategicznych decyzji, silną osobowością. Spotkaliśmy się na lunchu, przedstawił mi wtedy propozycję przejścia do Ekstraklasy. Bardzo długo się nad tym zastanawiałam, z pół roku, bo wyjście z dziennikarstwa - co do zasady - jest to bilet w jedną stronę. Wandzel był dla mnie gwarancją, że podejmę dobrą decyzję. Wcześniej też miałam wiele propozycji odejścia z mediów. Zgłosiła się do mnie Polska Grupa Zbrojeniowa, firma z branży energetycznej, miałam propozycję wejścia do polityki, mogłam zostać osobą odpowiedzialną za komunikację w LOT. Zgłosiła się po mnie w końcu branża zapewniająca takie emocje, jak dziennikarstwo, więc postanowiłam podjąć wyzwanie.

Była pani zmęczona pracą w mediach?


Skąd, przecież w ogóle nie myślałam o zmianie, odrzuciłam kilka propozycji. W tym czasie współpracowałam także z "Faktami", miałam swój program, miałam bardzo komfortową sytuację jeśli chodzi o pozycję na dziennikarskim rynku, dobre relacje ze wszystkimi stronami sceny politycznej, ale również ludźmi biznesu. To nie jest sytuacja, w której się zmienia pracę.

Pani życie zmieniło się diametralnie?


Zmieniło się totalnie. Co prawda praktycznie cały czas nie ma mnie w domu, jak w czasach pracy w mediach, ale tu nie chodzi o to, żeby być na topie, tylko żeby się realizować.

Nie tęskni pani za swoimi dawnymi obowiązkami? Wywiadami, prowadzeniem programów. Przecież to było pani życie, które porzuciła pani z dnia na dzień.

Zupełnie za tym nie tęsknię. Czasem brakuje mi tylko około politycznych dyskusji, bo w świecie piłki rozmawia się głownie o piłce. Cały czas utrzymuje jednak kontakty z moimi przyjaciółmi dziennikarzami, regularnie się spotykamy, dyskutujemy. Poza tym w dobie mediów społecznościowych nigdy nie wychodzi się z tego środowiska. Cały czas mam kontakt z politykami, bo w spółce zajmuję się również public affairs, bywam w sejmie, bywam na komisjach sejmowych, nigdy nie wyszłam do końca ze środowiska. Nie jest tak, że żyję w oderwaniu. Tak, jak bywałam w Brukseli na szczytach europejskich, tak teraz pojawiam się tam, bo walczymy o środki europejskie. Niedawno mieliśmy na forum Parlamentu Europejskiego prezentację na temat Ekstraklasy razem z Bundesligą i Premier League. Kiedyś jeździłam na konferencje prasowe Donalda Tuska, teraz spotykamy się na premierze filmu "Gwiazdy" i rozmawiamy o tym, na którym miejscu w tabeli jest Lechia Gdańsk i jak ostatnio zagrała. Taka też miała być jedna z moich ról w spółce, połączenie tych dwóch światów. Wydaje się, że całkiem nieźle to wychodzi.

Źródło artykułu: