Lech Poznań stracił moc przyciągania. Bartosz Bosacki ma prostą, ale drastyczną receptę

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Jakub Piasecki / Na zdjęciu: piłkarze Lecha Poznań
Getty Images / Jakub Piasecki / Na zdjęciu: piłkarze Lecha Poznań
zdjęcie autora artykułu

Dwa wygrane mecze, ale styl wciąż bardzo przeciętny. Lech Poznań stracił moc przyciągania, a Bartosz Bosacki ma prostą, choć drastyczną receptę. - Przestańmy ciągle mówić o mistrzostwie, najpierw zbudujmy zespół - mówi były obrońca.

Po serii pięciu ligowych spotkań, w których podopieczni Ivana Djurdjevicia wywalczyli zaledwie jeden punkt, udało im się - choć w mękach - awansować w Pucharze Polski (1:0 po dogrywce z ŁKS) i zwyciężyć w Lotto Ekstraklasie z Miedzią Legnica (2:1). Tłumów na trybunach jednak nie ma. Starcie z Piastem Gliwice (1:1) obserwowało 8,1 tys. osób, a na potyczce z beniaminkiem frekwencja mogłaby być jeszcze niższa, gdyby nie akcja "Kibicuj z klasą", w ramach której klub za darmo zaprosił na mecz kilkanaście tysięcy uczniów.

Drużyna bez przywódcy

- Trzeba sobie jasno powiedzieć, że nawet początek sezonu, który pod względem wynikowym wyglądał obiecująco, też nie porywał. Szwankowała linia obrony, bo nie sprawdzało się ustawienie z trójką stoperów - powiedział WP SportoweFakty Bartosz Bosacki.

Były zawodnik Kolejorza, który rozegrał w jego barwach ponad 250 spotkań, uważa, że niektóre decyzje Ivana Djurdjevicia są niezrozumiałe i też mogły mieć wpływ na kiepską grę. - Nie wiem dlaczego kwestię wyboru kapitana rozwiązano dopiero po kilku kolejkach. Ciągle były roszady, raz z opaską wychodził jeden zawodnik, potem inny. Takie sprawy powinny być wyjaśniane przed sezonem. To też buduje atmosferę w szatni, a na jej brak Ivan Djurdjević przecież narzekał - podkreślił.

- Może Lech nie wyglądał do końca jak statek bez kapitana, bo na potrzeby szatni ten model mógł nawet funkcjonować. Patrząc jednak z boku, jako ktoś, kto ma doświadczenie z bycia kapitanem i członkiem rady drużyny, trudno mi to zrozumieć. Poza tym na takie wyróżnienie trzeba zapracować, a bywały mecze, w których opaskę miał zawodnik, który trafił do klubu dopiero latem - zaznaczył Bosacki.

Portugalskie gwiazdy spuściły z tonu

Pedro Tiba i Joao Amaral - obaj zaliczyli świetne wejście do klubu, w niektórych spotkaniach dawali jakość i robili różnicę, ale teraz sprawiają wrażenie, jakby powoli wtapiali się w ligową szarzyznę. Im jednak były obrońca Lecha daje jeszcze czas. - Nadal mogą tę różnicę robić, tylko trzeba z nich wykrzesać potencjał. Pamiętajmy, że piłkarzy, którzy mieli znakomite wejście do polskiej ligi, było wielu, a potem traciliśmy ich z radaru, bo nic wielkiego już nie pokazywali. Absolutnie jednak nie chciałbym teraz mówić tak o Tibie i Amaralu.

Bosacki uważa, że nikt nie jest w stanie pokazać pełni swoich możliwości od samego początku. - Znów odwołuję się do własnych doświadczeń. Wiem z czym się wiąże zmiana klubu, kraju i wchodzenie do nowego środowiska. Te wszystkie sprawy trzeba poukładać. Dlatego oceniajmy ich najwcześniej po pół roku, a najlepiej po roku. To jest okres, po którym można wyciągać jakieś wnioski.

Wielkie wyzwanie Ivana Djurdjevicia

Nowy trener Lecha cieszy się sporym zaufaniem trybun, ale natrafia na takie same problemy, jakie mieli jego poprzednicy - brak regularnych zwycięstw, mało widowiskowy styl i kiepska forma dużej części kluczowych zawodników.

- Ivana Djurdjevicia też oceniałbym dopiero po jakimś czasie - oznajmił Bosacki. - W ubiegłym sezonie Legię spisywano już na straty, a na końcu to ona była mistrzem. Dziś Lech ma problem ze ściąganiem kibiców na trybuny i gdyby w niedzielę nie pojawiły się tam dzieci, frekwencja mogłaby być bardzo niska. One jednak nie przychodzą na stadion tylko na mecz. Chcą poczuć atmosferę, uczą się piłki nożnej i im akurat gorsze wyniki niekoniecznie muszą przeszkadzać.

Przeszkadzają jednak starszym fanom futbolu i tych przy Bułgarskiej nie ma ostatnio wielu. - Coś w klubie nie funkcjonuje tak jak powinno, a dobrze wiemy, że zapotrzebowanie na sukces jest ogromne. Od kilku lat tego sukcesu nie ma i to ludziom nie odpowiada.

Rezygnacja z walki o mistrzostwo?

Bosacki uważa, że rozwiązaniem dla Lecha mogłaby być większa cierpliwość i kilkuletni plan, tyle że jego realizacja byłaby raczej nie do zaakceptowania dla dużej części kibiców.

- Niech w końcu władze klubu przestaną mówić wprost o walce o mistrzostwo, bo i tak go nie ma, a dotychczasowy model budowania drużyny, polegający na dokładaniu do niej obcokrajowców, zwyczajnie się nie sprawdza. Uważam, że trzeba zmienić koncepcję, postawić na stabilizację, dać sobie dwa lub trzy lata, lepiej ograć najlepszych wychowanków akademii i może to oni za jakiś czas będą w stanie spełniać oczekiwania - tłumaczy.

Problem w tym, że takie postawienie sprawy wywołałoby ogromny opór pragnących sukcesów tu i teraz trybun. - Być może, ale co daje Lechowi mówienie o walce o tytuł? Żeby taki model się sprawdził, to po wywalczeniu mistrzostwa trzeba by było kupić pięciu czy sześciu wysokiej klasy piłkarzy i błyskawicznie ich wkomponować, bo tylko wtedy byłaby szansa na udany występ w pucharach. Tymczasem każdy trener powie, że to po prostu niewykonalne. Ja nie uważam, że dzisiejszego Lecha nie stać na tytuł. On jednak powinien być tylko etapem, a nie celem samym w sobie. Jeśli klub ustabilizuje skład, nie będzie sprzedawał wychowanków, a postawi na nich w większym stopniu, to może kiedyś właśnie oni zapewnią mu fazę grupową Ligi Mistrzów. Teraz nie mamy żadnej gwarancji, że nawet po sukcesie w kraju uda się cokolwiek zrobić w Europie - stwierdził Bosacki.

ZOBACZ WIDEO Show Krzysztofa Piątka! Polak z dubletem! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Źródło artykułu: