Jak "Nikoś", najsłynniejszy polski gangster, stał się działaczem Lechii Gdańsk

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Kraszewski / Na zdjęciu: Nikodem Skotarczak
PAP / Kraszewski / Na zdjęciu: Nikodem Skotarczak
zdjęcie autora artykułu

W latach 80. Nikodem Skotarczak był królem polskiego podziemia, ale też... działaczem piłkarskim. Oczywiście, jego etat w Lechii był potrzebny do celów przestępczych.

Dla wielu starszych Nikodem Skotarczak jest uznawany za największego polskiego gangstera lat 80., przynajmniej taki zbudowano wokół niego mit. Pewne jest, że "Nikoś" był w pewnym momencie człowiekiem na tyle majętnym by sponsorować Lechię Gdańsk. Ale coś za coś. Miedzy nim a klubem powstała bowiem niezwykła symbioza. Związki Nikodema Skotarczaka z Lechią sięgają początków lat 80., gdy zgłosił się jako zawodnik do sekcji rugby. W tym czasie był już "dobrze zapowiadającym się przestępcą". Skotarczak, rocznik 1954, z zawodu ogrodnik, szybko zorientował się, że z sadzenia drzew nie wyżyje. Związał się zamiast tego z "Mecenasem", czyli Michałem Antoniszynem, właścicielem kilku trójmiejskich dyskotek, w tym słynnego "Maxima" w Gdyni, uwiecznionego w kultowym przeboju Lady Pank. Skotarczak był tam ochroniarzem, choć zatrudnionym na etacie mechanika. Skomplikowane? Może być jeszcze bardziej. Jak czytamy w książce "Lechia - Juventus. Więcej niż mecz" Mariusza Kordka i Karola Nawrockiego, zajmował się w tym czasie "wajchą", a więc kradzieżą walut. Działał m.in. na Węgrzech. Z kolei Jerzy Jachowicz utrzymywał, że był również cinkciarzem, stał pod Peweksem i w pewnym momencie zajął się też przemytem alkoholu i papierosów. W tym czasie był więc początkującym i wielce utalentowanym przestępcą, jednak zamarzyło mu się coś więcej. Konkretnie kariera sportowa. ZOBACZ WIDEO "Podsumowanie Tygodnia". Efekt Nawałki w Lechu Poznań już działa?

W najnowszej książce "Spowiedź Nikosia zza grobu" Tadeusza Batyra czytamy: "Nikodema Skotarczaka zapamiętał inny zawodnik rugby, wówczas już zdobywca Pucharu Polski – Krzysztof Łukaszyk. - Nikoś od 1980 roku zaczął przychodzić na Lechię. Najpierw pakował na siłowni Lechii razem z "Pepsi colą". Nie był wówczas lubiany, potem zaczęliśmy żądać od niego za wejście na siłownię szampana. I kupował szampana. Jego zachowanie było prostackie, bezczelne, po prostu nie dał się lubić. Potem zaczął wchodzić w każdą dziurę, rzucał się w oczy, zaglądał wszędzie. Komentowano to, ale jak wszedł w bardzo bliski kontakt z Klockowskim, to odpuszczono". To fragment zeznań Łukaszyka z 1986 roku. Klockowski był wtedy trenerem klubu. A więc "Nikoś" umiejętnie zdobywał teren. Co ciekawe, opis jego zachowania stoi w sprzeczności z tym co czytamy w książce o Lechii. Tam Nikoś jest człowiekiem wysokiej kultury nie przystającym do typowego świata przestępczego. Podobnie mówił o nim w rozmowie z WP Krzysztof Wójcik, autor książki "Mafia na wybrzeżu": "Rozmawiałem kiedyś z Janem Nowickim. Wspominał o poczuciu humoru "Nikosia". Aktorzy, którzy do niego lgnęli, czyli Pazura, Lubaszenko, cała ekipa, wszyscy go znali. Mógł wydawać się sympatycznym gościem. To był człowiek na poziomie, nie dresiarz z siłowni. Aktorzy lubili z nim rozmawiać, imprezować, grać w kasynie. Więc z jednej strony celebrytów ciągnęło do niego, z drugiej strony on sam chciał być celebrytą. To był inny świat. Przestępcy chcieli zadawać się z gwiazdami". Być może właśnie pragnienie sławy zaprowadziło go do klubu. Jak czytamy w "Spowiedzi Nikosia zza grobu" w roku 1981 uczęszczał już regularnie na treningi, trzy razy w tygodniu. Co też istotne, całkiem solidnie się prezentował i nie ukrywał, że ma nadzieję na profesjonalną grę. 27-latek w tym czasie "odznaczał się niezłą kondycją oraz siłą fizyczną - szczególnie silne miał nogi. Wówczas, podobnie jak dziś, rugby przegrywało konkurencję na popularność z piłką nożną, a nawet z hokejem czy boksem. Dlatego trener Klockowski cieszył się z każdego nabytku - z "Nikosia" także. Po ciężkich przygotowaniach zimowych nadeszła wiosna, którą sztab przeznaczył na treningi kondycyjne". I mniej więcej w tym momencie kończą się marzenia gangstera o profesjonalnym uprawianiu sportu. "Nikoś" został zweryfikowany negatywnie. W sprawdzianie na 300 metrów wypadł bardzo obiecująco, ale był to jednorazowy wyskok. W powtórzonym biegu nie miał już sił. Skończyło się więc na kilku sparingach. Słynny gangster nie zniechęcił się jednak do sportu całkowicie. Zaczął więc jeździć z drużyną na mecze w roli kibica. Z czasem został też działaczem, konkretnie kierownikiem sekcji rugby. Choć był też bardzo blisko sekcji sportowej. Nie ukrywał swojej miłości do klubu. Przyjeżdżał na mecze białym kabrioletem - Mercedesem 500. Wówczas był to jedyny taki samochód na Wybrzeżu. Dla odróżnienia rodzinę woził Chevroletem Corvette. Oczywiście nie była to miłość bezinteresowna. Z czasem okazało się, że legitymacja pracownika klubu może dać mu więcej, niż karta zawodnika, zwłaszcza że rugby było niezbyt dochodowe. A warto tu zaznaczyć, że w połowie lat 80. Gang Skotarczaka przywiózł do Polski ponad 2 tysiące samochodów, o wartości 20 milionów złotych. Był więc sponsorem raczej hojnym. W pewnym momencie klub całkowicie uzależnił się od niego finansowo. W książce Batyra czytamy: "Lechia rozpoczęła i zakończyła przygodę z europejskimi pucharami we wrześniu 1983 roku. Przegrane mecze z jednym z najlepszych klubów w Europie, Juventusem, okazały się potrzebną lekcją, która nie poszła na marne. W sezonie 1983/84 biało-zieloni po 21 latach nieobecności awansowali do I ligi piłkarskiej. Nie było wówczas Ekstraklasy. Spory udział w awansie - czemu nie zaprzeczają ani ówcześni działacze, ani piłkarze - miał "Nikoś". Było w tamtych czasach wiedzą powszechną, że sędziowie którzy przyjeżdżali do Gdańska na mecze zatrzymywali się w eleganckiej willi "Nikosia", a gospodarz dbał o to, by niczego im nie brakowało. Po awansie Skotarczak, jako prawdziwy lokalny patriota dostał odznakę honorową z napisem „"Zasłużony dla miasta Gdańska" od ówczesnego prezydenta Kazimierza Rynkowskiego.

Z hojnego sponsora cieszyli się też piłkarze. "Nikoś" lubił wpadać na treningi i organizować zawodnikom różne gry. Na przykład gra dwóch na dwóch. Zwycięzcy dostawali po tysiącu złotych co było w tym czasie, przy zarobkach oscylujących w okolicach 10-12 tysięcy złotych, całkiem znaczącą kwotą. Żeby było jasne, Nawrocki podkreśla, że nie ma żadnych dowodów, by największy sukces Lechii, a więc Puchar Polski, został ustawiony przez skorumpowanych arbitrów. Co więcej, było w tej sprawie prowadzone dochodzenie, które niczego nie wykazało. Jak pisał na podstawie akt Instytutu Pamięci Narodowej: "Procederu kupowania meczów przez Lechię w Pucharze Polski nie wykryto również podczas prowadzonej przez Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych w Gdańsku sprawy operacyjnego rozpracowania (SOR) o kryptonimie Gruda. Była ona założona na kierowaną przez Nikosia grupę przestępczą i mimo że dotyczyła lat 1984-1990, wielokrotnie pojawiały się w niej sformułowania wiążące Nikodema Skotarczaka z Lechią Gdańsk. Stąd można założyć, że ewentualny proceder łapówkarstwa zostałby w niej przynajmniej zasygnalizowany. Ani słowa o procederze korupcyjnym nie ma również w SOR Wrzos, nawiązującej do działalności trójmiejskich gangsterów, w tym "Nikosia"". Co ciekawe, w sezonie, w którym Lechia wywalczyła awans, "Nikodem Skotarczak był już etatowym pracownikiem gdańskiej Lechii. Z dniem 2 marca 1984 roku "Nikoś" został zatrudniony na etacie kierownika sekcji rugby, pozostając jednocześnie bardzo blisko sekcji piłkarskiej. Zarabiał zaledwie 4750 złotych miesięcznie. Trzy dni po podpisaniu umowy Skotarczak dostał bezpłatny urlop. Z jego perspektywy nie etat i pensja były przecież najważniejsze, cel był inny". O co więc w tym wszystkim chodziło? Przecież nie o to, by wypisywać skład i zanosić go sędziemu. Chodziło o stanowisko, które było doskonałym narzędziem. Mówiono wówczas, że razem ze swoim współpracownikiem (ale też współpracownikiem SB) Edwinem Myszkiem, zarabia krocie na fałszowaniu biletów na mecze. Ale to była tylko działalność poboczna. Faktyczny cel był inny. "Nowa funkcja dawała dyrektorowi, jak i nowemu szefowi sekcji rugby, liczne możliwości, które - jak miało się okazać - były szalenie przydatne w interesie samochodowym. Dostęp do dokumentów, w tym pełen przegląd zasobów ludzkich, informacje o wyjazdach krajowych oraz zagranicznych, podane jak na talerzu kompetencje poszczególnych zawodników. Nawet w Polsce komunistycznej mogło przynieść to wymierne korzyści. W końcu zatrudnienie w klubie sportowym oznaczało także swobodę przekraczania granicy. Ktoś musiał przecież obserwować rugbystów mierzących się w sportowej rywalizacji np. w Hanowerze. W klubie potrzebny jest też bank informacji, czyli człowiek, który nawet na parę tygodni przed meczem pojedzie przyjrzeć się formie przeciwnika, choćby w Szczecinie. A jak w Szczecinie na szczeblu I ligi mierzy się Pogoń z Lechią, to milicja nie ma prawa zatrzymać sztabu szkoleniowego gości. "Panów działanie ma znamiona wpływania na wynik meczu" - grzmiał jednego razu na milicjantów zaniepokojony dyrektor Lechii, wracający właśnie zza zachodniej granicy". Przez wiele lat gangsterzy byli chronieni, a Lechia rosła dzięki ich pieniądzom w siłę. Kradzione samochody, głównie te marki audi czy volkswagen, trafiały bowiem do różnych wysoko postawionych oficerów SB, hierarchów kościelnych a także do jednego z generałów. Zaś w skład gangu, jak pisze Nawrocki, wchodzili "wysocy rangą oficerowie milicji, urzędnicy, dyrektorzy i prezesi klubów sportowych, oficerowie Wojsk Pogranicza oraz liczni sportowcy". To zresztą by wiele wyjaśniało, gdyż zawiera sugestię, że Skotarczak działając w branży sportowej jednocześnie rekrutował nowych pracowników. Poza tym na parking na stadionie Lechii był wykorzystywany do sprowadzanych z zachodu samochodów. Nikoś mógł więc jeździć na obserwacje i sprowadzać samochody. Co na to zawodnicy? Uważali, przynajmniej oficjalnie, że Skotarczak i Myszki to sprawni menedżerowie, którzy sprowadzają zachodnie samochody. Skotarczak z czasem musiał uciekać z kraju a więc jednocześnie wycofał się z działalności "sportowej". Później, już w latach 90. pojawiał się jeszcze na Lechii, ale już nie z taką częstotliwością. Zmalał jego zapał kibicowski, nie miał też wielkiego interesu by tam bywać czy działać. W końcu paszporty nagle stały się łatwiej dostępne. W 1998 roku został zastrzelony pod klubem Las Vegas.

Źródło artykułu: