Miał być Webb, a była... "kaszana"

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Wielkie święto na Stadionie Śląskim w Chorzowie trochę popsuł sędzia Tomasz Mikulski. Arbiter nie dał piłkarzom walczyć, często przerywając akcje gwizdkiem, dzięki czemu gra była rwana. Czy PZPN nie mógł wyznaczyć na tak prestiżowy pojedynek lepiej dysponowanego sędziego?

W finale Remes Pucharu Polski Lech Poznań pokonał Ruch Chorzów 1:0. Spotkanie stało na przeciętnym poziomie. Gra mogła wyglądać lepiej, a piłkarze prawdopodobnie stworzyliby więcej bramkowych sytuacji, gdyby główny rozjemca Tomasz Mikulski pozwolił na ostrzejszą grę.

Już w 1. minucie arbiter z Lublina udowodnił chorzowianom, że ostrzejsza gra w meczu z Lechem nie będzie mile widziana. Za faul tuż za... linią autową ukarał Remigiusza Jezierskiego żółtą kartką. Wejście napastnika Ruchu w Manuela Arboledę rzeczywiście było ostre, ale czy należała się za nie żółta kartka, to już zupełnie inna kwestia. Taką decyzją Mikulski wybił Niebieskim z ręki jeden z ich atutów, jakim jest gra na pograniczu faulu. - Ruch jest znany z ostrej gry. Spodziewaliśmy się tego - stwierdził po spotkaniu pomocnik Lecha Sławomir Peszko. Sytuacja ze spotkania z Kolejorzem przypominała pojedynek Niebieskich w ekstraklasie z PGE GKS Bełchatów. Wtedy to Ruch po dziesięciu minutach miał na koncie już dwie żółte kartki.

Po finale Remes Pucharu Polski, kapitan Ruchu Wojciech Grzyb miał pretensje do arbitra o interpretację boiskowych zdarzeń. - To był finał, więc sędzia nie powinien się bać i powinien być odważniejszy w wielu sytuacjach, po prostu puszczając grę. Niestety w wielu momentach nam trochę przeszkadzał. Wszystkie sporne sytuacje bark w bark gwizdał na korzyść Lecha i tym wybijał nas z rytmu. Wiadomo przecież, że tylko ambitną grą byliśmy w stanie zniwelować przewagę piłkarską Kolejorza - stwierdził "Grzybek". Należy dodać, że ciągłe przerywanie gry gwizdkiem w pewnym momencie stało się irytujące dla kibiców.

Gwizdanie wyimaginowanych przewinień to nie jedyny błąd arbitra w meczu na Stadionie Śląskim. Poszkodowani byli również goście, gdy w 22. minucie w polu karnym sfaulowany został Tomasz Bandrowski. Tomasz Mikulski, zamiast wskazać na "wapno", ukarał zawodnika Lecha żółtą kartką.

Organizatorzy finału Remes Pucharu Polski kilka miesięcy temu planowali, aby decydujący pojedynek rozstrzygał Anglik Howard Webb. - PZPN nie skorzystał z naszego pomysłu. Mógł być Webb, ale mógł być również inny sędzia zagraniczny - stwierdził właściciel firmy Remes, Bartosz Remplewicz, który dziwił się, że organizatorzy nie dopuścili do tego, by finałowy mecz oglądał komplet publiczności. Tymczasem na Stadionie Śląskim pojawiło się tylko 25 tysięcy widzów. - Zależało nam na grze na Stadionie Śląskim i zaskoczyło nas, że PZPN z niewiadomych przyczyn zaniżył frekwencję - dodał Remplewicz. - Jak mogliśmy się przekonać, Stadion Ślaski mógł się zapełnić. Dziwna decyzja i nie wiem, kto takowe podjął. Być może we władzach związku nie wierzono, że Ruch zagra w finale. W przyszłości coś takiego nie powinno mieć miejsca. Atmosfera była kapitalna, a mogło być jeszcze lepiej, gdyby na trybunach był komplet kibiców - stwierdził Wojciech Grzyb, który w dwukrotnie w Wielkich Derbach Śląska przekonał się co znaczy gra przy pełnych trybunach.

Źródło artykułu: