Marek Wawrzynowski: Elitarne kluby bez reszty zawładną światową piłką (felieton)

Obrońca w Anglii kosztuje połowę tego, ile wynosi wartość wszystkich piłkarzy polskiej ekstraklasy! Tak oto elitarne kluby ruszają do ofensywy przejęcia totalnej kontroli nad światem futbolu. Bajki o piłkarskich kopciuszkach już się nie zdarzają.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
piłkarze Bayernu Monachium (Robert Lewandowski na pierwszym planie) Getty Images / Sebastian Widmann / Na zdjęciu: piłkarze Bayernu Monachium (Robert Lewandowski na pierwszym planie)
Łańcuch pokarmowy w futbolu istniał zawsze i w pewnym sensie był w miarę podobny. O ile jednak w latach 1960-90 możliwości dojścia biedniejszych drużyn do dalszych faz pucharów europejskich były wciąż spore, o tyle obecnie właściwie nie ma na to szans. Bogaci stali się znacznie bogatsi, a średniacy zostali sprowadzeni do roli małych producentów - o ile poszli po rozum do głowy. Jeśli nie chcą produkować zawodników dla wielkich, są na marginesie futbolu, jak na przykład polskie kluby.

Dla wielu ludzi dziś jest szokiem, gdy Manchester United płaci 80 milionów funtów za środkowego obrońcę z Leicester FC. Tyle kosztował Harry Maguire. To,biorąc pod uwagę dane z serwisu trasfermarkt.de,  prawie połowa wartości wszystkich zawodników polskiej PKO Ekstraklasy.

W 2007 roku Forbes oszacował wartość dziesięciu największych klubów świata na 14,5 mld dolarów. Po 12 latach ta wartość wynosi 27,9 mld, a więc prawie dwa razy więcej. Przy czym dziesiąty dziś na liście Juventus wtedy byłby pierwszy - tak szybko elita się bogaci! Ale jest coś jeszcze. Różnica wartości między pierwszym klubem a 20. wynosi obecnie prawie aż 4 mld dolarów. To znaczy, że najbogatsi szybko i agresywnie zawłaszczają światowy rynek. O wątku polskim wspomniałem na początku jedynie dla porównania. 27. liga w Europie, reprezentacja, która raz w ciągu ponad 30 lat wyszła z grupy na dużym turnieju, zawodnicy rzadko oglądani w topowych klubach świata. Wielki świat nie jest dla nas. Ale nie tylko dla nas. Wiele różnych procesów doprowadziło do tego, że z obiegu wypadli znacznie więksi i bardziej zasłużeni.

ZOBACZ WIDEO: Błąd Grabary w debiucie! Derby lepsze od Huddersfield! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Świetnym przykładem mogą być kluby z takich krajów jak Holandia czy Portugalia. Oczywiście zdarzy się, że Ajax Amsterdam dojdzie do półfinału Ligi Mistrzów, ale jest to sytuacja sporadyczna. Od sezonu 1996/97 dwa razy do półfinału Ligi Mistrzów dotarł klub holenderski, raz ukraiński i raz portugalski. Konkretnie FC Porto, które wygrało puchar w 2004 roku. rok później PSV Eindhoven wszedł do półfinału. To było 14 lat temu. Od tamtej pory Ajax z poprzedniego sezonu był jedynym klubem spoza krajów wielkiej piątki, który zaszedł tak wysoko.

Jak do tego doszło? Można wymieć kilka najistotniejszych czynników.

Po pierwsze - era telewizyjna. Jeszcze w latach 70. czy 80. główne przychody klubów, poza sprzedażą zawodników, to wpływy z biletów i sprzedaży gadżetów, co w dawnych czasach było procesem mocno lokalnym. A to znaczy, że jeśli Ajax miał pół miliona fanów w bogatym Amsterdamie, to jego strata nie musiała być wcale wielka w porównaniu z klubami z Anglii. Od początku lat 90. wielkie ligi zaczęły dostawać coraz większe pieniądze z kontraktów telewizyjnych. Ich przewaga powoli zaczęła rosnąć.

Po drugie - "Prawo Bosmana". Wcześniej klub mógł zatrzymać zawodnika, nawet jeśli ten nie miał już ważnego kontraktu. Było w tym coś z niewolnictwa. To klub dyktował warunki. Z czasem zaczął je dyktować zawodnik. Stał się – zresztą słusznie – panem swojego losu. A to oznaczało, że bogatsi mogli wyciągać z biedniejszych klubów kogo chcieli. O ile nie byli ograniczeni limitem obcokrajowców.

Po trzecie - zniesienie limitu obcokrajowców. To wynika głównie z regulacji prawnych w Unii Europejskiej. Przykładowo w lidze włoskiej w latach 70. nie było obcokrajowców, z czasem zaczęto wprowadzać limity. Jeden, dwóch, w końcu trzech obcokrajowców. Ale wciąż oznaczało to, że ośmiu zawodników w jedenastce musiało być krajowych. A więc kluby były mocno ograniczone. Zniesienie limitu obcokrajowców (na nieszczęście piłki reprezentacyjnej) spowodowało, że kluby mające przewagę finansową, nieograniczone niewolniczym prawem, zaczęły budować małe imperia. Przykładowo Arsenal mógł teraz ściągnąć 10 obcokrajowców. A więc nie walczył już z Manchesterem United na rynku krajowym, ale na całym świecie. O ile kilkanaście lat wcześniej najlepsze ligi mogły mieć u siebie kilkudziesięciu topowych zawodników, dziś mogą mieć kilkuset.

Po czwarte - rozwój Ligi Mistrzów. Gdyby na przykład w latach 80. były spełnione trzy pierwsze warunki, mogłoby się okazać, że najpotężniejsze wciąż byłyby kluby włoskie. Milan czy Napoli. Napoli jest ciekawym przykładem, bo przywoływanym często w konflikcie fanów Messiego i Maradony i sporu, który z genialnych Argentyńczyków więcej wygrał. Klub z Neapolu nie mógł budować potęgi na lata. Przykładowo w latach 1986-91, gdyby obowiązywały już późniejsze zasady, wystartowałby 5 razy w rozgrywkach Ligi Mistrzów i powiększał swoją finansową przewagę nad konkurencją. Wtedy bowiem tylko mistrz grał w Pucharze Mistrzów, dziś o LM walczą wicemistrzowie i drużyny z dalszych miejsc w rodzimej lidze. Napoli w tamtym czasie Maradony tylko dwukrotnie wygrało mistrzostwo kraju, więc musiało ograniczyć się trzy razy do Pucharu UEFA.

Po piąte - rozwój technologii. Wielkie kluby zaczęły budować globalne marki. Zwycięzcą pierwszej fazy ery telewizyjnej był Manchester United, zwycięzcą agresywnej ekspansji internetu Barcelona i Real, które po mistrzowsku nakręciły rywalizację dwóch najlepszych piłkarzy świata – Leo Messiego i Cristiano Ronaldo. Rozwój sieci to też sprzedaż produktów na cały świat.

Dziś przychody klubów wyglądają zupełnie inaczej niż 30 lat temu. O ile wtedy lwią część dochodów stanowiły przychody dnia meczowego, o tyle teraz, według Deloitte Money League, jest to średnio zaledwie 17 procent budżetów topowych klubów. 45 procent to zyski z praw telewizyjnych, 38 to inne zyski komercyjne, głównie reklamy.

Oczywiście do tego dochodzi rywalizacja na rynkach lokalnych. Poza Premier League, która ma kilku potentatów, oraz Hiszpanią, gdzie są dwie wielkie tradycyjne firmy, czyli FC Barcelona i Real Madryt, mamy trzech krajowych liderów z tradycyjnych potęg, zarówno piłkarskich, jak i ekonomicznych: Bayern Monachium, Juventus oraz Paris Saint-Germain. Zresztą doprowadziło to też do zabicia lig lokalnych. We Włoszech dominacja Juventusu trwa nieprzerwanie od sezonu 2011-12, w Niemczech od sezonu 2012-13 nieprzerwanie wygrywa Bayern. To już 7 tytułów z rzędu. We Francji od sezonu 2012-13 klub z Paryża nie wygrał tylko raz. Cztery z sześciu tytułów zdobył z ponad 10-punktową przewagą, zaś jeden z nich nawet z 31-punktową. Jak więc widać, problem istnieje również na rynkach lokalnych. Zdecydowani liderzy mają jedynie konkurentów lokalnych.

Do tego modelu chciałby dążyć Dariusz Mioduski, właściciel Legii, który w tym upatruje szansy dla swojego klubu oraz całej ligi. Oczywiście z perspektywy wyników osiąganych przez klub z Warszawy brzmi to komicznie.

ZOBACZ: Dlaczego Polacy nie chodzą na mecze

Według Forbesa 6 klubów angielskich i wspomniana piątka zajmują 11 pierwszych miejsc w rankingu najbogatszych. Dalej są jeszcze Atletico Madryt i Borussia Dortmund, które trzymają się blisko czołówki. Ten układ prawdopodobnie bardzo się w najbliższej przyszłości nie zmieni. Chyba że arcybogaty szejk zechce zainwestować w jakiś klub.

ZOBACZ: Wielki futbol zamyka drzwi przed polskim piłkarzem

Wciąż nad Europą wisi widmo Superligi, która mogłaby ostatecznie zabetonować układ w światowym futbolu. Biedniejsi, tacy jak Polska, zostaną skazani na oglądanie tej wytwornej kolacji na ekranie telewizora. I rozgrywki krajowe. Przecież to też emocje.

Oglądaj rozgrywki włoskiej Serie A na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy polska Ekstraklasa w ciągu dekady będzie się liczyć w Europie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×