Krzysztof Piątek i Hertha Berlin. Zerwać łatkę polskiej "umieralni"

Bartosz Karwan stracił tu błysk, a Piotr Reiss i Artur Wichniarek zapomnieli, jak się strzela gole. Tomasz Kuszczak był wiecznym rezerwowym. Hertha Berlin ma łatkę polskiej "umieralni". Newralgiczny moment w karierze Piszczka tego nie zmienił.

Kuba Cimoszko
Kuba Cimoszko
Michael Preetz, Krzyszfot Piątek i Juergen Klinsmann Twitter / Na zdjęciu: Michael Preetz, Krzyszfot Piątek i Juergen Klinsmann
Bartosz Karwan był jednym z najlepszych polskich skrzydłowych na przełomie wieków. W trakcie kariery przeżył kilka świetnych momentów: jego gol dał reprezentacji ważne zwycięstwo 3:2 w Norwegii, w Pucharze UEFA pokonał bramkarza piekielnie mocnej wówczas Valencii, zdobył dwa mistrzostwa Polski z Legią Warszawa. Większość zapamiętała go jednak z meczu Herthy Berlin, mimo że nawet w nim... nie zagrał.

Chodzi oczywiście o słynny incydent z koszulką. To był październik 2002 roku, kilka miesięcy po transferze. Hertha grała z Bayerem Leverkusen, w końcówce Karwan miał wejść na boisko. Spostrzegł jednak, że pod dresem ma tylko biały podkoszulek treningowy. Trener się wciekł, Polak wrócił na ławkę rezerwowych. Zdaniem wielu osób wtedy przekreślił swoje szanse na zaistnienie w tym klubie.

Ostatecznie Karwan spędził w Herthcie dwa sezony. Grał niewiele, łapał kolejne kontuzje i w efekcie stracił cały błysk, którym swego czasu zachwycił Polaków. - Byłem za tani, zbyt mało kosztowałem klub. Nie miałem pleców. Nie wzbudzałem wielkich emocji wśród kibiców. Nikomu nie opłacało się we mnie inwestować. W efekcie przed drugim sezonem zostałem już w zasadzie skreślony - stwierdził w wywiadzie z magazynem "Piłka Nożna" w 2005 roku.

Strzelby, które nie strzelały

Polskie szlaki w Herthcie przetarli Roman Gajda i Zbigniew Kowalczyk, którzy grali tam w połowie lat 80. Pierwszym poważnym zawodnikiem z naszego kraju można jednak uznać Piotra Reissa. Przeszedł tam późną jesienią 1998 roku z Lecha Poznań jako lider strzelców polskiej Ekstraklasy. Kosztował dwa miliony marek, oczekiwania były spore. Szczególnie, że w debiucie z Hamburger SV (4:0) trafił do siatki. Problem w tym, że to był jego pierwszy i ostatni gol w Bundeslidze. Później zdobył już tylko bramkę w Pucharze UEFA z... Amiką Wronki.

ZOBACZ WIDEO: Transfer Radosława Majeckiego majstersztykiem. "Przejście do AS Monaco to świetna decyzja!"

Popularny "Reksio" nie potrafił wygrać rywalizacji o miejsce w ataku z mocnymi konkurentami, na dodatek wdał się w konflikt z trenerem Juergenem Roeberem. Raz odszedł na wypożyczenie do Duisburga, drugi raz definitywnie do Greuther Fuerth w 2001 roku. Piłkarsko nie pozostawił po sobie zbyt dobrego wrażenia, po latach wymieniono go wśród największych klap transferowych w historii ligi niemieckiej.

Na tamtej liście nie było Artura Wichniarka, choć zdaniem wielu to on rozczarował mocniej. Do Herthy przychodził w 2003 roku jako m.in. były król strzelców 2. Bundesligi w barwach Arminii Bielefeld. W Niemczech uważano go za świetnego napastnika. Spodziewano się dużych rzeczy, ale los był bardzo brutalny. Do siatki trafiał bardzo rzadko.

Powodów nieskuteczności polskiego napastnika było wiele. Trener Huub Stevens wystawiał go często na skrzydle, co nie zdawało egzaminu. Zupełnie nie odnalazł się też w treningach nowej drużyny. - Kiedyś trafnie moją karierę opisał mój przyjaciel. Powiedział, że w Bielefeldzie byłem koniem wyścigowym, a w Berlinie pociągowym. Tak wyglądało moje przygotowanie fizyczne, byłem zajechany - tłumaczył w cyklu rozmów "Bez Reflektorów" autorstwa Michała Kołodziejczyka, który można przeczytać na WP SportoweFakty.

Pod koniec 2,5-letniej przygody z Herthą Wichniarek pozwał klub do sądu o zaległe pieniądze, przez co odszedł z niego w złych stosunkach z działaczami i kibicami. Tym większe było więc zdziwienie, gdy latem 2009 roku zdecydował się wrócić. Powtórzył się jednak wcześniejszy schemat - strzelba nie strzelała. Na dodatek zespół niespodziewanie spadł z Bundesligi.

Niewidoczne talenty

Podczas pierwszej przygody Wichniarka z Herthą jego kolegą klubowym był Tomasz Kuszczak, natomiast za drugim razem Łukasz Piszczek. Obu pozyskano z myślą o przyszłości, jako duże talenty.

Polacy pokazali, że skauci się nie mylili. Z tym, że zrobili to w innych klubach...

Kuszczak był jeszcze nastolatkiem, gdy trafiał do stolicy Niemiec w 2000 roku. Później grał w reprezentacji młodzieżowej, zdobył mistrzostwo Europy U-18. W klubie nie doczekał się jednak debiutu, mimo że był w nim przez 4 lata. Jedyne występy zaliczał w rezerwach, a w pierwszym zespole pełnił rolę trzeciego bramkarza. Kilkukrotnie siadał na ławce w Bundeslidze i Pucharze UEFA.

Nieco inaczej wyglądała przygoda Piszczka z Herthą. Został kupiony tuż po mistrzostwach Europy U-19 2004 jako ich król strzelców, ale od razu go wypożyczono. Trafił tu na stałe dopiero 3 lata później. Wówczas był już jednym z najlepiej rokujących polskich napastników, choć grał również na skrzydle. Tak też zaczął swoją przygodę w tym klubie, strzelił nawet pierwsze gole. Niemniej nie zachwycał i miał problem z regularną grą w pierwszym składzie. W pewnym momencie zaczął być jednak ustawiany na prawej obronie, co okazało się punktem zwrotnym w jego karierze. Na wyższy poziom wszedł już jednak w Borussii Dortmund, do której odszedł po spadku do 2. Bundesligi.

Z reguły polscy piłkarze przychodzili do Herthy w dobrym okresie swojej kariery i nadchodziło załamanie. Brak sukcesów, słabe wyniki zespołu. Łącznie 214 meczów, 17 goli i 14 asyst. Ich dokonania były mizerne...
Grafika SofaScore

Krzysztof Piątek trafił tu po kilku słabszych miesiącach i ma okazję się odbudować. Wtedy sprawi, że Hertha nie będzie już kojarzona jako polska "umieralnia".

Czy Krzysztof Piątek będzie gwiazdą Herthy Berlin?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×