Marek Wawrzynowski: Zwolnienie Adama Nawałki byłoby kompromitacją Lecha Poznań (felieton)

Kilka miesięcy temu Lech Poznań zatrudnił Adama Nawałkę. Plany były wielkie. Lech zagrał 10 spotkań i już mówi się o możliwym zwolnieniu szkoleniowca.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Adam Nawałka PAP / Paweł Jaskółka / Na zdjęciu: Adam Nawałka
Poznański Lech może skorzystać z furtki w umowie i w razie gdyby klub nie zakwalifikował się do pierwszej ósemki, może zwolnić Adama Nawałkę bez wielkich kosztów (wg różnych wersji jest to odszkodowanie od 450 do 800 tys. złotych). To trochę pokazuje, jakim jesteśmy zaściankiem. Wydaje się, że Kolejorz jest dziś jednym z najbardziej cywilizowanych klubów w Polsce. Jeśli tak, to nie świadczy o nas najlepiej.

Właściciele Lecha mieli naprawdę sporo czasu zanim podjęli decyzję o zatrudnieniu byłego selekcjonera. Każdy zna Nawałkę. Wszyscy wiedzą, jak pracował z reprezentacją Polski, jak pracował w Górniku Zabrze. Negocjacje trwały wiele tygodni. Obie strony wiedziały na co liczyć, czego się po sobie spodziewać. Jestem pewien, że Nawałka przedstawił szefom wielkopolskiego klubu plany i zostały one zaakceptowane. Co więc nie wyszło? Trochę za wcześnie by mówić, że coś nie wyszło. Jeśli Lech Poznań chce zbudować coś trwałego i po większym kryzysie ma w planie zwolnienie selekcjonera, to świadczy to o władzach klubu gorzej niż źle.

Umówmy się, że obecny skład Lecha nie gwarantuje żadnego wyniku. Na pewno nie europejskich pucharów. Bramkarz Jasmin Burić jest dziś przeciętnym ligowcem, gdyby grał w Śląsku Wrocław albo w Koronie Kielce nikt by o nim nie napisał. Piłkarze tacy jak Rafał Janicki, Piotr Tomasik czy Michał Gajos to są średni ligowcy. Łukasz Trałka najlepsze ma już za sobą. Jeśli kogoś by bronić, to Macieja Makuszewskiego, choć i ten ma fatalny okres. I młodych ligowców, jak Gumny i Jóźwiak. Do tego mamy kilka konkretnych niewypałów. Nikola Vujadinović nie powinien grać w piłkę w zespole walczącym o czubek tabeli Ekstraklasy. Częste zmiany jego klubów dają wyraźnie do zrozumienia, że wszyscy się na nim szybko poznawali, albo że jest elementem jakiegoś układu personalnego. To nie jest piłkarz na Lecha. W końcu Darko Jevtić, niegdyś motor klubu, a dziś jego piąta kolumna.

W Lechu Poznań szykuje się trzęsienie ziemi

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Mocna opinia o Lewandowskim. "Jest bardzo sfrustrowany. To nie pomaga w tworzeniu drużyny"

Lech nie jest ani klubem wojowników, ani klubem zawodników grających piłkę szybką i techniczną. Jest klubem zawodników przeciętnych i wypalonych. Mówiąc wprost, Lech dziś zajmuje 6. miejsce i biorąc pod uwagę skład klubu, jest to miejsce całkiem wysokie w stosunku do kadry.

W sumie są tu jeszcze Portugalczycy Tiba i Amaral. Obaj nieźli, ale mocno przepłaceni. Za to Gytkjaer to jeden z niewielu transferów, z których klub może być dumny. Przez lata budowano w Poznaniu - jak to się mówi wśród piłkarzy - skład węgla i papy. Ściągano wynalazki z bożej łaski. Lasse Nielsen, Barkroth, Radut, Keita i w końcu Nicki Bille Nielsen. Awanturnik przebierający się za piłkarza, najbardziej nieskuteczny piłkarz w historii, który jednak był wypuszczany w pierwszym składzie. Ten ostatni przykład pokazywał oderwanie ludzi z Poznania od rzeczywistości.

Wydawano kolosalne pieniądze na piłkarzy, którzy nie byli tego warci. Przy okazji Lech przestał inwestować w młodych polskich graczy, na których można jeszcze zarobić. Po co, skoro ma akademię. Dlatego nie ma dziś takich strzałów, jak 20-letni Robert Lewandowski, 23-letni Sławomir Peszko, 24-letni Tomasz Bandrowski czy 21-letni Łukasz Teodorczyk. Kiedyś mówiono, że Lech ma świetny skauting, po latach został mit.

Władze Lecha doprowadziły klub do opłakanego stanu sportowego. Błędy transferowe są częścią biznesu piłkarskiego. Kupujesz piłkarza i nie wiesz, czy zgra się z grupą, czy polubi go trener, czy pasuje do profilu. Margines błędu zwiększa się w takim kraju jak Polska, gdzie kupuje się tanio albo ściąga za darmo. A jak tanio to znaczy, że towar jest wadliwy. Wada może przeszkadzać bardziej albo mniej.

Problem pojawia się wtedy, gdy błędów jest zdecydowanie więcej niż dobrych strzałów. Dlatego poważny klub potrzebuje dyrektora sportowego, który ma prowadzić całą politykę klubu i być z niej rozliczany przed zarządem.

Osłabienia Lecha w meczu o głowę Nawałki

W polskich klubach ośrodki władzy są zwykle dwa. Swoją politykę prowadzi prezes, swoją trener. Dyrektorzy sportowi często robią za paprotki w gabinecie prezesa, są jego okiem i uchem. Jeśli faktycznie zarządza syn właściciela i rozlicza sam siebie, nie jest w stanie robić tego dobrze. Jedne błędy przykrywa kolejnymi.

Jak słyszę, że Lech robi wielką rewolucję, to trochę mi się chce śmiać. Czyli, że przyjedzie ciężarówka, wyrzuci na parkingu przed stadionem 15 zawodników a kolejnych 15 zabierze i gdzieś wywiezie. To jest robienie piłki jak z jakiejś republiki bananowej. Skład buduje się powoli, przez dwa, trzy okna. Skąd pomysł, że ktoś kto popełnił tyle błędów, nagle zatrudni kilkunastu właściwych piłkarzy?

Problemem Lecha dziś nie jest Nawałka. Problemem jest brak spójnej polityki. Z jednej strony słuchasz Piotra Rutkowskiego i jesteś przekonany, że ten facet wie, co mówi. To świetnie wykształcony człowiek, który ma sporą wiedzę o futbolu. Podobnie jak Karol Klimczak, inteligentny prezes klubu. Tyle, że to wszystko ładnie brzmi, a faktycznie jeden model klubu miesza się z drugim, myśl goni myśl, dzisiejszy doskonały pomysł jest jutrzejszym złym pomysłem. Jeden z drugim mówią nam: "Ja nie wiem, co ja chcę".

Zobacz inne teksty autora

Czy Lech Poznań awansuje do czołowej ósemki ligi?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×