Jakub Błaszczykowski wrócił do Ekstraklasy, czyli miłość w czasach popkultury

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Rafal Rusek / PressFocus  / Na zdjęciu: Jakub Błaszczykowski (z lewej)
Newspix / Rafal Rusek / PressFocus / Na zdjęciu: Jakub Błaszczykowski (z lewej)
zdjęcie autora artykułu

Zimowe ratowanie Wisły Kraków było czymś chwalebnym, przez media kanonizowanym w trybie LIVE. Start wiosny udowodnił jednak, że to jeszcze nie czas na klepanie się po plecach. Możliwy jest bowiem każdy scenariusz, nawet ten najtragiczniejszy.

Jakuba Błaszczykowskiego i jego kolegów z Białej Gwiazdy przywitały na rozgrzewce przed meczem Górnik Zabrze - Wisła Kraków gwizdy miejscowych kibiców. Nie spodobało się to części dziennikarzy i ekspertów. Pojawiły się głosy, że jeśli Wisła powoli wygrzebuje się z bagna, a w jej składzie znajduje się człowiek-legenda, należało ich przywitać w Zabrzu brawami. Halo, wstawać, pobudka! Po kilkudziesięciu odcinkach tego serialu czas w końcu wrócić na ziemię.

Wisła ma problem

Może i akcja ratunkowa Wisły to działanie chwalebne, ale nie ma z niej co robić długiego weekendu majowego albo pomidorowej zupy: nie każdy będzie czuł ciepło w podbrzuszu na myśl o tym procesie. Kibice Górnika - postawionego pod ścianą, walczącego rozpaczliwie o utrzymanie - nie zachowali się inaczej niż jacykolwiek inni, miejscowi kibice wobec jakiejkolwiek innej, przyjezdnej drużyny. Sentymenty to w powieściach romantycznych, a nie w ligowej naparzance.

Kto w ogóle oczekiwał tego powszechnego uwielbienia, ostatnie sto lat musiał chyba spędzić w bryle lodu na Syberii. Nie było słychać ogólnopolskich lamentów, gdy upadała Polonia Warszawa, gdy na łopatki wykładał się Zawisza Bydgoszcz. Gdy na pysk padał Ruch Chorzów. W tym zakresie futbolowi bliżej do świńskiego ryja rzucanego na murawę Camp Nou w stronę Luisa Figo, niż Błaszczykowskiego z sercem na dłoni, stojącego u bram stadionu przy Reymonta. A o tym, że nie ma się co w klubie poklepywać po tyłkach mimo medialnej nawałnicy o zbawiennych ruchach nowych działaczy Wisły, niech świadczy poniedziałkowa gra Białej Gwiazdy i osiągnięty wynik. 0:2. A równie dobrze mogło być i 0:5.

ZOBACZ WIDEO Serie A: Piątek się nie zatrzymuje! Kolejny gol Polaka w barwach Milanu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Wisła ma kłopot i to ogromny. Po odejściu niektórych piłkarzy drużyna składa się dziś z gołej jedenastki, której trzon stanowi na dodatek trio Marcin Wasilewski - Kuba Błaszczykowski - Sławomir Peszko. Panowie mają łącznie 104 lata, 209 meczów w kadrze narodowej i dźwigają cały bagaż najróżniejszych doświadczeń. Podczas meczu w okolicy trybuny VIP słychać było pomruk, że Wisła może w tym sezonie dołączyć jeszcze do grupy zespołów szarpiących się o utrzymanie. I wcale nie będzie to sensacyjny rozwój wypadków. Wystarczy jedna kontuzja, obniżka formy jednego czy dwóch zawodników, a sztab szkoleniowy Białej Gwiazdy będzie miał gigantyczny problem z łataniem kolejnych wyrw.

Jakuba Błaszczykowskiego poznaliśmy już jako człowieka honorowego, mocno związanego z krakowskim klubem, utożsamiającego się z Wisłą w najwyższym stopniu. Gdzieś jednak między przywiązaniem, oddaniem, zdolnością do poświęceń i innymi wielkimi słowami, zagubił się w ostatnim czasie aspekt sportowy. W jakiej formie jest Kuba? Czy zmiana klubu, powrót do Ekstraklasy sprawi, że Błaszczykowski wskoczy na wyższe obroty i będziemy z niego jeszcze mieli pożytek w reprezentacji Polski? Czy pociągnie krakowską drużynę do zwycięstw? W Zabrzu nie zachwycił. Kilka razy szarpnął, widać było, że mu zależało, ale nie żarło nikomu. Po spotkaniu wyszedł do dziennikarzy i przyznał wprost: - Górnik był zespołem lepszym. Sam czuję się dobrze fizycznie. Mamy jednak swoje problemy, czeka nas dużo pracy. Nie chcę mówić o wąskiej kadrze. Musimy sobie radzić w takich okolicznościach, w jakich się znajdujemy. Ogromne zainteresowanie

Nieczęsto się to zdarza w polskiej ekstraklasie: w Zabrzu, mimo przeraźliwego wręcz zimna, można było wyczuć atmosferę piłkarskiego święta. Ponad 14 tysięcy kibiców na trybunach to frekwencyjny rekord pierwszej wiosennej kolejki. Rekord wykręcony nawet mimo faktu, że mecz rozgrywany był w poniedziałek o godzinie 18, czyli w najgorszym możliwym terminie. W dniu, w którym w regionie rozpoczęły się zimowe ferie i dzieciaki wraz z rodzicami masowo wyjechały z miasta. Podwyższoną rangę można było wyczuć także na trybunie prasowej. Do klubu w ostatnim tygodniu wpłynęło tyle wniosków akredytacyjnych, że biuro prasowe musiało wielu chętnym odmówić. Do Zabrza zjechali przedstawiciele wszystkich największych redakcji. Nic dziwnego - Wisła miała się zaprezentować w Zabrzu po miesiącach łapania rzeczywistości na spinacze i klejącą taśmę, ale przede wszystkim: wrócić miał Błaszczykowski.

Na WP SportoweFakty w poniedziałek rano opublikowaliśmy niezwykle ciekawe zestawienie. Jak wyglądał świat, gdy Kuba decydował się na wyjazd z Wisły Kraków do Borussii Dortmund. Aktywnym piłkarzem był wtedy jeszcze Jerzy Brzęczek, pierwsza wersja iPhona dopiero wchodziła na rynek, na skoczniach wciąż latał Adam Małysz, a selekcjonerem piłkarskiej kadry był Leo Beenhakker. Inny świat, szmat czasu.

Błaszczykowski, po latach spędzonych na Zachodzie, w obliczu kłopotów w Wolfsburgu, mógł nakazać swojemu agentowi poszukiwania klubu w lidze opatulonej emerytalnymi petrodolarami, zdecydował się jednak zrealizować zapowiedzi sprzed ponad dekady. Miał wrócić do Wisły i wrócił. Na dodatek w okolicznościach, jakie we współczesnym futbolu są nie do zrozumienia. Podpisał umowę z klubem, który chwilę wcześniej ratował swoimi pieniędzmi. Zapowiedział, że za grę nie chce dla siebie ani grosza. Zespół "Myslovitz" nagrał przed laty znakomitą płytę o tytule: "Miłość w czasach popkultury". W tym, wiślackim przypadku, pasuje jak ulał. Byle to jeszcze miało szczęśliwe, sportowe zakończenie...

Źródło artykułu: