Mundial 2022. Katar. Ziemia obiecana

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Mikhail Aleksandrov/TASS / Na zdjęciu: Katar szykuje się na mundial!
Getty Images / Mikhail Aleksandrov/TASS / Na zdjęciu: Katar szykuje się na mundial!
zdjęcie autora artykułu

Za trzy lata piłkarski mundial trafi do Kataru - małego kraju na pustyni, gdzie miłość do piłki odkryto dopiero po odnalezieniu ropy i gazu. Katarski sen o potędze kosztuje dużo pieniędzy, ale płaci się też marzeniami i życiem.

[b]

Michał Kołodziejczyk z Kataru[/b]

W centrum Dauhy z nowoczesnego wieżowca wychodzi młody Katarczyk i podchodzi do jeszcze nowocześniejszego samochodu. Nie uśmiecha się, ma zafrasowaną twarz. Z niepokojem patrzy na zachód słońca. Na Katar właśnie nałożono embargo, o czym informuje głos spikera telewizyjnego. Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Egipt i Bahrajn zarzuciły Katarowi wspieranie terrorystów. Wyrzuciły obywateli tego kraju ze swoich terytoriów, zamknęły przestrzeń powietrzną dla katarskich samolotów i zatrzymały eksport żywności.

Film trwa ponad pięć minut, ale nie ma w nim smutku, a niebo nad Katarem nawet przez chwilę nie przestaje być błękitne. Nie pojawia się żadna czarna chmura. Są za to dziewczynka przy meczecie, chłopiec, który zrobił łódkę z papieru, jeździec na pustyni, który wypuścił w powietrze sokoła, i rządzący Katarem emir Tamim ibn Hamad Al Sani - ale tylko w postaci olbrzymiego plakatu z popularnym graffiti na jednym z drapaczy chmur. Narodowy symbol goni narodowy symbol, patos atakuje zza każdego rogu, a przecież nie jest to film o bohaterach wojennych, poławiaczach pereł czy zmieniających historię osiągnięciach przodków. To film o krowach. A dokładnie o czternastu tysiącach krów, które uratowały poranną latte Katarczyków.

Latte to tylko w teorii rzecz błaha. Po wprowadzeniu embarga w 2017 roku mleko sprowadzane wówczas głównie z Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów na długo pozostało na półkach w sklepach. Katarczycy jak zawsze poparli swojego emira i unieśli się honorem. "Będziemy pić latte bez mleka" - krzyczeli i jeśli kupowali importowane produkty, to tylko po to, by ostentacyjnie je wylać. Tyle że emir wiedział, że to dość nieeleganckie zostawiać swoich obywateli bez latte.

ZOBACZ WIDEO: "Druga połowa". VAR największym problemem współczesnej piłki? "Mecz z VAR-em i bez to dwie różne dyscypliny sportu"

Na farmę Baladna autostradą numer "1" jedzie się godzinę, sześćdziesiąt kilometrów na północ od Dauhy. Krowy przebyły znacznie dłuższą drogę. Przypłynęły statkami ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Niemiec i Australii - był to największy transport zwierząt na inny kontynent w historii. Zajmującą dwa i pół miliona metrów kwadratowych farmę zbudowano na pustyni, z autostrady jest niewidoczna, ale w dni wolne od pracy, by do niej trafić, wystarczy jechać za innymi samochodami. To atrakcja, przyjeżdżają tu wycieczki, ojcowie rodzin zabierają bliskich, by zobaczyli, jak Katar, kiedy tylko chce, potrafi być samowystarczalny.

Po udostępnionym dla gości terenie Baladny można przejechać się pomalowanym w czarno-białe łaty quadem, do którego przyczepione są przyczepy w kształcie krowy. Można bawić się w małym lunaparku, jeździć na kucyku, albo skakać na trampolinie. Można przyjechać na cały dzień, odpoczywać, a na posiłki chodzić do przyzakładowej restauracji. To nie jest zoo, krowy to niby pełna egzotyka, ale przedstawiane są ludziom jako przyjaciółki, które zapewniają zdrowe śniadania.

"Nie wszyscy kibice wrócą do domów". Jacek Bąk przestrzega przed wyjazdem na MŚ w Katarze - Czytaj więcej

Zanim pójdzie się oglądać dojenie krów żywych, można podziwiać te sztuczne stojące przed wejściem. Pomalowane w kolory tęczy, niebieskie, różowe, w różnych pozach, różnej wielkości, z napisem "Pokój na świecie", albo saute. Robienie zdjęcia przy wielkim napisie "Kocham Baladnę" nie jest żadną przesadą, bo Katarczycy pokochali swoje mleko miłością pierwszą i prawdziwą. Farma już teraz zapewnia 85 procent zapotrzebowania kraju na produkty mleczne - wytwarza ich 400 ton każdego dnia, każdego ranka ciężarówki wywożą do Dauhy ponad milion różnych opakowań. Na terenie farmy jest też małe muzeum, gdzie poza filmem "Pozostań silny", który pokazuje, jak problem zamienić w wyzwanie, ogląda się także studnię, belki słomy oraz gabloty, w których wystawione są jogurty i śmietany.

Fot. Katarskie krowy na dojeniu
Fot. Katarskie krowy na dojeniu

Za szybą, do jednej z sześciu kręcących się dojarek, wpychane są właśnie krowy. Zmieści się ich sto, są ponumerowane kolorowymi farbami. Na szczęście na terenie farmy takich dojarek jest sześć i każda krowa zdąży zaliczyć przejażdżkę trzy razy dziennie. Dzieci przylepiają się do szyby, dorośli robią zdjęcia. Krowy pewnie już przyzwyczaiły się do błysków fleszy, bo w Katarze robią za gwiazdy.

Samowystarczalność to od dwóch lat w tym kraju słowo klucz. Wartki strumień pieniędzy z gazu i ropy pozwala realizować nawet najdziwniejsze projekty. Wystarczy tylko znaleźć dla nich jakieś uzasadnienie. Podobnie jest z mundialem, który odbędzie się tu w 2022 roku.

Brzydka gra

Na przygotowania do mistrzostw świata Katar dostał dwanaście lat, najwięcej w historii. W 2010 roku rządzący wówczas FIFA Sepp Blatter zdecydował o przyznaniu prawa organizacji turnieju aż w dwóch kolejnych cyklach. Chociaż do turnieju w Brazylii (2014 r.) pozostawało jeszcze dużo czasu, podjęto decyzję, że w 2018 roku mundial zorganizuje Rosja, a jeszcze cztery lata później wszystkie najlepsze reprezentacje świata przyjadą do Kataru. Pytań było znacznie więcej, niż gotowych odpowiedzi.

- Kiedy dowiedzieliśmy się o decyzji FIFA, zrozumieliśmy, że to najwspanialsza rzecz, jaka mogła nam się przytrafić. Chociaż ja akurat się śmiałem, bo realizował się mój żart - mówi Hamad Al Amari, najpopularniejszy katarski showman, z którym spotykam się w jego nowoczesnym biurze z widokiem na budowę miasta Lusail, gdzie rozegrany zostanie finał mundialu.

Hamad dorastał w Stanach Zjednoczonych i Irlandii, studiował w Walii. Kiedy pytano go, skąd pochodzi, potrzebna była mapa, bo nikt nie wiedział, gdzie leży Katar. Kibicuje Liverpoolowi, którego proporzec wisi u niego w biurze pod sufitem, a na szafce stoi wykuty z żelaznych liter napis: "You'll never walk alone". W swoich piłkarskich fascynacjach Hamad szedł jednak trochę sam, bo kiedy koledzy zagadywali go o futbol w jego kraju, nikt nie wierzył, że na pustyni ktoś może grać w piłkę.

- Nabijali się ze mnie pytając, czy Katar awansował kiedyś na mundial. Żartowałem, że zagramy na nim dopiero, jeśli go sobie kupimy. No i się spełniło - śmieje się, bo akurat z kupowania mistrzostw żartować tu można. - Dostaliśmy czas na pokazanie światu, że nie jesteśmy tylko od gazu i ropy, ale że potrafimy przeprowadzić największą sportową imprezę w nowoczesny sposób. Taki, którego nikt wcześniej nie wymyślił - dodaje.

To dość łatwe zadanie, bo mundial w Katarze byli w stanie wymyślić tylko ci z bogatą wyobraźnią. To najmniejszy kraj, jaki dostał prawo organizacji turnieju tej rangi, mieszka w nim tylko dwa i pół miliona ludzi, z czego obywatele Kataru to raptem trzysta tysięcy. Kraj, w którym dzieci cierpią na brak witaminy D, bo przez pięć letnich miesięcy, kiedy temperatura przekracza pięćdziesiąt stopni, nie są wypuszczane na słońce, a tylko przewożone klimatyzowanymi samochodami z klimatyzowanych pomieszczeń do innych klimatyzowanych pomieszczeń.

Szokujące wieści. FIFA otrzymała 880 milionów dolarów łapówki - Czytaj więcej

Kraj, w którym całe życie koncentruje się w stolicy, i który poza nią nie wypuści także mundialu - dystans pomiędzy dwoma najdalej położonymi od siebie stadionami, na których odbywać się będą mecze, wynosi 55 kilometrów. Najbliżej jest z obiektu Al Rayyan do Education City - zaledwie pięć kilometrów, więc kibice bez problemu po raz pierwszy w historii będą mogli jednego dnia zobaczyć nawet dwa spotkania turnieju. Prawo organizacji najważniejszego piłkarskiego turnieju dostał kraj bez żadnego piłkarskiego dziedzictwa, bez choćby jednego znanego piłkarza w historii. Ale także kraj tak obrzydliwie bogaty, że wszystkie braki - poza tymi w historii, jest w stanie szybko uzupełnić.

Fot. Katar nocą
Fot. Katar nocą

Przyznanie mundialu Katarowi dziwnym zbiegiem okoliczności terminowo pokryło się z otwarciem katarskiego portfela na świat. Szejkowie zainteresowali się pomocą zwłaszcza dla tych krajów, których przedstawiciele zasiadali w komitecie wykonawczym i których głosy mogły okazać się decydujące. Bo skoro Katar mierzył się w wyścigu o mundial ze Stanami Zjednoczonymi, Australią oraz Japonią i Koreą Południową, musiał użyć i twardej siły pieniądza i siły miękkiej - lobbując i pompując gotówkę w sport na całym świecie, by pokazać, jak jest dla niego ważny. To była też sprawa honorowa. Dauha dwa razy starała się przekonać Międzynarodowy Komitet Olimpijski, że jest w stanie zorganizować letnie igrzyska, ale głównie ze względu na klimat nikt nie wziął Katarczyków na poważnie i miasto nie uzyskało nawet statusu oficjalnego miasta kandydata. Futbolowi upał nie przeszkadzał.

W książce "The Ugly Game" (Brzydka gra) Heidi Blake i Jonathan Calvert punkt po punkcie pokazują serię wydarzeń, które układają się w spisek pozwalający cieszyć się Katarowi ze zwycięstwa. Umowa na wydobycie gazu między Rosją i Katarem zawarta jeszcze przed decyzją FIFA o przyznaniu obu krajom organizacji dwóch kolejnych mundiali, umowa o sprzedaży katarskiemu funduszowi inwestycyjnemu przez członka komitetu Mariosa Lefkaritisa działki na Cyprze za 27 milionów funtów, kontrakt z Paragwajem na budowę gazociągu pomiędzy tym krajem a Boliwią i Urugwajem, czy wreszcie - spotkanie szejka Tamima z prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym, po którym Katarczycy kupili i wyprowadzili na prostą jego ukochany klub Paris Saint-Germain, a Michel Platini zagłosował na Katar. Platiniego do takiego głosowania nikt nie zmuszał, ale sam przyznał, że zasugerowano mu, że "dobrze byłoby, gdyby to zrobił", czym podpadł krajom europejskim, których interesy miał przecież reprezentować.

Katar zaprzecza jakimkolwiek zarzutom dotyczącym korupcji. Blattera i Platiniego w futbolu już nie ma, zostali wykluczeni za przelew dwóch milionów euro, jaki z niewyjaśnionych powodów Francuz przyjął od Szwajcara w 2011 roku. Mundial trafił nad Zatokę Perską, a kojarzenie marki "Katar" z marką "futbol" wyraźnie nabrało na znaczeniu po gigantycznych transferach dokonywanych przez PSG i reklamach organizacji edukacyjno-charytatywnej "Qatar Foundation", a później linii lotniczych "Qatar Airways" na koszulkach wielkiej Barcelony. Koszulkach, które zanim ozdobiono logiem Unicefu przez ponad sto lat pozostawały bez żadnego napisu poza nazwiskiem piłkarza.

Departament przyszłości

Z biura Hamada nie widać budowy stadionu w Lusail. To, że na trzy lata przed mundialem nie ma jeszcze obiektu, na którym ma się odbyć finał, w ogóle nie dziwi. Jednak fakt, że nie ma nawet 270-tysięcznego miasta, na terenie którego stadion będzie się znajdował, pokazuje skalę projektu, który realizują Katarczycy.

Użytkowanych jest kilkanaście biurowców i apartamentowców położonych najbliżej Dauhy, kilkadziesiąt znajduje się w stanie surowym, wiele jednak nie wyszło jeszcze z ziemi, albo zasłoniętych jest setkami dźwigów, które sprowadzono, by zbudować miasto typu "smart". To będzie pierwsze takie miejsce na świecie wymyślone od początku do końca przy użyciu nowoczesnych technologii i tak, by nowoczesne technologie były w użyciu przez mieszkańców każdego dnia. Jego projekt wygląda jak praca doktorska na wydziale architektury w departamencie przyszłości.

Na zdjęciu: Lusail - miasto w budowie
Na zdjęciu: Lusail - miasto w budowie

Do Lusail prowadzić będzie nowa autostrada, która oddana zostanie pod koniec tego roku. Po pięć pasów w każdą stronę, plus jeden awaryjny, przepustowość - dziesięć tysięcy samochodów na godzinę. Bezpieczeństwa mieszkańców w mieście pilnować będzie dwadzieścia tysięcy kamer i czujników, które w kilka sekund reagować będą na to, co się dzieje. - Jesteśmy tylko ludźmi, popełniamy błędy - informują Katarczycy w spocie reklamowym Lusail, ale nie chodzi o to, że przyznają się w ten sposób do błędów w projekcie.

Wypadek samochodowy zostanie rozpoznany przez system monitoringu, który zamknie pas drogi i wyśle na miejsce odpowiednie służby. Wszystkie budynki będą posiadać centralną klimatyzację regulowaną elektronicznie. Jeśli mocne słońce świecić będzie już tylko na górne części budynków, tylko one będą dodatkowo chłodzone, cień, który pojawi się w dolnych partiach, zmniejszy zużycie klimatyzatorów na niższych piętrach. Wyliczenia są dokładne: w jednej części miasta zużycie prądu dzięki inteligentnym systemom spadnie o 17 procent, w innej o 32. Dzielnic Lusail będzie aż dziewiętnaście.

Miasto pomoże też w zarządzaniu czasem swoich mieszkańców. Na 150 ekranach ustawionych na ulicach można będzie zarezerwować wydarzenie, które zaspokoi twoje oczekiwania: seans w kinie, biznesowy lunch, albo rodzinny wieczór. Ekran wskaże ci najszybszą drogę analizując korki, pomoże także w wyborze i rezerwacji odpowiedniego miejsca parkingowego, jeśli nie będziesz chciał skorzystać z transportu publicznego, znajdzie dla ciebie miejsce w hotelu, powie, jaka będzie pogoda, a jeśli wybierasz się dalej, kupisz nawet bilet lotniczy.

Jak ktoś lubi wyliczanki, ta robi wrażenie. Lusail to: 38 kilometrów kwadratowych, 22 miliony metrów kwadratowych do wykorzystania w 65 tysiącach mieszkań i lokali usługowych, 35 hoteli, 37 punktów lekarskich, 4 szpitale, 4 linie tramwajowe o długości 21 kilometrów i z 28 przystankami. Do tego 26 taksówek wodnych, 9 wodnych autobusów, 34 kilometry dróg rowerowych, 42 przejścia podziemne, szkoły, boiska, centra handlowe, meczety i marina na 1200 jednostek. No i stadion, na którym 19 grudnia 2022 roku, w dniu święta narodowego Kataru, poznamy nowego mistrza świata. Wszystko budowane niemalże na raz, w tym samym czasie.

Krótki spacer po Lusail pokazuje, jak każdy metr kwadratowy natychmiast zajmuje normalne, codzienne życie. Promenada nadmorska oddana jest już do użytku - gdy tylko zjechały buldożery, przywieziono pięknie zapakowane palmy, wsadzono je symetrycznie przy chodniku, postawiono ławki i rozwinięto trawę, której odpowiedniego nawadniania pilnuje kilku ogrodników. Na razie nie ma problemów z miejscem parkingowym, nawet przy centralnym Crescent Park. Park jest teraz po środku niczego, ale za to z pięknym widokiem na stadion, który piłkarzom służyć będzie tylko na mundialu.

Na zdjęciu: wizualizacja miasta Lusail. Fot. 2022 Supreme Committee for the Delivery & Legacy/Getty Images
Na zdjęciu: wizualizacja miasta Lusail. Fot. 2022 Supreme Committee for the Delivery & Legacy/Getty Images

Po zakończeniu turnieju wszystkie trybuny zostaną rozebrane i rozdane innym obiektom sportowym, a obiekt zamieni się kompleks handlowy, powstanie tam też szpital i szkoły. Lusail Stadium jest teraz pilnie strzeżony, znaki o zakazie fotografowania zaczynają się już kilka kilometrów od niego, głównie ze względu na mieszczące się w okolicach obozy, w których mieszkają robotnicy. Te miejsca w Katarze są pilnie strzeżone, od kiedy na jaw wyszły nieludzkie warunki, jakie tam panują, szacuje się, że w takich miejscach może mieszkać nawet półtora miliona ludzi. Stadion ma już sześć pięter, docelowo w najwyższym miejscu będzie wznosił się na osiemdziesiąt metrów. Dookoła niego powstaje kilka bloków mieszkalnych, ale wszystko wygląda teraz jak wielkie gruzowisko i wysypisko śmieci. Po ulicach jeżdżą głównie ciężarówki.

Sektor dla pijących

Mundial w Katarze nie będzie przypominał żadnego z dotychczasowych. 32 drużyny zamieszkają i rozegrają swoje mecze w miejscach oddalonych od siebie o maksymalnie godzinę drogi. Po turniejach w RPA, Brazylii i Rosji, gdzie podróż pomiędzy miastami, w których rozgrywano spotkania, zajmowała nawet kilka godzin samolotem, teraz wystarczy metro. Mistrzostwa świata pierwszy raz w historii odbędą się tak naprawdę w jednej aglomeracji, gdzie trudno wyobrazić sobie półtora miliona kibiców, którzy w ciągu miesiąca mają pojawić się w Katarze.

- Nie otrzymalibyśmy organizacji mundialu, gdybyśmy już we wstępnej ofercie nie zagwarantowali 60 tysięcy miejsc noclegowych. Teraz wiemy, że tych miejsc zostanie przygotowanych blisko sto tysięcy - tłumaczy mi John Davies z Supreme Committee for Delivery and Legacy, z którym spotykam się w siedzibie organizacji w Al-Bidda Tower, w samym centrum Dauhy, tuż przy kilkukilometrowym deptaku Al Corniche. Supreme Committee to komitet organizacyjny mundialu odpowiedzialny za to, by wszystkie budynki związane z turniejem powstały na czas. "Legacy" w nazwie to dziedzictwo - hasło przewodnie tych mistrzostw. Katarczycy chcą, by mundial, który zorganizują, zostawił po sobie wiele dobrego także po zakończeniu rozgrywek - dla "Kataru, Bliskiego Wschodu, Azji i świata."

Na zdjęciu: budowa stadionu
Na zdjęciu: budowa stadionu

Davies jest Anglikiem, pochodzi z Manchesteru, do Kataru przeprowadził się w 2015 roku. W oprowadzaniu po pawilonie towarzyszy mu milcząca koleżanka. Davies ma odpowiedź na każde pytanie, mówi spokojnie, tłumaczy, że świat niepotrzebnie boi się tego mundialu. Dobrze wie, jakie ryzyko niesie za sobą umiejscowienie w tej samej dzielnicy kibiców na przykład z Bośni i Serbii, albo Ukrainy i Rosji.

- Organizujemy mundial, ale ze względu na ograniczony obszar wszystko przypomina trochę igrzyska olimpijskie. Wiele decyzji podejmować będziemy dopiero, gdy jasne będzie, kto na turniej awansował, ale jesteśmy świadomi wszystkich zagrożeń. Poza miejscami w hotelach o różnej klasie i w różnych cenach, planujemy zakwaterować 20 tysięcy kibiców na kilku wielkich wycieczkowcach, które na czas turnieju staną w naszym porcie. Spodziewamy się, że atrakcyjną ofertą będzie także możliwość spędzenia nocy na specjalnych campingach, które powstaną na pustyniach - tłumaczy Davies.

Wycieczki na pustynie przez miejscowe biura podróży organizowane są codziennie. Za sto dolarów można zobaczyć morze wewnętrzne (głęboko wcinająca się w ląd zatoka), spróbować sandboardingu - jazdy po wydmach na specjalnie przystosowanej desce, odbyć część trasy na wielbłądzie, a później pojeździć land-cruiserem ze spuszczonym do połowy powietrzem z kół. Wszystko z odbiorem z hotelu i powrotem w pięć godzin. Campingi, o których mówi Davies, nie będą zwykłym polem namiotowym, ale potężnym noclegowiskiem w beduińskim stylu. Namioty będą mogły pomieścić nawet kilkanaście osób, będą też wersje bardziej ekskluzywne. Z normalnymi łóżkami, leżakami, miejscem do plażowania, gotowania i robienia imprez.

Katar przypilnuje także, by na organizacji mundialu nikt nie próbował się dorobić za szybko. Każdy, kto będzie chciał wynająć swoje mieszkanie na czas turnieju, musi o tym poinformować wcześniej. Lokal zostanie wykupiony przez organizatorów na sześć miesięcy po normalnych stawkach, a później udostępniony kibicom. W ten sposób zachowana zostanie gwarancja, że ceny na czas mistrzostw świata nie wystrzelą nagle do rozmiarów rozsadzających kieszenie i portfele gości.

Ciągle nie wiadomo natomiast, gdzie i jak będzie można pić alkohol, a w przypadku mundialu i najazdu kibiców to nie jest pytanie drugorzędne. Picie alkoholu nie jest w Katarze zabronione, ale jak informuje Supreme Committee - "nie jest częścią katarskiej kultury". Teraz można pić w hotelach i kilku pubach, jednak przy każdym wejściu do takiego lokalu pracownik ochrony skanuje paszport. Jedno piwo kosztuje około pięćdziesięciu złotych. Mieszkający w Katarze obywatele innych krajów mogą kupować alkohol w specjalnym sklepie na kartę, ale jego ilość jest dokładnie wyliczona.

- Na pewno nie będzie można pić alkoholu wszędzie, ale komitet organizacyjny znajdzie z FIFA jakieś rozwiązanie, które będzie satysfakcjonujące tak dla gości, jak i Katarczyków - mówi Davies. Hamad Al Amari nie spodziewa się, by można było kupić piwo na stadionie. - Ludzie powinni skupić się na meczu, a nie na oznakowanych logiem sponsora kubkach. Ale nie sądzę, by zabroniono picia w strefach kibica - tłumaczy. Stref kibica w mieście może być nawet kilkadziesiąt, być może specjalną strefą będzie także port, w którym stać będą wycieczkowce z kibicami.

Katar jest bardzo bezpieczny - w regionie ma najmniejszą liczbę przestępstw, w rankingach światowych znajduje się w pierwszej dwudziestce. W kawiarni Costa przy Al Corniche przy kilku stolikach ustawionych na zewnątrz goście przed złożeniem zamówienia rezerwują sobie miejsca zostawiając portfel, albo kluczyki do samochodu. Dauha chwali się, że przeprowadza około dziewięćdziesięciu dużych imprez sportowych rocznie i nie odnotowuje żadnych incydentów, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że mundial to jednak inny stopień ryzyka. Na czele Komitetu Bezpieczeństwa stanął premier Kataru - szejk Abdullah bin Nasser bin Khalifa Al Thani i zapewnił, że dla organizatorów nie będzie nic ważniejszego, niż komfort i spokój gości. Komitet podpisał już porozumienia o współpracy z Home Office w Wielkiej Brytanii, francuską Żandarmerią, Radą Europy i Interpolem.

Mówi Hamad: - Czego wy się boicie? Chuliganów nie będzie, a jeśli przyjadą, to sobie z nimi poradzimy. Obawiacie się, że angielscy kibice będą śpiewać, tańczyć i biegać po ulicach? Przecież w Katarze wszyscy się tego spodziewają. To tylko miesiąc naszego całego życia, to się już nigdy nie powtórzy. Jeśli na turniej zakwalifikuje się Maroko, Tunezja, Egipt czy Algiera, zobaczycie, co to znaczy żywiołowy doping. Saudyjczycy też są nieźle szaleni. Wszyscy będą oglądać tu piłkę i cieszyć się życiem. A przy okazji pokażą kulturę swoich krajów. To będzie turniej arabskich kibiców, którzy we wspieraniu swoich reprezentacji wchodzą na jeszcze wyższy poziom niż podczas meczów klubowych. Poziom, którego nie znacie.

Wielbłądem na mundial

Ali Ahmad próbuje mi sprzedać zdobiony kamieniami kantar. Tysiąc riali, mniej więcej tysiąc złotych. Kantar to uzda, w tym przypadku dla wielbłąda, a Ali zajmuje się ich produkcją w małym sklepiku znajdującym się przy torze wyścigów Al Shahaniya, godzinę jazdy od Dauhy. Sprzedawca jest bardzo miły, wstaje zza biurka i pokazuje wszystkie elementy, które wykorzystuje w pracy. Do tańszych egzemplarzy używa tylko sznurka, ale chwali się tymi, nad którymi musiał siedzieć nawet trzy godziny. Niektóre robi na specjalne zamówienie.

Ali pochodzi z Nepalu. Wyjechał z Katmandu jako dziewiętnastolatek i od dwunastu lat mieszka w Katarze. W Nepalu nie ma tak wielu wielbłądów jak tutaj, ale Ali nauczył się już pasjonować wyścigami. A dziś wyścig jest wielki, bo kończy się kilkudniowy Arabski Festiwal Wielbłądów. Na razie jest cicho i spokojnie, ale za kilka godzin przyjadą wielkie czerwone samochody z ochrony emira Tamima, który wręczy główną nagrodę - Złoty Miecz dla właściciela wielbłąda, który zwycięży w najważniejszym z wyścigów.

Ali nie jest nachalny przy próbie sprzedaży, nie wciska niczego na siłę. Rozumie, że nie mam w Polsce swojego wielbłąda i prosi tylko o wspólne zdjęcie. Jest niższy od mojego ośmioletniego syna. Takich sklepów, jak jego, w zbudowanym z trzech pawilonów centrum obsługi toru wyścigów jest kilka. Można kupić tu odżywki, zbadać zwierzę u weterynarza, jest też zwyczajny supermarket. Po ziemi porozrzucane są próbki z krwią, pobraną od zwycięskich wielbłądów w poprzednich wyścigach, żeby sprawdzić, czy nie stosowano niedozwolonego wspomagania.

W Al Shahaniya jest sennie. Parking, który za kilka godzin zamieni się w wielką strefę kibica, na razie jest pusty. Wielbłądy wracają z porannego treningu, na osiem zwierząt przypada jeden opiekun. Jedzie w powolnym tempie na garbie i gapi się w smartfona. Niemal każdy tu gapi się w smartfona, niektórzy rozmawiają z bliskimi przez komunikatory wideo. Pewnie trochę trzęsie.

Na zdjęciu: Wielbłądy wyścigowe i ich opiekun Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Na zdjęciu: Wielbłądy wyścigowe i ich opiekun Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Wyścigi wielbłądów to w Katarze niby tradycja - kiedyś beduini świętowali w ten sposób wesela, później także większość innych ważnych uroczystości - teraz zamieniły się jednak w wart miliony biznes. Sezon wyścigów trwa od października do lutego. W marcu i kwietniu odbywają się już tylko kończące zmagania festiwale.

Afan jest podekscytowany - pracuje w telewizji, która posiada prawa do transmisji wyścigów wielbłądów, a to musi być w Katarze niezła sława, bo w ciągu kilku minut rozmowy kilka razy podkreśla, że może tu dużo. - Wiesz, jestem z mediów - powtarza i pokazuje wydany na kredowym papierze folder, w którym zapowiadane są wyścigi na cały sezon. Na okładce znaczki sponsorów - należący do szejków bank, należąca do szejków firma telekomunikacyjna i Shell, który do szejków nie należy i któremu można zapłacić tankując benzynę także w Polsce. Folder sponsoruje cyfra zero.

W zależności od rangi wyścigu liczba zer jest krótsza, albo dłuższa, ale na stronie poświęconej dzisiejszej rywalizacji od zer może zakręcić się w głowie. Zwycięzca najważniejszego z wyścigów bierze pięć milionów riali, a pula dla całej czołówki wynosi dziesięć milionów plus dodatki. Dodatki stoją na parkingu za płotem z drucianej siatki obwieszonej flagami arabskich państw - kilkadziesiąt samochodów bez rejestracji, nowiutkich, jak na postoju przed fabryką. Głównie białe Land Cruisery GX, GXR-8, Mercedesy SE, BMW X6, Audi A8 - wszystko w najbardziej ekskluzywnych wersjach i jeszcze Porsche Cayenne - w wersji hybrydowej. Kiedy licząc samochody zagaduję Afana, że jest ich chyba dużo więcej, niż może być właścicieli zwycięskich wielbłądów, odpowiada ze zdziwieniem: - To przecież nie dla zwycięzców, tylko dla uczestników.

Z ochroną jak Ronaldo

Afan ma jeszcze jedną radę. - Jeśli będziesz jechał swoim samochodem podczas wyścigu, to po wewnętrznej stronie toru, bez problemu wpuszczą cię na VIP-a. Po zewnętrznej jadą kibice, oni nie są normalni. Nie liczą się dla nich samochody, ani ludzie, a tylko wielbłądy. Żadne ubezpieczenie auta nie obejmuje wypadku przy gonitwie za wielbłądami wzdłuż toru - mówi. Nie dodaje, że tak pełne emocji podejście do zawodów ze strony fanów wynika z tego, że zapewne obstawiają zwycięzców w zakładach. Tej wersji nikt mi oficjalnie nie potwierdza, hazard w Katarze jest zakazany.

Na zdjęciu: To nie są auta dla zwycięzców. To auta dla uczestników wyścigów. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Na zdjęciu: To nie są auta dla zwycięzców. To auta dla uczestników wyścigów. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

"Na VIP-a" własnym samochodem nikt mnie nie wpuszcza, ale do wielbłądziego parku maszyn wchodzę po krótkim przedstawieniu sytuacji geopolitycznej Polski. Bycie z kraju między Niemcami a Rosją budzi zrozumienie - to tak jakby być z kraju między Iranem a Arabią Saudyjską. Czyli przechlapane. Wielbłądy sprawdzane są specjalnymi czujnikami, które potwierdzają ich tożsamość, każde zwierzę biorące udział w wyścigu ma wszczepionego czipa z podstawowymi danymi. Później na garbie montowani są dżokeje. Elektroniczni dżokeje za pięć tysięcy dolarów. Do 2004 roku w wyścigach na wielbłądach startowały dzieci, ale zostało to zakazane. Historie o wypadkach śmiertelnych z udziałem pięcio, sześciolatków powtarzane są szeptem. Być może nigdy się nie wydarzyły, być może było ich za dużo.

Elektroniczny dżokej ma trzy podstawowe funkcje, których właściciele wielbłądów używają, jadąc land-cruiserami w trakcie zawodów przy torze. Ubrana w kolorowe wdzianka maszynka ważąca 25 kilogramów, tego dnia była jedna w barwach Barcelony, potrafią zaciągać lejce i kierować zwierzęciem, ale to akurat przydaje się tylko na starcie. Częściej używa się za to krótkofalówek połączonych z głośnikiem. Tresowany wielbłąd reaguje na głos poganiającego go właściciela, a jeśli to nie działa, właściciel naciska guzik na pilocie uruchamiający małą wiertarkę, do której podłączony jest bat. Bat działa. A jak przestaje, to wielbłąd staje w miejscu, albo zawraca i wie, że najbliższe dni nie będą dla niego specjalnie przyjemne. Bycie przegranym wielbłądem to przyniesienie hańby właścicielowi. Bycie wielbłądem zwycięzcą, to sława na cały kraj.

- Największą gwiazdą jest Jazeera, kupiona kiedyś za dwa tysiące riali. Wygrywała wszystkie wyścigi, a jej cena wzrosła do stu milionów. Teraz już tylko rodzi młode, mieszka na specjalnie przygotowanej farmie w Zubarze. Kiedy pojawiała się jeszcze na zawodach, miała swoich ochroniarzy. Tak jak Cristiano Ronaldo - mówi Bashir, pochodzący z Libanu operator lokalnej telewizji. Bashir w Bejrucie pracował z największymi gwiazdami, ale dopiero Katar dał mu wszystko, czego potrzebowała jego rodzina.

Bycie przegranym wielbłądem to przyniesienie hańby właścicielowi. Bycie wielbłądem zwycięzcą, to sława na cały kraj. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Bycie przegranym wielbłądem to przyniesienie hańby właścicielowi. Bycie wielbłądem zwycięzcą, to sława na cały kraj. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

- Nie zrozumiesz tego. Ten kraj daje mi na przykład prąd w domu, a w Libanie nie miałem go zapewnionego. Dla Europejczyków to podstawowe rzeczy. W Libanie mogłem pracować przy wielkich i ważnych produkcjach, a tutaj za filmowanie tyłków wielbłądów dostaję więcej pieniędzy. I nie płacę żadnych podatków - mówi. Mówi po angielsku, chociaż swobodnie porozumiewa się jeszcze w trzech innych językach. W Katarze podatków nie płaci nikt, nie istnieją. Jeśli nagle w budżecie państwa potrzebne są pieniądze, podnosi się ceny produktów w sklepach - na przykład o sto procent, ale falami i zawsze ze społecznym wytłumaczeniem. Ostatnio wyraźnie podrożały niezdrowe napoje gazowane i energetyczne.

Pierwszy wyścig oglądam z autobusu, który jedzie po bezpieczniej stronie toru. W autobusie jestem sam, przy drugim starcie pojawia się jeszcze wycieczka z francuskiej ambasady. Jadę po tej samej stronie, co Ich Ekscelencje Szejkowie swoimi land-cruiserami. Ich Ekscelencje - tak tytułuje ich tutejsza prasa - są bardzo mili, jeden z nich przed startem z życzliwością pokazuje mi na swoim smartfonie imiona dwóch wielbłądów, na których zwycięstwo liczy. Kiedy orientuje się, że nie znam arabskiego, rzuca tylko: - Numer 15 i numer 30. Życz mi powodzenia.

W autobusie z głośników płynie komentarz telewizyjny. Sprawozdawca ma przed sobą trzynaście minut krzyku. Transmisję ogląda się nie tylko w domach - istnieje kanał telewizyjny poświęcony tylko wyścigom - ale też na telebimie ustawionym na parkingu przy torze Al Shahaniya. Ludzie siedzą na swoich pick-upach i w skupieniu śledzą wydarzenia na trasie, emocje pojawiają się, gdy zbliża się meta. Przede mną i po mojej lewej stronie pasażerowie aut trzymają ręce na pilotach do dżokejów. Po mojej prawej stronie jest tor dla wielbłądów, a jeszcze za nim - tor dla kibiców. Tamci trzymają ręce wszędzie, tylko nie na kierownicach. Walą w dach, w maski samochodów, krzyczą, poganiają swoje nielegalne inwestycje.

Wielbłądy zabiera się od matek, kiedy mają półtora roku i po sześciu miesiącach samodzielności rozpoczyna się z nimi trening. Dwa razy dziennie, po 45 minut, niczym w meczu piłkarskim. Wyćwiczone zwierzę jest w stanie biec przez cały wyścig z prędkością 40 kilometrów na godzinę. Dystans zależy od wieku - do czwartego roku życia wielbłądy ścigają się na trasie o długości 4-5 kilometrów, do szóstego roku życia - 7-8 kilometrów, a jeszcze starsze mogą startować na trasach do 10 kilometrów. Wszystkie są na specjalnej diecie, ich kariera trwa około dziesięciu lat. W wyścigach startują tylko samice. Są podobno łatwiejsze do kontrolowania i zarządzania.

Wielbłądy biegną, a szejkowie jadą równo z nimi. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Wielbłądy biegną, a szejkowie jadą równo z nimi. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Na torze Al Shahaniya wszyscy czekają już tylko na emira Tamima. Organizatorzy częstują jeszcze karakiem - herbatą gotowaną razem z mlekiem i kardamonem - ale zaczyna się robić coraz gęściej. O tym, że pojawia się ochrona głowy rodziny rządzącej, świadczą nowi, poważni goście, ich słuchawki w uszach i odstające toby - białe arabskie męskie stroje do kostek, pod którymi ukryta jest broń - na nogach mają jednak sandały, albo klapki. Żadnych nerwowych ruchów, żadnej kontroli toreb i plecaków.

Emir przyjechał wyluzowany i uśmiechnięty, przez pięć minut witał się z szejkami - starym beduińskim zwyczajem dwa razy dotykali się nosami. Wszystkie cztery najważniejsze wyścigi dla wielbłądów starszych niż siedem lat będących w posiadaniu szejków wygrały wielbłądy trenujące w Al Shahaniya. Emir wręczył nagrody, w tym najcenniejszą, czyli Złoty Miecz, i podziękował sponsorom. Następnego dnia zajął większość sportowych stron gazet.

Częściej do Barcelony

Wielbłądy w Katarze rozpalają wyobraźnię, futbol już nie. Przynajmniej ten w lokalnym wydaniu. Kilka godzin po zakończeniu festiwalu na torze, gdzie podobno był każdy szanujący się Katarczyk (przesada, aż takich tłumów nie było), pojechałem do sąsiadującej z Dauhą Al-Wakry. Piłkarze ręczni tego klubu właśnie zdobyli mistrzostwo kraju, piłkarze nożni, jako liderzy drugiej ligi, mieli tego wieczora zmierzyć się z zajmującą trzecie miejsce w tabeli Al-Markhiyą.

Nikt nie sprzedawał biletów, niemal siłą wepchnięto mnie na trybunę VIP. Kilka rzędów w zasięgu mocnej klimatyzacji, pełnego cateringu z kelnerami w garniturach i ze złotymi fotelami oraz stołami wystawionymi na sam przód, by oglądający mecz szejkowie mogli poczuć się komfortowo. Poczęstunek był czterorundowy - najpierw jedzenie dostali najznamienitsi goście w tobach, później pozostali mężczyźni, następna runda miała na celu sprawdzenie, czy nikomu z wcześniej obsłużonych niczego nie brakuje, a ostatnia należała do kobiet - w tym żon i dziewczyn piłkarzy uganiających się po zielonym dywanie, którego drugoligowcom z Kataru mogłyby pozazdrościć wszystkie kluby naszej ekstraklasy.

Dotykanie się nosami to stary beduiński zwyczaj powitania. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Dotykanie się nosami to stary beduiński zwyczaj powitania. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Al-Wakra przegrała 3:4, ale na setce kibiców po drugiej stronie trybuny główniej nie zrobiło to większego wrażenia. Wszyscy czarnoskórzy - przez pełne 90 minut śpiewali w rytm bębnów afrykańskie piosenki w ogóle nie reagując na to, co dzieje się na boisku. Największa grupa kibiców pochodziła z Ghany. Nie chcieli odpowiedzieć, czy ktoś zapłacił im za zorganizowanie dopingu. Część w Katarze pracuje, inni trenują w Al-Wakrze koszykówkę.

Atmosfera na meczach pierwszej ligi niewiele się różni od tej drugoligowej, chociaż otoczenie jest jeszcze ładniejsze. Na nowoczesnym i eleganckim stadionie Jassima Bin Hamada w sobotni wieczór rozgrywano dwa mecze z rzędu. Najpierw Al-Sadd, które tydzień wcześniej zapewniło sobie mistrzostwo Kataru, pokonało Umm Salal 6:1, a później Al-Rayyan wygrał z Qatar S.C. 4:3. Na stadionie, który może pomieścić siedemnaście tysięcy widzów, aż trzy tysiące przeznaczone są dla VIP-ów.

Jedno i drugie spotkanie oglądała jednak garstka kilkudziesięciu fanów. Po zakończeniu pierwszego meczu spiker poprosił kibiców Al-Saad o zabranie flag, by na ich miejsce miejsce mogły zostać rozłożone sektorówki zespołów, które rozpoczną swój mecz za kwadrans. Na drugim spotkaniu pojawiły się dwie kobiety, które zajęły miejsca na jedynej trybunie, na której mogły przebywać - rodzinnej, za bramką. Cena biletu: 10 riali.

- Chodzenie na mecze ligowe nie jest modne - mówi Hamad Al Amari, kibic i najpopularniejszy katarski showman. - W ostatnich latach ludzie najpierw zachłysnęli się tym, że kluby stać na sprowadzenie gwiazd u schyłku kariery, a później uznali, że skoro nie ma w drużynach chłopaków z sąsiedztwa, to nie ma komu kibicować. Lepszą piłkę mamy w naszej telewizji, która transmituje wszystkie najważniejsze rozgrywki w Europie. Nie czujemy wielkiej emocjonalnej więzi z katarskimi klubami, wybieramy sobie, kogo chcemy wspierać bez ograniczeń. Powodem niskiej frekwencji na meczach ligi katarskiej nie jest lenistwo - trzy, cztery razy w roku latamy oglądać na żywo Barcelonę, Real Madryt, albo inny klub, który kochamy. Katarczyków zwyczajnie stać na najlepszą piłkę.

Szukanie dodatkowych wrażeń podczas oglądania ćwierćfinałowych meczów Ligi Mistrzów w Dausze nie ma najmniejszego sensu. W licencjonowanym klubie "La Liga" na kilkanaście telewizorów z transmisjami meczów Liverpool - Porto i Tottenham - Manchester City przypadało kilkunastu gości. Zresztą i to tylko na chwilę po pierwszym gwizdku. Chwilę później grupa młodych ekspatów po przejrzeniu menu i zorientowaniu się, że za hamburgera trzeba zapłacić 80 riali, wyszła z lokalu niezainteresowana przebiegiem meczów. Do salki, w której trwała transmisja z rozgrywek Azjatyckiej Ligi Mistrzów, nawet nikt nie zajrzał. To nie wina braku alkoholu, bo kiedy na drugą połowę przeniosłem się do pubu "Boston" w hotelu Rotana - już z dostępnym piwem i po kontroli paszportowej - zastałem tam siedem osób i barmana.

Piłkarska codzienność w Katarze. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Piłkarska codzienność w Katarze. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Przez ligę katarską przewinęło się wiele gwiazd. Od Claudio Caniggii i Gabriela Batistuty, przez Stefana Effenberga, Pepa Guardiolę, Juninho Pernambucano, Djibrilla Cisse po tych, którzy teraz odcinają kupony od sławy. Gola dla Qatar S.C. w meczu z Al-Rayyan strzelił Samuel Eto'o. Pod stadionem czekało na niego kilkunastu kibiców. Eto'o z każdym zrobił sobie zdjęcie i chociaż kilka dni wcześniej znowu publicznie zdyskredytował Guardiolę i Leo Messiego, uznając siebie za największą gwiazdę swoich czasów w Barcelonie, w Katarze uchodzi za bardzo miłego faceta. Podobnie Xavi - lider mistrzowskiego Al-Saad, który chociaż przeciwko Umm Salal nie zagrał, to po ostatnim gwizdku podbiegł pod trybunę wywołany przez dzieciaków z londyńskiej szkółki Ava FC.

Al-Sadd od kilku lat gra najlepszy futbol w Katarze, w 2011 roku triumfował w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Pod okiem Xaviego i Gabiego, byłego kapitana Atletico Madryt - który przeciwko Umm Salal zagrał 90 minut - rośnie nowe pokolenie. Aż dziewięciu piłkarzy z Al-Sadd było w kadrze zwycięskiej drużyny z ostatniego Pucharu Azji. Ośmiu zagrało w pierwszym składzie w finale z Japonią. Do mistrzostwa ligi Al-Sadd poprowadzone zostało przez 72-letniego Jesualdo Ferreirę, który w Portugalii pracował we wszystkich klubach z wielkiej trójki: Porto, Benfice i Sportingu Lizbona. - Mój kontrakt kończy się w tym sezonie, ale Al-Sadd pozostanie w moim sercu na zawsze. Moja rodzina doskonale czuje się w Katarze - powiedział. Kiedy pierwsza drużyna gromiła na stadionie Umm Salal, na boiskach treningowych położonych obok obiektu ćwiczyły grupy młodzieżowe. Nikt nie był zainteresowany wynikiem.

Powiało chłodem

Nigel de Jong - ten od słynnego ciosu kung-fu, którym powalił Xabiego Alonso w finale mundialu w 2010 roku pomiędzy Holandią i Hiszpanią, gra teraz w piątym klubie ligi katarskiej: Al-Ahli. Jakiś czas temu wspólnie z Paulem Robinsonem, byłym bramkarzem reprezentacji Anglii, gościł w piłkarskim programie telewizji BeIn, prowadzonym przez Richarda Keysa i Andy'ego Greya. Program ciągle jest do obejrzenia w ofercie linii lotniczych "Qatar Airways", wcale nie w zakładce z Science-Fiction.

Ponad pół godziny zachwytów oblanych lukrem i z galopującymi w stronę śmieszności tezami miało pokazać, że źle o Katarze wypowiadają się tylko ci, którzy nigdy tam nie byli. Według ekspertów, gdyby kibice tylko mieli okazję przekonać się osobiście, jak może zostać zorganizowany turniej, być może uznaliby decyzję FIFA o przyznaniu jego organizacji Katarowi za najlepszą w historii. Uczestnicy programu - wybitny przecież dziennikarz z przeszłością w BBC, dwóch byłych piłkarzy i jeden wciąż czynny, prześcigają się w tezach, na które chyba nie mogli wpaść sami.

Z ciekawostek - skoro niemiecka Bundesliga została założona w 1962 roku, a katarskie kluby powstawały w latach pięćdziesiątych, to czy można mówić o tym, że Katar nie ma piłkarskiego dziedzictwa? Czy skoro w Niemczech latem ubiegłego roku temperatura doszła do 39 stopni Celcjusza to przypadkiem Niemcy nie powinni pomyśleć o klimatyzowanych stadionach, zamiast zastanawiać się nad tym, czy w Katarze nie jest za gorąco? Program przerywany jest rozmowami z przedstawicielami poszczególnych komitetów odpowiedzialnych za przygotowanie mistrzostw, a pytanie: "Czy jest pan dumny?" należy do odważniejszych z tych, które padają. Według ostatniego rankingu Reporterów Bez Granic, Katar zajmuje 128. miejsce w rankingu wolności mediów. Polska jest pięćdziesiąta dziewiąta.

W Katarze rzeczywiście jest gorąco. Od maja do września temperatura w ciągu dnia często przekracza pięćdziesiąt stopni, dlatego w zwycięskiej ofercie z 2010 roku Katar zobowiązał się do wybudowania w pełni klimatyzowanych stadionów - z przyjemnym chłodem tak na trybunach, jak na boiskach. Decyzję o przeniesieniu turnieju na listopad i grudzień podjęto osiem lat później, kiedy wszystkie projekty były już zatwierdzone, a wiele obiektów znajdowało się w zaawansowanej budowie. Klimatyzacja zatem będzie, ale raczej wyłączona, bo najbardziej upalne mistrzostwa świata zamieniono na jedne z chłodniejszych.

W zimowych miesiącach temperatura w Dausze jeśli przekracza dwadzieścia stopni, to tylko nieznacznie. Nocą waha się w granicach piętnastu stopni. Przesunięcie po raz pierwszy w historii mundialu na termin zimowy przyniosło za sobą jednak wiele innych, nie do końca jeszcze przeliczalnych konsekwencji. Nowy prezes FIFA Gianni Infantino uznał, że to doskonały pomysł, jednak czekają go jeszcze długie negocjacje z ligami, które w tych terminach są w środku sezonu. A przecież mistrzostwa świata to nie tylko czas rozgrywania meczów, ale także kilkutygodniowych zgrupowań, które je poprzedzają.

Mundial na razie rozgrzebany jest jak pustynia pod budowami stadionów. Niemal równo rok temu południowoamerykańska federacja piłkarska (CONMEBOL) wystąpiła do FIFA z prośbą o przeanalizowanie, czy skład finalistów nie mógłby zostać poszerzony z 32 do 48 drużyn. A przecież, kiedy FIFA czuje możliwość większego zarobku, nigdy nie odmawia. Dwa miesiące później Katar zawarł porozumienie ze światową federacją, że zanim jakiekolwiek decyzje zostaną podjęte, najpierw wszystko zostanie przeanalizowane w porozumieniu z Dauhą.

- Pytań o poszerzenie mundialu mamy najwięcej, jednak przygotowujemy się zgodnie z planem tak, jakbyśmy mieli przeprowadzić turniej dla 32 reprezentacji. Nie podjęliśmy żadnych dodatkowych działań - mówi mi John Davies z Supreme Committee w siedzibie na dziesiątym piętrze wieżowca Al-Bidda. Davies przekonuje, że w lokalach Katarskiej Federacji Piłkarskiej kilka pięter wyżej na razie nie wiedzą nic więcej.

Hamad Al Amari przypomina o embargu nałożonym na Katar przez sąsiadów, co sprawia, że jeśli mundial miałby odbyć się w więcej niż jednym kraju, do Kataru mógłby dołączyć tylko Oman i Kuwejt. - Jeśli zapowiedziano, że najdłuższa podróż na turnieju wynosić będzie godzinę, to nie stanie się nic złego, jeśli będzie to godzina, ale w samolocie - mówi.

- Mundial dla 48 drużyn w 2026 zorganizują Stany Zjednoczone, Kanada i Meksyk, ale to, delikatnie mówiąc, kraje zajmujące nieco większy teren od Kataru. Wyobrażam sobie jednak podzielenie naszego turnieju tylko wtedy, jeśli ktoś przekona nas, jak dużo więcej zarobimy, w innym przypadku uważam, że powinniśmy przeprowadzić go sami. Politycy podzielili nasz region, nie wiem czy z chciwości, czy z chorej dumy. Kiedyś do Bahrajnu leciało się pół godziny, teraz - z przesiadkami - wychodzi dziewięć. Nigdy nie myślałem, że doczekam tak chorych czasów. Wszyscy tutaj jesteśmy braćmi, mamy tylko inne paszporty. Rozdzielono rodziny, kazano Katarczykom opuszczać kraje, które nałożyły na nas embargo. W sprawy polityki wmieszano zwyczajnych ludzi.

Na Al Corniche - kilkukilometrowym deptaku w centrum miasta, między cudami architektury drapiącej chmury stoi szkielet Dubai Tower. Budynek ten miał być w Dausze najwyższy, ale jego budowa stanęła już dziewięć lat temu ze względu na kłopoty finansowe inwestorów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Teraz sterczący szkielet jest symbolem sąsiedzkich nieporozumień. Jeszcze kilka tygodni temu było tam grafitti wyrażające poparcie dla stanowczej polityki zagranicznej emira Tamima, ale zostało zamalowane. Wizerunków dumnej i pewnej twarzy Tamima na mieście jest jednak mnóstwo - od naklejek na samochodach, po gigantyczne portrety na budynkach.

- Oczywiście po wprowadzeniu embarga na początku wszyscy się przeraziliśmy, mówiono przecież nawet o ryzyku interwencji zbrojnej. Ale kiedy później Stany Zjednoczone mające tu bazę wojskową zapewniły o swojej przyjaźni, a statek do regionu wysłała Turcja, która także posiada w Katarze swoje oddziały, wiedzieliśmy, że nie stanie się nic złego - mówi mi Aga Krzyżanowska, realizator dźwięku, która mieszka w Dausze półtora roku. - Embargo tak naprawdę obudziło Katar ze snu. Było jak ostatni dzwonek, jak spoliczkowanie, które stawia do pionu. Ludzie wzięli sprawy we własne ręce, a kiedy nie można było zlecać podwykonawstwa firmom z regionu, rozwinęło się wiele biznesów lokalnych. Katarczycy zrozumieli, że muszą nauczyć się liczyć przede wszystkim na siebie.

Piłkarscy niewolnicy

Zderzak w zderzak za pustym autokarem. To jedyna szansa. Szlaban jest otwarty, bo zbliża się szesnasta i zaraz zacznie się zmiana robotników. Kilka autokarów podjechało już wcześniej, bez zwalniania przy budce strażnika, z krótkim pozdrowieniem od kierowcy. Za mną jadą kolejne autokary i kilka oznakowanych pick-upów - to dobra okazja, bo nikt nie będzie zatrzymywał ruchu w godzinie szczytu przez mojego małego Hyundaia. Nie mam odwagi pozdrowić strażnika, na wszelki wypadek nie szukam z nim kontaktu wzrokowego.

Za bramą budowy stadionu Al-Rayyan jest całkiem kolorowo. Żółte i niebieskie kaski, zielone i pomarańczowe kamizelki, czarne, szare, niebieskie i żółte kombinezony. Kilkuset robotników skończyło właśnie swoją pracę i ustawia się w kolejce. Zdać ubrania, odebrać pokwitowanie i chwilę odpocząć, zanim ustawią się w kolejce do autokarów. Na czterech przystankach trasa do autokarów ustawiona jest jak na zatłoczonym lotnisku. Zamiast taśm wytyczających korytarze, są biało-czerwone bariery znane z budowy dróg.

Nikt się nie przepycha, ale zapełnione pojazdy odjeżdżają błyskawicznie, żeby zrobić miejsce kolejnym. W środku jest w miarę wygodnie, nawet jeśli do miejsca zakwaterowania jedzie się w korkach dwie godziny, można już spać. Widok wyglądających przez okna autokarów robotników w Dausze jest najsmutniejszym w mieście. Zmęczone twarze, oczy bez nadziei. Szyba, która oddziela je od świata białych land-cruiserów z klimatyzacją, jest czymś więcej niż szkłem. To bariera, której nigdy nie przekroczą.

Praca na kredyt

Katar nie przygotowałby mundialu sam, nawet gdyby wszyscy ludzie posiadający paszport katarski ruszyli do fizycznej pracy. 300 tysięcy obywateli najbogatszego kraju na świecie realizuje swoje architektoniczne sny rękoma robotników z krajów przeludnionych i biednych. Mundial tak naprawdę zachwiał panującymi tu od lat relacjami, które w ramach prawa zezwalały na współczesną formę niewolnictwa. Mistrzostwa świata w piłce nożnej spowodowały, że Katar znalazł się pod lupą, chociaż podobne warunki dla taniej siły roboczej panują w całym regionie. Szejkowie mają pieniądze i przywileje, tworzyli społeczeństwo cywilizacyjnie nieprzystosowane do zachodnich standardów. Tyle że nie widzieli w tym nic złego.

Kilkuset robotników skończyło właśnie swoją pracę i ustawia się w kolejce. Zdać ubrania, odebrać pokwitowanie i chwilę odpocząć, zanim ustawią się w kolejce do autokarów. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Kilkuset robotników skończyło właśnie swoją pracę i ustawia się w kolejce. Zdać ubrania, odebrać pokwitowanie i chwilę odpocząć, zanim ustawią się w kolejce do autokarów. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Jeśli mundial może mieć na Katar jakiś wpływ, którego długofalowo gospodarze turnieju będą żałować, to właśnie wymuszonych zmian w przepisach pracy, albo przynajmniej wysokich kosztów białych rękawiczek, które trzeba było założyć na ostatnie lata przygotowań do turnieju. Setki kontroli i alarmów wszczynanych przez światowe organizacje walczące z wyzyskiem ludzi absolutnie nie wpisały się w misję "budowania wizerunku narodu", który mistrzostwa świata miały wprowadzić na wyższy poziom.

Wizerunek Kataru runął z hukiem. Gospodarze mogli mieć w planach mundial nowoczesny, ekologiczny, budowany rozsądnie i przydatny społeczeństwu po zakończeniu turnieju. Okazało się jednak, że cena jego przygotowania jest zbyt wysoka, bo liczona ludzkim życiem.

Raporty były i są szokujące. W Katarze pracuje około dwóch milionów imigrantów, głównie z Nepalu, Bangladeszu, Sri Lanki, Indii, Filipin i Pakistanu. 800 tysięcy z nich zatrudnionych jest na wielkich budowach, z czego - według oficjalnych danych - 28 tysięcy przy budowie stadionów. Mieszkają w specjalnych "miastach pracy" - obozach zbudowanych z baraków i rozmieszczonych w odległości nawet 70 kilometrów od Dauhy, gdzie gnieżdżą się po kilkunastu w jednym pomieszczeniu. Pracują w nieludzkich warunkach, przy temperaturze przekraczającej latem 50 stopni Celsjusza, a do tego nie mogą z pracy zrezygnować.

Do 2016 roku w Katarze funkcjonował system "Kafala", zrzucający odpowiedzialność z władz kraju za wszelkie sprawy związane z funkcjonowaniem taniej siły roboczej na pośredników, tak zwanych sponsorów. Nasser Beydoun, amerykańsko-arabski biznesmen, określił sytuację robotników w Katarze najdobitniej: "To współczesna forma niewolnictwa wykonywana przez imigrantów dla lokalnej władzy. Katar zwyczajnie posiada tych ludzi" - powiedział.

Raporty były i są szokujące. W Katarze pracuje około dwóch milionów imigrantów, głównie z Nepalu, Bangladeszu, Sri Lanki, Indii, Filipin i Pakistanu. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Raporty były i są szokujące. W Katarze pracuje około dwóch milionów imigrantów, głównie z Nepalu, Bangladeszu, Sri Lanki, Indii, Filipin i Pakistanu. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Sponsor tanią siłę roboczą najpierw rekrutował. Za załatwienie kilkuletniego kontraktu pobierał trzy, cztery tysiące funtów prowizji, na które chętni podjęcia pracy najczęściej zapożyczali się u rodziny, a nawet sprzedawali ziemię i domy. Według Amnesty International nielegalną opłatą objętych zostało aż 88 procent pracowników, którzy do Kataru przylecieli z Nepalu.

Sponsor zobowiązywał się pokryć koszty przelotu, zakwaterowania i wyżywienia. Gwarantował wynagrodzenie około 200-300 dolarów miesięcznie. Po przylocie do Dauhy rzeczywistość wymierzała jednak kolejne bolesne ciosy i nie miała nic wspólnego z obietnicami. Liczne raporty potwierdziły, że robotnikom zabierane były dokumenty, nie mogli zmienić pracy w Katarze na inną, bo związani byli umową z pośrednikami. Nie mogli też kraju opuścić. Najczęściej, zobowiązani pożyczkami zaciągniętymi we własnych krajach, godzili się na wszystko - pracę w upale, niższe wynagrodzenie, na które czasami i tak czekali miesiącami, oraz na fatalne wyżywienie i warunki mieszkaniowe.

Prognozy z limitem

Na budowie Al-Rayyan kolorowe są tylko kaski i kamizelki, rzeczywistość jest ponura. Twarze robotników wyłaniają się z wielkiej chmury kurzu. Twarze to za dużo powiedziane - widać oczy, resztę zasłaniają chustki i maski. Kilkaset metrów od bramy wjazdowej zaczynają się baraki. Na zewnątrz do ścian budynków z toaletami przyczepionych jest kilka metalowych zlewów. Jest też biuro bezpieczeństwa i trzy pomieszczenia służące do odpoczynku. Żadnych mebli, ani działającej klimatyzacji. Robotnicy w kaskach wykończeni leżą pod ścianami, niektórzy rozmawiają. Smród potu i brudu wierci w nosie.

Nikt nie zwracał na mnie uwagi, chociaż wszędzie pełno było znaków o obowiązku noszenia odzieży ochronnej. Wszyscy tylko się przypatrywali, bez reakcji. Z robotnikami nie można zbyt długo rozmawiać - zagadywani odpowiadają formułkami o tym, że praca jest dobra, życie jest dobre, a jedzenie jest dobre. I że cieszą się, że mogą tutaj zarabiać. Zarabiają około 750 riali miesięcznie, katarski rial przelicza się na polskie złote niemal dokładnie jeden do jednego. Niektórzy wysyłają całość zarobionych pieniędzy do swoich rodzin - po trzech latach pracy bywa, że wystarcza to nie tylko na spłatę długu, ale też na zbudowanie domu dla rodziny.

Żadnych mebli, ani działającej klimatyzacji. Robotnicy w kaskach wykończeni leżą pod ścianami, niektórzy rozmawiają. Smród potu i brudu wierci w nosie. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Żadnych mebli, ani działającej klimatyzacji. Robotnicy w kaskach wykończeni leżą pod ścianami, niektórzy rozmawiają. Smród potu i brudu wierci w nosie. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Ci, którzy wysyłają mniej, tłumaczą, że to dlatego, że palą. Pieniądze wydawane na papierosy to ich jedyne wydatki. Nie widzą w Dausze niczego, znają jedną trasę: z miasteczka pracy na budowę i z powrotem. W dni wolne mają siłę tylko leżeć. Teraz w trakcie pracy nie ma jeszcze upałów. Latem, nawet kiedy będzie powyżej 50 stopni Celsjusza, lokalne media będą informować o maksymalnie 49. Nowe prawo zabrania pracy w większym upale.

Nie ma żadnych szans, by odwiedzić ich w miejscu zamieszkania, bo te po dziennikarskich śledztwach "Guardiana", "Sunday Times" czy BBC są chronione szczelniej niż obiekty przygotowywane na mundial. Budowę stadionu Al-Rayyan zwiedzam jednak dość dokładnie, zatrzymuje mnie dopiero dwóch czarnoskórych pracowników ochrony, kiedy podchodzę zbyt blisko bramy prowadzącej na miejsce, w którym będzie boisko. Pytam o biuro - są mili i uprzejmi, mówią mi, że pomyliłem drogę, bo jest przy samym wejściu i muszę zawrócić. Wsiadam w samochód - trzysta metrów od stadionu stoi luksusowe centrum handlowe "Mall of Qatar". Kawa kosztuje 25 złotych.

Miasteczko na pokaz

Oficjalnych danych o ofiarach nie ma, albo są zupełnie niemiarodajne, a w zachodnich mediach trwa wyścig, kto da więcej. - Gdybyśmy mieli zachować minutę ciszy na każdą śmierć pracownika na budowie stadionów na mundial, trzeba byłoby poprzedzić nią już 44 mecze - powiedział pół roku temu Hans-Christian Gabrielsen, lider Norweskiej Konfederacji Związków Zawodowych.

Wcześniejsze informacje były dużo bardziej szokujące - według nieoficjalnych danych na budowach związanych z samym mundialem co dwa dni ginie człowiek. Według raportu Międzynarodowej Konfederacji Związków Zawodowych (ITUC) z 2015 roku życie w Katarze straciło ponad 700 Hindusów i 400 Nepalczyków. Według wyliczeń tej organizacji do pierwszego gwizdka turnieju zginąć może nawet cztery tysiące ludzi - chociaż w tym przypadku nie chodzi o ofiary śmiertelne na budowach bezpośrednio związanych z mundialem. W większości przypadków władze Kataru nie przeprowadzają śledztwa, wypadki śmiertelne stanowią jedynie drobną część zgonów - większość jest niewyjaśniona, ale bardzo często odnotowuje się zawały serca związane z pracą przy bardzo wysokich temperaturach.

System "Kafala" teoretycznie jest w Katarze zabroniony od 13 grudnia 2016 roku. Nowe prawo zezwala na zmianę pracodawcy już po przylocie do kraju, ułatwia także powrót do ojczyzny tym, którzy rozczarowani są warunkami, jakie zastali. Amnesty International określiła jednak wprowadzone zmiany jako niewystarczające i pozostawiające robotników na łasce wykorzystujących ich pracodawców. Zmieniły się też warunki zakwaterowania, ale relacje robotników znacząco różnią się od tego, co pokazuje się kontrolerom. W miasteczku w Lusail, które można zobaczyć na wielu zdjęciach z zachodnich mediów, funkcjonuje siłownia, boisko do koszykówki, sala komputerowa z internetem, a nawet centrum medyczne. Ale wiele wskazuje na to, że to raczej potiomkinowska wioska.

Nie można powiedzieć, że Katar niczego w kwestii robotników nie zmienia. Niczego nie zmieniała tylko FIFA - zadowolona z podpisanych kontraktów i odcinająca się od problemów organizatora. Tak naprawdę mundial, chociaż stało się to o wiele za późno, może mieć wpływ na poprawę warunków pracy w Katarze na długie lata. Już teraz niektórzy robotnicy żalą się, jeśli nie pracują na budowach związanych z mistrzostwami świata. Oczy świata zwrócone są teraz na stadiony i to pracujących właśnie tam pracowników traktuje się lepiej niż tych, którzy budują na przykład metro.

Nie można powiedzieć, że Katar niczego w kwestii robotników nie zmienia. Niczego nie zmieniała tylko FIFA - zadowolona z podpisanych kontraktów i odcinająca się od problemów organizatora. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Nie można powiedzieć, że Katar niczego w kwestii robotników nie zmienia. Niczego nie zmieniała tylko FIFA - zadowolona z podpisanych kontraktów i odcinająca się od problemów organizatora. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

John Davies z Supreme Committee for Delivery & Legacy, pytany o robotników, prezentuje liczby. Oczywiście imponujące. Do tej pory przy obiektach sportowych przepracowano 150 milionów roboczogodzin, budowy przeszły dokładnie 3852 kontrole. Stworzono listę wielu dokumentów, których przestrzeganie ma poprawić wizerunek Kataru jako pracodawcy. To setki stron o opiece medycznej, zakwaterowaniu, a nawet o specjalnej odzieży chłodzącej, jaką ostatnio testują pracownicy.

W 2017 roku sprawdzono stan zdrowia 12 tysięcy robotników, niemal połowy zatrudnionych - stu zakwalifikowano do dalszego leczenia. Tysiąc pracowników przeszło przez projekt mający pomóc w zbudowaniu norm gwarantujących odpowiednie odżywianie, rozdano trzy i pół tysiąca kamizelek chłodzących, a stu dwudziestu mężczyzn na budowie stadionu w Lusail testowało unikatowe uniformy zapewniające odczuwanie temperatury o dziesięć stopni niższej, niż jest w rzeczywistości. Z powodu upałów "zamknięto" także 255 godzin roboczogodzin - wszystkie w okresie letnim między 11.30 a 15.

Przepisy mówią o wszystkim, co dotyczy robotników. Gwarantują im terminowość wypłat, wielkość i standard pokoju, w jakim mieszkają, określają stawki za nadgodziny. Na stronie internetowej opisującej warunki pracy, jakie gwarantuje organizator turnieju, znajduje się informacja, że od 2016 roku Katar współpracuje z Human Right Watch, Amnesty International, Building and Wood Workers International, Engineers Against Poverty, Humanity Unites i International Labour Organization. Robotnicy przechodzą serię szkoleń, a każdy wypadek po przeprowadzonym śledztwie musi być raportowany.

W listopadzie ubiegłego roku poinformowano o 512 audytach i 2048 godzinach spędzonych na edukacji mającej zapewnić większe bezpieczeństwo na placach budowy. W tym samym miesiącu ogłoszono, że wskaźnik wypadków na budowach związanych z mundialem wyniósł 0,04 na 10 000 tysięcy robotników. "W Zjednoczonym Królestwie wynosi on 0,07" - poinformowali Katarczycy. O tych, którzy twierdzą i piszą co innego, mówi się po cichu, że to złe języki.

Stadion weselny

Davies oprowadza mnie po pawilonie promującym turniej. Zajmuje całe piętro Al-Bidda Tower - przez godzinę robi się jedno okrążenie, od drzwi wejściowych do wyjściowych. Pawilon wygląda jak pokój operacji specjalnych na filmach o przyszłości, gdzie planowany jest kontratak na kosmitów. John wszystkim steruje ze swojego iPada, pokazuje filmy o radości na ulicach po wywalczeniu przez piłkarzy dwa miesiące temu pierwszego w historii Pucharu Azji, pokazuje zdjęcia sprzed lat, kiedy zamiast wieżowców w Dausze stało kilka parterowych budynków i namioty, a zamiast jeżdżących po ulicach land-cruiserów widać było wielbłądy.

Są wspomnienia z pierwszych meczów i imponująca linia czasu ostatnich dwóch dekad, kiedy Katar organizował wiele znaczących imprez. Na kilkukilometrowym nadmorskim deptaku, pięć minut od Al-Biddy, ciągle stoi gigantyczna maskotka oryx o imieniu "Orry" z igrzysk azjatyckich z 2006 roku czy zbudowane z setek małych piłeczek logo mistrzostw świata w piłce ręcznej z 2015 roku, kiedy gospodarze przegrali dopiero w finale. Wkrótce stanie tam sokół Falah, symbol lekkoatletycznych mistrzostw świata, które odbędą się w Katarze na przełomie września i października tego roku. W Dausze regularnie rozgrywa się także świetnie obsadzone turnieje tenisowe i wyścigi motocyklowe na torze pod Lusail.

 Na kilkukilometrowym nadmorskim deptaku, pięć minut od Al-Biddy, ciągle stoi gigantyczna maskotka oryx o imieniu "Orry" z igrzysk azjatyckich z 2006 roku. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty
Na kilkukilometrowym nadmorskim deptaku, pięć minut od Al-Biddy, ciągle stoi gigantyczna maskotka oryx o imieniu "Orry" z igrzysk azjatyckich z 2006 roku. Fot. Michał Kołodziejczyk/WP SportoweFakty

Mundial w Katarze zostanie rozegrany na ośmiu stadionach, ale tylko jeden z nich nie zmieni się po turnieju. Stadion Khalifa znajdujący się przy szkolącej sportowców z całego świata akademii Aspire może pomieścić 40 tysięcy widzów i jest już gotowy, jego uroczyste otwarcie nastąpiło dwa lata temu. - Ten obiekt po mundialu zostanie nietknięty, bo jest ważny dla całego sportu w Katarze, ludzie czują się z nim związani. Pojemność pięciu innych zostanie zmniejszona mniej więcej o połowę, na jednym, w Lusail, trybuny zostaną całkowicie usunięte, a inny z obiektów, dzięki modułowej budowie z kontenerowców po turnieju zostanie całkowicie rozebrany - opowiada Davies.

Stoimy przy wielkim elektronicznym stole, na którym migające kontrolki pokazują gotowe obiekty, centra treningowe, budowaną sieć komunikacji miejskiej. Wszystko wygląda jak w sztabie kryzysowym, ale w spokojnym czasie, kiedy wszystko jest pod kontrolą. Projekty stadionów na mistrzostwa świata zmuszają do przytrzymywania opadającej szczęki, wszystkie są przemyślane, ekologiczne i tak nowoczesne, że przerastają oczekiwania. To ten typ budowli, w których nie marnuje się kropla deszczówki i wykorzystywany jest każdy promień słońca. Katar nauczony przykładami Brazylii czy RPA, gdzie wiele stadionów po mundialach stoi pustych, niszczeje, a lokalna społeczność wciąż spłaca kredyty zaciągnięte na ich budowę, poszedł inną drogą. W Dausze i okolicach zachowane zostaną tylko bryły obiektów. Ich przestrzeń zostanie później zagospodarowana w ten sposób, by służyć Katarczykom przez lata.

- Pytaliśmy lokalnych społeczności czego najbardziej im brakuje w okolicy. Przy większości stadionów powstaną obiekty, na których będzie można uprawiać sport, ale będą też centra edukacyjne, sklepy, przychodnie lekarskie. Przy stadionie Al Thumama powstanie za to wielka sala weselna, bo z badań wyszło nam, że najbliższa znajduje się kilkanaście kilometrów dalej - opowiada Davies.

Stadiony nawiązują stylistyką do katarskich i arabskich tradycji. Ten w Al-Wakrze kształtem przypomina tradycyjną arabską łódź, a zaprojektowany został przez słynną architektkę Zahę Hadid. Łódź łodzią, ale sześć lat temu Hadid musiała się tłumaczyć, czy obiekt aby na pewno ma nie przypominać waginy i czy architektce nie chodziło o to, by zwrócić uwagę na sytuację kobiet na Bliskim Wschodzie. Stadion Al Thumama kontrowersji już nie budzi i rzeczywiście z zewnątrz wyglądać będzie jak tradycyjne arabskie, męskie nakrycie głowy. Al Bayt przypomina za to beduiński namiot. Miejsce, gdzie rozegrany zostanie finał - Lusail Stadium, po turnieju zostanie całkowicie pozbawione trybun i przerobione między innymi na szpital i szkoły, a zbudowany przy porcie stadion Abu Aboud zniknie z mapy pół roku po mistrzostwach świata.

Stadion w Al Wakrze miał przypominać... waginę. Projektantka musiała się z tego tłumaczyć. Fot Ramil Sitdikov / Sputnik/ EastNews
Stadion w Al Wakrze miał przypominać... waginę. Projektantka musiała się z tego tłumaczyć. Fot Ramil Sitdikov / Sputnik/ EastNews

- Powstanie z morskich kontenerowców, które przypłyną statkami, a później zostaną na statki załadowane z powrotem. Górne części trybun, które będą zdemontowane na pozostałych obiektach, organizatorzy turnieju planują wysłać do krajów, w których brakuje odpowiedniej infra

Źródło artykułu: