Państwo zabrało część emerytury. Leszek Tillinger walczy

- Moja emerytura została zmniejszona - mówi nam Leszek Tillinger, kiedyś sportowiec, a potem działacz. Państwo zabrało mu pieniądze, bo kiedyś miał etat w milicji i uznano go teraz za pracownika SB. Walczy, ale na pozytywny wyrok może czekać latami.

Jacek Stańczyk
Jacek Stańczyk
Leszek Tillinger WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Leszek Tillinger


O tym, jak dużo mniejsza emerytura wpłynęła na konto, mówić nie chce. Zresztą, nie tylko o pieniądze tu chodzi. - Ważna jest każda kwota, ale dla mnie ważniejsze jest, że nie świadczyłem w służbach pracy i w związku z tym nikomu nie zaszkodziłem – zarzeka się były piłkarz i działacz Polonii Bydgoszcz. W tej chwili nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Według prawa służył bowiem kiedyś totalitarnemu państwu PRL.

Ustawę dezubekizacyjną uchwalono w grudniu. Każdy, kogo dotyczy, czuje jej skutki od 1 października. Zmniejszono emerytury i renty osobom, które w poprzedniej epoce miały esbeckie etaty. Podstawa wymiaru ich emerytury wynosi teraz 0 procent za każdy rok służby w formacjach bezpieczeństwa państwa w latach 1944-90. Emeryt, uznany za współpracownika PRL, nie dostanie emerytury większej niż średnia płacona przez ZUS. Maksymalnie może otrzymać 2100 zł brutto. Rencista – 1640 zł brutto.

Grzegorz Majchrzak z IPN tłumaczył nam niedawno: - Ustawa powinna objąć tych, którzy znaleźli się na etatach esbeckich, Biura B albo BOR. Niewiele osób pamięta, że BOR wchodził w skład SB. Natomiast tych, którzy byli na etatach milicyjnych, np. ZOMO, ta ustawa nie obejmuje. Obejmuje SB.

Wydział T

- Przez 10 miesięcy byłem w wydziale T, dowiedziałem się o tym dopiero niedawno. We wszystkich dokumentach, który niedawno dostałem, jest podane, iż byłem oddelegowany do klubu Polonia Bydgoszcz. Byłem więc zatrudniony, ale oddelegowany do klubu. Za te 10 miesięcy na przełomie lat 1975/76 uznano mnie za pracownika SB – opowiada Leszek Tillinger.

ZOBACZ WIDEO Boniek: Mecz z Urugwajem będzie pożegnalnym dla Artura Boruca

Kiedyś był piłkarzem Polonia Bydgoszcz, potem jej działaczem. Następnie przeniósł się do sekcji żużlowej, był prezesem klubu. – Teraz się dowiedziałem, że wydziały T to była łączność. Przez całą moją karierę, później już po zakończeniu kariery, ani razu nie świadczyłem pracy w komendzie, na komisariatach, w SB - mówi.

I dodaje: - Gdyby był taki fakt, że rzeczywiście współpracowałem z SB, to mówimy wtedy, że jakichś ludzi zniszczyłem, albo im zaszkodziłem. Nie miałbym później możliwości pracowania w sporcie po zakończeniu kariery. Nikt nie chciałby ze mną utrzymywać kontaktów.

Ustawa dezubekizacyjna określa i rozgranicza, kto pracował dla SB, a kto nie. A wydziały T Milicji Obywatelskiej to były wydziały technik operacyjnych, na przykład zakładania podsłuchów, inwigilowania. Problem w tym, że w PRL funkcjonowały kluby resortowe (milicyjne, wojskowe), które często nie pytały sportowców o zdanie. Nie było sponsorów, jak chciałeś zarabiać, to musiałeś mieć etat w policji czy wojsku.

Choć Grzegorz Majchrzak w niedawnej rozmowie wyjaśniał: - Trzeba tylko dodać jedną bardzo ważną rzecz: to nie jest tak, że oni na te etaty trafiali, bo ich brano na siłę. Oni na własne życzenie byli na tych etatach. To jest bardzo ważne. O tym mówił Andrzej Iwan. On w dniu wprowadzenia stanu wojennego bardzo się cieszył, że się nie zdecydował, bo bał się, że go na ulicę wygonią. I proszę pamiętać w kontekście sportowców, że wtedy podobno bokserów Wisły wygoniono na ulicę jako funkcjonariuszy. Pamiętajmy też, że jednak wielu sportowców nie decydowało, na jaki etat trafiali.

Wrogowie ojczyzny

Dziś ci ludzie czują się pokrzywdzeni, bo stali się nagle wrogami obecnego państwa. Jako ci, którzy tę poprzednią, totalitarną i komunistyczną Polskę wspierali.

Tillinger jest w tej grupie. Zarzeka się, że kroku na komisariacie wtedy nie postawił. Podsłuchu nikomu nie założył. Chce walczyć o dobre imię, więc złożył odwołanie do Sądu Okręgowego. Dosłał papiery z IPN, w których nigdzie nie figuruje w sprawach, które mogłyby potwierdzać, że z kimś współpracował. I czeka, choć na razie żadnej odpowiedzi nie dostał.

Mecenas Anna Grela z kancelarii "Żakiewicz Adwokaci" nie ma dobrych wiadomości: - Wniesienie odwołania nie wstrzymuje wykonania decyzji. Trzeba po prostu czekać i naprawdę uzbroić się w cierpliwość. W mojej ocenie takie sprawy będą trwały w I instancji po 2-3 lata. Wpłynęły setki odwołań do jednego sądu, który cały czas ma co robić. Liczba sędziów nagle się nie zwiększy, sali nagle nie przybędzie. I trzeba dodać, że odwołania wpływają najpierw do dyrektora Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA, więc najpierw tam dokumenty czekają na swoją kolej.

Nie chce też spekulować, co się stanie, gdy za kilka lat taka osoba wygra z państwem. Dziś jest szereg wątpliwości, czy pieniądze zostaną zwrócone.

Ona problem zna doskonale, bo prowadzi ludzi z podobnymi historiami. - Mam klientów, którym zakwestionowano po 2 miesiące i oni nie byli w wydziałach T, tylko np. w WOP – poprzedniku Straży Granicznej. Albo takich, którzy zajmowali się paszportami lub naprawą samochodów. Mam też klientów, którzy są kombatantami i osobami mającymi status represjonowanej przez państwo totalitarne, a według ustawy są uznane za osoby służące na rzecz tego państwa. Absurdów jest mnóstwo.

Leszek Tillinger mówi, że nie wie, ilu jest takich jak on : - Niektórzy może nawet nie chcą się wychylać, może się wstydzą. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia.

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×