Ulatowski strzelił pięćdziesiątego gola

Przegląd Sportowy pisze, że główną postacią środowego finału Pucharu Ekstraklasy był gracz Śląska Krzysztof Ulatowski. Pomocnik zdobył swojego pięćdziesiątego gola dla wrocławskiej drużyny i tym samym zapewnił swojemu klubowi pierwsze trofeum od 22 lat.

Michał Gąsior
Michał Gąsior

- Warto było czekać aż półtora roku na jednego gola - mówił po końcowym gwizdku Krzysztof Ulatowski. Dzięki jego trafieniu Śląsk pokonał Odrę Wodzisław w finale Pucharu Ekstraklasy i zgarnął jeszcze milion złotych, bo taką właśnie premię obiecali włodarze klubu z Oporowskiej.

- "Oko" zasłużył na tę bramkę jak mało kto w naszym zespole - stwierdził napastnik Śląska Vuk Sotirović. W podobnym tonie wypowiadał się szkoleniowiec wrocławian Ryszard Tarasiewicz, o którym mówi się, że Ulatowskiego uczynił jednym ze swoich pupilków: - Wiedziałem, że Krzysiek się przełamie i to jeszcze w tym sezonie.

Dla 29-letniego piłkarza pięćdziesiąte trafienie w barwach Śląska jest ukoronowaniem świetnego sezonu. Mimo, że na początku miał być tylko rezerwowym, to jednak w większości spotkań znajdowało się dla niego miejsce w pierwszym składzie, choć przecież rywalizuje z takimi zawodnikami jak Sebastian Dudek i Antoni Łukasiewicz. Ulatowski był obarczany przez szkoleniowca przede wszystkim zadaniami w destrukcji, ale mimo to zdołał zaliczyć w tym sezonie trzy asysty. Do siatki jednak nie zdołał trafić w ekstraklasie. - Przez ostatnie półtora roku trafiałem w słupki, poprzeczki, zmarnowałem nawet rzut karny. W końcu przestałem czekać na tego pięćdziesiątego gola. Pomyślałem może jeszcze kiedyś wpadnie, ale nie napalałem się na huczne obchodzenie jubileuszu. To dlatego w Wodzisławiu byłem nieprzygotowany i nie pokazałem żadnego okolicznościowego napisu na koszulce - śmieje się bohater środowej konfrontacji.

Ulatowski stał się czwartym najskuteczniejszym piłkarzem Śląska. Kilka lat temu, kiedy grał jeszcze w trzeciej lidze, strzelał wiele bramek. Wówczas mówiło się, że może nawet w klasyfikacji strzelców przeskoczyć nawet samego Tarasiewicza, który ma 76 trafień. - Za długo licznik stał na liczbie 49, ale pięćdziesiąt bramek to i tak zacny wynik - mówi zawodnik pytany o to, czy uda mu się jeszcze dogonić swojego trenera.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×